Namnożyło się dzienników. Każdy chce zostawić swój ślad, dzięki zapiskom rozeznać się w sobie, może i wyciszyć, uspokoić, może innym dodać otuchy, może i zabłysnąć, kto wie. Rozumiem każdą z tych opcji. Sama przecież nieustająco piszę. Problemem jest dla mnie to, gdzie zapisane zeszyty upychać. Mam ich około 100. Nieprzerwanie piszę od 1984 roku. Ostatnimi laty zapisuję każdy dzień. Przy okazji remontu znalazłam kilka zeszytów z lat 1968-1970. Mam też kilkanaście dzienników/ zeszytów spotkań autorskich, także dzienniki lektur.
Wyrzucić w diabły? Zajrzeć do środka i zobaczyć, co mną telepało? Przepisać do komputera? Toż to praca dla mnicha. Nie potrafię przerwać tych zapisków. Nieprawdopodobne, jak wiele dzieje się codziennie. Każdy niezapisany dzień wydaje się dwa razy szybciej minionym. Przed laty wiele pisałam o emocjach, analizowałam upadki, rzadziej duchowe wzloty. Teraz bardziej trzymam się faktów.
Zauważyłam, że znajomi zachowują wobec mnie dystans. Jakby się obawiali, że znajdą się w moich dziennikach czy powieściach. I choć wiadomo, że powieść rządzi się swoimi prawami, że wydarzenia w niej istniejące są przypadkowe, a podobieństwo do realnie istniejących ludzi także, to jednak wolą uśmiechać się na zapas i z boku.
Nie boleję nad tym. Nie jestem z pokolenia, dla którego liczy się ilość znajomych i które przy spotkaniu zadaje jedno i to samo pytanie: Jak się bawisz? Znajomość wymaga pielęgnacji, przyjaźń dopiero. Ilu ludziom można dać swój czas? Życzliwości w myślach można dać więcej niż czasu w rozmowie. Rozumiem to doskonale, od kiedy mam wnuki, czyli więcej osób do kochania. I od kiedy każdy rok po 60. jest uświadamianym codziennie darem.
Pisanie jest moją wolnością. Kto wie, czy nie jedyną. Próbowano mi ją odebrać, a jakże. Czasami i ja sobie ją odbieram, cenzurując swoje pisanie. Bardziej boli, kiedy ingerencja jest z zewnątrz. Naprawdę trzeba wielkiej odwagi, by bronić swojej wyobraźni i myśli, by nie słuchać podszeptów, zgrzytania zębami i nie widzieć łańcuchów.
W moim otoczeniu są tylko dwie osoby, które mnie nie ograniczają i których pod tym względem jestem pewna. I którym nie muszę tłumaczyć, że wytrawny czytelnik nie powinien szukać sensów pomiędzy utworem napisanym, a tym, kto go napisał, a pomiędzy tekstem a jego odbiorcą. Owszem, pomiędzy tekstem a autorem jest miejsce dla badan biograficznych, nawet dla plotki. Ale. Ale własnej prawdy szukać trzeba pomiędzy tekstem autora a sobą. Nie skupiać się na tym, czy autor to przeżył, ale na tym, co dzięki opisanym przeżyciom zrozumiałeś z siebie samego.
Jak to świetnie powiedział Amos Oz: :Wszystko, co napisałem jest autobiografią, ale nie wyznaniem”. Genialnie też ujął to samo Izaak Babel: „Nie ma powodu, aby dobrze opowiedziana historia przypominała rzeczywistość. Rzeczywistość ze wszystkich sił stara się przypominać dobrze opowiedzianą historię”.
Nigdy nie byłam w Oranie. Ale jestem w nim od dwóch tygodni. I obserwuję teraz rzeczywistość, która ze wszystkich sił stara się przypominać tę dobrze opowiedzianą przez Camusa historię.
Brak komentarzy