Teatr

Godej do mie

Godej do mie

Marta Fox

Rozmawiaj ze mną

Godej do Mie

On (Dariusz Chojnacki), w spektaklu Darek, jest impulsywny, przedsiębiorczy, gadatliwy. Wyrzuca z siebie ból, jak naboje z karabinu maszynowego. Wali na oślep, byle tylko ulżyło. Dba o własne potrzeby, nie bacząc na niewygodę żony. To on ma gabinet prawniczy w ich domu, podczas gdy żona, psychiatra, wynajmuje swój w ponurej kamienicy na drugim końcu miasta. Ona (Agnieszka Radzikowska), w spektaklu Aga. Jest wyciszona, skupiona, zatrzaśnięta w sobie, uważna, wnikliwie analizuje  rzeczywistość.

Małżonkowie przeżywają wielki dramat, bo spotyka ich tragedia, o której strach myśleć, a co dopiero mówić. Wzajemnie się oskarżają. On bardziej, a może tylko głośniej i bardziej wprost. Ona domaga się współdzielenia winy i w tej mężowej ucieczce od odpowiedzialności upatruje źródła ich oddalenia i niemożności powrotu do bliskich, czułych relacji. Zabijają ból na różne sposoby, wzajemnie się zdradzają, ale ciągle mieszkają razem. Są zdruzgotani, tęsknią za sobą, ale tego nie pokazują. Są o krok od całkowitej rezygnacji z siebie. Boją się, że bez tego trwania choćby obok będzie jeszcze gorzej.

On się upiera, by jednak znaleźć płaszczyznę porozumienia. Myśli, że jego sedno tkwi w języku. W nim widzi źródło prawdy, mocy i początek nici, która wyprowadzi ich z labiryntu rozpaczy i niemocy. Skoro język polski ich nie zbliża, to może trzeba wrócić do korzeni i śląskiej godki, dlatego któregoś razu mówi do żony: Godej do mie. Ma nadzieję że „godka” ich na powrót zbliży i uratuje. Ona mówi: Nos już ni ma, bo ty nie potrafisz przyjąć winy też na siebie.

Ona uważa, że mąż myśli magicznie, upierając się przy śląskim języku, który miałby moc prostowania drogi życia. On chciałby wierzyć, że najprawdziwszy jest ten język, w którym się śni, a nawet wywołuje duchy. Aktorzy z niebywałą sprawnością przechodzą z języka polskiego w śląski, jedno zdanie mówią w jednym, kolejne w drugim. Reżyser i autor scenariusza (Robert Talarczyk) wprowadza tym samym śląski na salony, chce pokazać, że to nie jest tylko język robotników kopalń i hut, gospodyń i kabaretowych skeczów.

Spektakl rozgrywa się nie na którejś ze scen Teatru Śląskiego, ale w autentycznym wnętrzu apartamentu hotelowego, na ostatnim piętrze hotelu Diament w Katowicach, przy ulicy Dworcowej. Tylko trzydziestu widzów może w nim uczestniczyć. Aktorzy otwierają drzwi, widzowie wchodzą za nimi, do ich bogatego „domu” z ogromnym tarasem i rozsiadają się na krzesłach, fotelach, poduchach.

Nie czułam się jak podglądaczka, bardziej jak zaproszony gość, a nawet ktoś bliski, wysłuchujący zwierzeń. Spektakl był iście bergmansowską wiwisekcją, a gra aktorów tak przekonująca, że chwilami zacierała granicę pomiędzy teatralnością a rzeczywistością. Jestem doświadczoną teatromanką, a jednak zburzyłam w sobie teatralną iluzję, poddając się wzruszeniu. Tłumiłam łzy i zaciskałam gardło. A beksą nie jestem, bo mama mnie nauczyła dzielności, przez co mi młodość spaprała.

Scena, w której Darek rzuca oskarżeniami w żonę, rozbiła mnie totalnie. On się miotał i pienił, ona skamieniała. Aga, biedactwo, szepnęłam w sobie. Aż mnie podniosło z fotela i gotowa byłam podjeść do niej i przytulić. Jakbym pewna była, że tego właśnie oczekuje i że ten gest może jej przynieść ulgę.

Aktorzy nie udają, że nie widzą publiczności. Mało tego, wciągają swoich „gości” w rozmowę. Aga mówi o kłótni z mężem, że zaczęło się od drobiazgu. Wy też tak macie, pyta. A pani? Zwraca się do konkretnej osoby. Mam odpowiedzieć, pyta kobieta. Może pani odpowiedzieć, ale nie musi. Kobieta odpowiada, inne też. Czym jest dla ciebie Śląsk, pyta Darek. Co znaczy być Ślązakiem? Spektakl staje się rozmową. Jestem pewna, że każde kolejne przedstawienie będzie tym samym inne. Swoją miłość do Śląska Darek wyznaje na tarasie penthouse`u. Zaprasza tam publiczność/gości. Z piątego piętra rozświetlone miasto wygląda imponująco.

Czy wyzna tę miłość i żonie?  Jeśli tak, to w którym z języków? Czy uda się małżonkom uratować swój związek? Wszystkiego nie zdradzę. Miał rację Albert Camus, kiedy pisał, że wszystkie nieporozumienia między ludźmi wynikają stąd, że nie potrafią sobie wszystkiego i do końca wyjaśnić. Tylko jak to zrobić, by nie stanąć nad przepaścią, by nie przekroczyć linii, poza którą jest tylko milczenie, choroba duszy.

Po spektaklu widzowie są zaproszeni do restauracji na śląską kolację. I tam dopiero rozrywa się ciąg dalszy psychodramy. Czy grali siebie i swoją tragedię, pyta mnie pani siedząca obok. Mają przecież w tym spektaklu swoje imiona i w życiu realnym są małżeństwem. To nie tak,  mówię. I ochoczo wdaję się w rozmowę o tym, że nieważne są informacje, co jest prawdą, a co fikcją. Jak w powieści. Autor wykorzystuje własne doświadczenia, przetwarzając je. I ważniejsze jest to, co się dzieje pomiędzy tekstem a czytelnikiem. Tak samo w teatrze, ważniejsze, co się dzieje pomiędzy aktorem odgrywającym swoją rolę, a widzem. To wtedy dowiadujemy się czegoś o sobie, docieramy do własnych przeżyć, odkrywamy własne kazamaty.

Czego więc dowiedziałam się o sobie, uczestnicząc w tym spektaklu? Dlaczego Agę chciałam przytulić, nie Darka, choć równie świetnie odgrywał swoją rolę. Zobaczyłam własne labirynty, słowa, które raniły? Jako widz nie muszę się dzielić odpowiedziami na te trudne pytania. Nie muszę, ale mogę, jak powiedziała Aga w przedstawieniu.

 

Godej do mie.

Teatr Śląski. Scena w: Hotel Diament, ul. Dworcowa. Penthouse.

Premiera: 5 kwietnia 2024.

 

 

 

 

in / 341 Views

Brak komentarzy

Napisz swoją opinię

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.