Teatr

Wspominki brzmią jak drobiazgi. Albo jak drzazgi

Wspominki brzmią jak drobiazgi. Albo jak drzazgi

„Ulice Wolności” to tytuł sztuki napisanej przez Piotra Zaczkowskiego, poetę, prozaika, ale i dramaturga, jak się okazuje, i to ze świetnym wyczuciem sceny. Nic dziwnego, wiele lat zawodowych związał poeta ze śląskimi scenami, wykonując tam różne prace. Sztuka została napisana z okazji 150. rocznicy nadania praw miejskich Królewskiej Hucie (dzisiaj Chorzów).

Spektakl w oparciu o tę sztukę, w reżyserii Roberta Talarczyka, został zrealizowany przez amatorski teatr „Reduta Śląska” z Chorzowa, obchodzący jubileusz 85-lecia. Premiera odbyła się w Chorzowskim Centrum Kultury. Spektakl był również prezentowany w Teatrze Śląskim i tam go oglądałam.

I choć akcja spektaklu dotyczy konkretnej ulicy w Chorzowie, to już liczba mnoga w tytule sugeruje, że „ulica wolności” jest metaforą i właściwie opowieść może się rozgrywać wszędzie. Bo któż z nas takiego miejsca nie nosi w sobie? Dla jednych będzie ono ulicą, dla drugich placem, czy boiskiem za kamienicą.

Oglądając spektakl, przywoływałam swoją „ulicę wolności”, a było nią „Kocimowe Pole”, za domem Kocimki, właścicielki kamienicy, w której spędziłam dzieciństwo. To na tym polu-boisku, okolonym krzewami, łopianami odbywały się wszelkie wtajemniczenia. To tam spotykałam się z koleżankami, podglądałam chłopaków, grałam w dwa ognie, wymyślałam atrakcyjne scenariusze, nie wiedząc, że życie ma także swoje i chętnie je podsuwa. Ciekawe, nie mam ani jednego zdjęcia z tamtego miejsca. Pozostało więc ono tylko w mojej pamięci, a ta, jak wiadomo, robi z nami, co chce. I kiedy spotykamy się przy rodzinnym stole i oglądamy stare fotografie, wspominamy też to nieuwiecznione miejsce i każdy snuje swoją opowieść, która staje się nie tylko rzewną balladą.

Spektakl „Ulice Wolności” ma  także klimat ballady, pełnej liryzmu, sentymentów i dramatycznych drzazg. W prostej, ale znaczącej scenografii, będącej nowoczesną projekcją (Ewa Satalecka), rozgrywa się historia opowiedziana za pomocą kilkunastu obrazów. Ważną rolę odrywają w nich fotografie, będące zapisem chwili, ale i „nośnikiem prawdy”, uwieczniającej prócz konkretnych miejsc także i emocje. Sceniczni bohaterowie wspominają przeszłość, patrząc na czarno-białe zdjęcia, przywołują ludzi związanych z miastem i wybrukowaną ulicę, którą kiedyś nieśpiesznie spacerowały damy z parasolkami i mężczyźni w melonikach. Teraz ta główna arteria miasta stała się miejscem życia nowego pokolenia, które ma swoje marzenia, plany i przygody.

Poznajemy historię osób związanych z miastem, także fotografa, którego zakład był bardzo popularny przed i po wojnie, a potem już nie przynosił dochodu i właściciel przystosował się do nowej rzeczywistości, nie rezygnując jednak ze swojej pasji, która kazała mu utrwalać chwile związane z rodzinnym życiem i te z życia ulicy, szczegóły, drobiazgi, jakby w przekonaniu, że „Bóg tkwi w szczegółach, a diabeł wszędzie”. Wspominają go córka i wnuk, rozpamiętujący te drobiazgi, zapachy, smaki.  Zauważają, że babcia zawsze potrafiła ustawić się do zdjęcia, jak na żonę fotografa przystało. Babcia trzymała w ręce coraz to inną torebkę, a jeśli nawet dziadek uwieczniał ją z siatkami, to i tak wyglądała jak dama.

Leitmotivem ich wspomnień jest fraza: Wspominki brzmią jak drobiazgi albo jak drzazgi. Te powtarzane słowa wpadają w ucho, zataczają koło, nadają muzyczny, a nawet i filozoficzny rytm opowieści, wpisującej się w cykliczność zdarzeń, przemijanie i wiarę w to, że kolejne pokolenia też odnajdą się w historii ulicy Wolności.

Dla trójki przyjaciół ulica ma smak sklepików, kawiarń i knajpek, w których pili piwo i zabawiali się do rana, kin, w których przeżywali oglądane filmy. W ich wspomnieniach pojawiają się Rozalia, Pionier, Coloseum, Goplana, Magnolia, Kocynder. Przeszłość wydaje się sielska i anielska, mieszkańcy mogą być z niej dumni, dzisiaj to już nie to i nie tak, bo miasto jest inne i nie ma już takiego znaczenia dla nich jak kiedyś, a może po prostu przeżywają inaczej, w innym tempie i bez tej radości, która towarzyszy energii, wynikającej z młodości i smakowania wszystkiego po raz pierwszy, bez przyzwyczajenia, które wylizuje nas do gładkości i odbiera posmak tajemnicy.

Dużo emocji zawiera scena, w której bohaterowie przedstawiają się i każdy opowiada swoją historię. Co ciekawe, młodsi nie widzą różnicy pomiędzy „nazywam się”, a „mam na imię”. Dla nich „nazywam” to imię, nie nazwisko, bo teraz imię jest wszechwładne i wszyscy jesteśmy fejsubkową „rodziną”. To też znak czasu. Tylko starsi zachowują właściwą konstrukcję i przedstawiając się imieniem mówią: „Mam na imię”.

Aktorzy z prawdziwym oddaniem wcielają się w swoje role. To naprawdę „zawodowy” spektakl, w którym widać świetną rękę reżysera, potrafiącego wydobyć z amatorów ich pasję.

Nie zabrakło w finale mocnego muzycznego akcentu (Miuosh), finałowej pieśni rapującej, w  mieszkańcy ulicy i miasta pozostawiają swój radosny i roztańczony ślad.

 

Piotr Zaczkowski: Ulice Wolności.

Reżyseria: Robert Talarczyk

Muzyka: Miuosh

Scenografia i kostiumy: Ewa Satalecka, Natalia Łajszczak, Maciej Połczyński

Ruch sceniczny: Barbara Ducka

Wykonawcy: Aktorzy Teatru Reduta Śląska

Teatr Śląski, 6 września 2018 roku

 

 

in / 1550 Views

Brak komentarzy

Napisz swoją opinię

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.