Czy to możliwe?
Nie wierzę w prawdziwą autobiografię. Owszem, fakty, jak to fakty, są prawdziwe, ale i one mogą zagrażać prawdzie. Świetny przykład podał Amos Oz w „Opowieści o miłości i mroku”, dotyczył jego babki. Zawał babki był faktem. Prawda była jednak taka, ze babcia umarła od przesadnej higieny. Kto ciekaw uzasadnienia, niech zajrzy do tej wspaniałej książki, na którą się już wiele razy powoływałam.
Trudno jest pisać o sobie prawdę i tylko prawdę. Nawet jeśli się nie kłamie. O sobie pisze się swoją prawdę. Inną prawdę napisze o nas ktoś, patrzący z boku, choćby i przyjaciel, dobrze nas znający. Swoją prawdę o nas będzie filtrował przez swoje widzenie, swoją wrażliwość, swoje patrzenie. Jego opowieść nie będzie moją opowieścią.
Jakież wnioski wysnuć może Czytelnik ze zdania, pisanego w pierwszej osobie?: „Matula mi życie spaprała, nie nauczyła mnie płakać”. Jest w tym zdaniu poczucie krzywdy i osierocenia, jest żal, przenoszenie „winy”. Jest informacja o blokowaniu uczuć. O konsekwencjach owego blokowania (spaprane życie). O bezwzględnej matce, stosującej zimne wychowanie, „czarną pedagogikę”. Jest pobłażliwe spojrzenie na swoje niepowodzenia, osłabienie tychże przez nutę ironii.
Fakt jest jeden: bohaterka nie umie płakać. Albo inaczej: Nie płacze. Czy rzeczywiście dlatego, że mama jej płakać nie pozwalała? Czy można zabronić płaczu? Wyobraźmy sobie, że o tym samym fakcie opowiadałaby matka: „Była uparta, zawzięta, nie uroniła łzy nawet wówczas, gdy sprawiając jej solidne lanie, prosiłam, płacz, płacz, to przestanę bić”.
Dzieło prowokuje nas do polowania na autora.
Dokładnie wtedy, gdy ktoś opowiada nam jakąś prawdę, ta prawda przemienia się w opowieść. Na podstawie kilku takich samych faktów mogą powstać bardzo różne w wymowie opowieści.
Zaglądam do twojego bloga, mówi koleżanka, wiem, co się u ciebie dzieje. Zapewniam cię, że nie wiesz, kochana. Autobiografia więcej kamufluje niż pokazuje, jak pisał Josif Brodski. Nawet z osobistego bloga Tomka Jastruna nie ośmieliłabym się wnioskować, że wiem, co się u niego dzieje. Niby wiem, bo jest wiele faktów z codzienności, które uzupełniam o swoje wyobrażenia, bo od lat się znamy i „słyszę” Tomka opowieść. We mnie jednak od razu budzą się pytania: Co pominął, przemilczał, czy to z zawodowego życia, czy też z osobistego.
Snuję te refleksje, ponieważ ponownie zajrzałam do „Papugi Flauberta” Juliana Barnesa.
Znalazłam tam takie zdanie:” Książki mówią: zrobiła to, gdyż…Życie mówi: zrobiła to. Książki to miejsce, gdzie wyjaśnia się różne rzeczy, w życiu tak nie jest. Nie dziwię się, że niektórzy wolą książki. Książki nadają sens życiu. Jedyny kłopot polega na tym, że nadają sens życiu innych ludzi, nigdy zaś swojemu”.
Snuję te refleksje także dlatego, ponieważ przeczytałam (w maszynopisie) nową opowieść biograficzną „Wybory Ireny”, napisaną przez Remka Grzelę. Rzecz jest o Irenie Conti di Mauro, poetce, którą znałam. Powinnam napisać: którą spotkałam, z którą rozmawiałam. Bo ani „znałam”, ani „poznałam” nie odzwierciedlają naszych relacji.
Książkę Remka przeczytałam w amoku. Dosłownie. W zachwycie jeszcze większym niż „Było, więc minęło”. To rzecz o kobiecie, która zniszczyła swoją tożsamość. Dlaczego? Tego właśnie próbuje dociec autor i odkrywa rzeczy niesamowite. Jedna niewiadoma prowadzi go do następnej. Jedno odkrycie otwiera kolejne drzwi. Remek szuka, błądzi, wraca, chodzi po śladach zamazanych czasem i ręką poetki. Pisze opowieść o tajemnicy, o okrutnym losie, wierząc, że każdy okruch życia może przynieść dodatkową prawdę. Jest to książka o losie Ireny, ale i o Remku, który drąży kłamstwa, wyławiając z nich okruchy prawdy, ukazujące życie Ireny Conti di Mauro w bohaterskiej odsłonie. Tworzy opowieść biograficzną niebanalną w formie, powiązaną z jego własną biografią, wątpliwościami, wiele mówiącą i o nim samym. To nie jest szacowna li tylko biografia, którą po przeczytaniu postawi się na półce obok innych. Ta opowieść rzuci czytelnikiem o mur, potrząśnie. Wejdziesz, ale nie prześliźniesz się jak pociąg w tunelu. Nawet jak się otrzepiesz, otrząśniesz, to ślad pozostanie. Nie zapomnisz tej opowieści, jak nie zapomnisz „Papugi Flauberta”.
Na prośbę Remka napisałam kilka zdań, które być może autor zamieści:
„Słyszałam o Irenie Conti na długo przedtem zanim ją poznałam. Koledzy po piórze machali ręką i mówili – mitomanka. Czytała swoje wiersze z namaszczeniem. Każdy wydawał się wówczas arcydziełem. Kiedy czytałam w domu, nie znajdywałam w nich nic dla siebie. Była wdzięczna czytelnikom za to, ze przyszli na spotkanie i potrafiła o tym mówić tak, że każdy czuł się lepszy i wybrany.
Przyszła na moje spotkanie w Klubie Księgarza, związane z promocją powieści. Jesteś poetką, powtarzała, poetką, pamiętaj o tym. I cytowała: – Być może trawa na jej grobie wyrośnie czerwona, być może Stwórca zapłacze czerwonym deszczem. – To twój wiersz sztandarowy, powinnaś nim zaczynać i kończyć autorski wieczór – przekonywała. Czułam się pogłaskana.
Zapraszała mnie wiele razy do swojej „białej willi”, o której opowiadano legendy. Nigdy nie przyjechałam. Jakbym wyczuwała jej rozedrganie, jakbym wiedziała, że jest zasznurowana i nie uda mi się nawiązać szczerych relacji. Ci, którzy tam byli, wracali zdziwieni przepaścią pomiędzy gorliwością zaproszenia a murem, który potrafiła potem stworzyć. Nikt z nich się z Ireną nie zaprzyjaźnił, choć takie były ich oczekiwania. Życzliwa, ale nieobecna. Jak jerzyk, zawsze w locie. I wpatrzona w rozmówcę oczami, które zabijały pytania i pozostawiały niepokój.”
3 komentarze
Można zakazać płaczu. Nawet nie trzeba mówić: „Nie rycz!” albo „Nie wyj!”. Wystarczy spojrzenie.
Moja mama zwykle mawiała „przestań ryczeć, bo dam ci zaraz prawdziwy powód do płaczu”.
ależ niezwykła umiejętność nazwania tego, z czym się czasem stykam, a co wydawało mi się dotąd niemal niemożliwe do określenia- mam na myśli te ostatnie zdania o przedziwnej „przepaści między gorliwością zaproszenia, a późniejszym murem”. ciekawe, bardzo interesujące, Marteczko!
buziaki z wioskowego wzgórka :*