Józef Hen dzisiaj świętuje swoje 100.URODZINY
Przeglądam naszą korespondencję i w każdej kartce znajduję mądre wskazówki, refleksje, trafne diagnozy dotyczące codzienności. Z całego serca dziękuję Ci, Józefie, że miałam zaszczyt Cię poznać także prywatnie, że mogłam prowadzić Twoje spotkania autorskie i to wiele razy, przeprowadzać rozmowy do czasopism, gościć Cię w moim domu, słuchać Twoich opowieści, nawet kupować razem półgolfy, bo nie lubiłeś koszul.
Życzę Ci wielu lat w zdrowiu i intelektualnej mocy, którą nieustająco podziwiam. I ślę tradycyjną kartkę z życzeniami w kopercie, na której jak zawsze napisałam: Wspaniały Pisarz Józef Hen.
Dla przypomnienia wybrałam tekst, który drukowany był w prasie i w mojej książce „Wariatka, która czyta”.
Codzienność Józefa Hena
Szczerość nie jest warunkiem koniecznym dla tworzenia wartościowej literatury. Życie nie każe nam mówić wszystkiego. Szczerość nie jest kategorią literacką.
Nie wybudował domu, ale stworzył dom i Rodzinę. Nie wiemy, ile drzew posadził. Napisał 47 książek, wśród których są opowiadania, powieści, opowieści biograficzne, reportaże, felietony, opowieści autobiograficzne, dzienniki. Napisał 37 scenariuszy filmowych, telewizyjnych, radiowych. Wszystkie były zrealizowane. Być może nie jestem precyzyjna w liczeniu. Zgłaszam to zastrzeżenie pomna, że Józef Hen ma świetną pamięć do liczb i na pewno zna numer pesel, NIP oraz 26 cyfr swojego konta bankowego.
Nie wiem, czy szuflady Mistrza są pełne niedrukowanych wierszy, skoro swój pierwszy wiersz, „Łódź wierna”, publikowany w „Głosie Żołnierza”, po latach oceniał jako grafomański, lecz posiadający potencjał estradowy. Wiem natomiast kto napisał przewrotny wiersz dla niego.
Chciał być śpiewakiem operowym, znał cały repertuar Kiepury. Chciał też być piłkarzem, grał w szkolnej reprezentacji piłki nożnej. Został jednak Józefem Henem. Pracował przy budowie autostrady Lwów-Kijów, w sowchozach i kołchozach nad Donem, przy budowie kolei Angren-Taszkent, w fabryce win w Samarkandzie, kierował grupą estradową, teatrem dywizyjnym, forsował jako żołnierz Nysę. W końcu wylądował za biurkiem i od tej pory do pracy miał niedaleko, z łóżka do biurka, kilka kroków. W ciągu całego życia nie przepracował na etacie ani jednego dnia.
W ciągu 91. lat swojego życia przespał 32 lata, tak wynika z najnowszych badan. Nie obliczyłam, ile godzin przeznaczył na tworzenie, na jedzenie. Podejrzewam, że nie wypoczywał, bo nawet jeśli zdarzyło mu się leżeć do góry dnem, to i tak rozmyślał, co oznacza, że pracował. Pisarz nigdy nie zapisał się do PZPR. W przeszłości traktowany był jako persona non grata, jednak naciski ze strony władz nie zmusiły go do emigracji. Powyższe wiadomości zaczerpnęłam nie tylko z dzienników, ale i z autobiograficznych opowieści: „Nowolipie”, „Najpiękniejsze lata”, „Nikt nie woła”.
” Północ. Zaczął się rok 2008. Rena zasnęła mocno – bez kolacji – chyba zaraz po ósmej wieczór. Wypiłem o północy jej zdrowie, wypiłem zdrowie dzieci, wnuków, przyjaciół gorzko-słodkim migdałowym amaretto. Zagryzłem kawałkiem kiełbasy polskiej (czysty cholesterol), do tego kiszony ogórek, kromka suchego chleba. Smakowało”.
Tak kończy się „Dziennik na nowy wiek Józefa Hena i zaczyna „Dziennika ciąg dalszy”, obejmujący zapiski pisarza do roku 2013. Nie napiszę, że czytałam jednym tchem, choć fraza Hena temu sprzyja. Czytałam powoli, specjalnie, by na dłużej starczyło i by pomiędzy zastanowić się, sprawdzić, zajrzeć do swoich notatek, poszukać w Internecie, itd. Dzienniki są dla mnie kopalnią wiedzy o lekturach autora, historii, etapach powstawania kolejnych książek, rytuałach związanych z pisaniem, o kontaktach z innymi ludźmi ze świata kultury i polityki. Także o osobistym życiu, choć tutaj, przyznać trzeba, Józef Hen jest dyskretny i mówi tylko tyle, by prywatnością okrasić opowieść o tym, co bardziej zawodowe. Na przykład: Hen ceni sobie przyjazne kontakty z Tadeuszem Różewiczem, z dystansem podchodzi do Kazimierza Kutza. Dlaczego, można wywnioskować po kilku przykładach.
Wyłapuję z Henowych opowieści najchętniej to, z czym się zgadzam, bo jest po mojej myśli i w zgodzie z moimi wartościami i poglądami. Co jest w pisaniu najważniejsze, pyta Hena Rene Furst, dziennikarz z niemieckiej redakcji Głosu Ameryki. Courage – odpowiada pisarz jednym słowem, a ja się uśmiecham do siebie, bo też odwaga jest u mnie na pierwszym miejscu, nie talent, jak się wielu wydaje. I w podobny sposób dokonują się konkretyzacje i na innych planach opowieści.
Na tym wszak polega miedzy innymi korzyść z czytania: opowieść odnosimy do siebie, dzięki niej szukamy sensów pomiędzy dziełem a jego odbiorcą. Mam bowiem świadomość, że choć dzienniki są autobiografią, to niekoniecznie są konfesyjnym wyznaniem, co z kolei bynajmniej nie znaczy, że nie mówią prawdy. Sam fakt poddania własnych przeżyć literackiej obróbce, stawia te przeżycia w rzędzie kreacji poprzez choćby wybór tego, o czym chce się powiedzieć, pomijając celowo przemilczane. To jest ta przewaga, którą mają pisarze publikujący dzienniki za swojego życia. Dziennik przeznaczony do druku jest bowiem innym dziennikiem niż ten, który piszemy li tylko terapeutycznie. Śmiem twierdzić, że jedynie zapiski w stylu Gombrowiczowego Kronosa nie były stylizowane (no chyba żeby). „Szczerość to nie jest kategoria literacka. Można być bardzo szczerym łajdakiem i szerzycielem nienawiści”, lubi powtarzać pisarz.
Dostało się też redaktorom, którzy, bywa, doświadczonego pisarza traktują gorzej niż debiutanta. Zmieniają, byle zmieniać. Pisarz notuje: „Z maniakalnym uporem zmieniała mi myślniki (którymi chętnie operuję) na przecinki, czyli zmieniała stylistykę autora /…/ „To chuchro rąbało lasy”, redaktorka po „chuchro” wciska „rozczuliła się”. To jest komentarz! Rozczulić się ma czytelnik, narrator powinien być oszczędny”.
Józef Hen nie ukrywa, że liczy na współudział czytelnika podczas lektury i na jego inteligencję emocjonalną. Czytelnik jest współtwórcą tego, co czyta, pisarz lubi powtarzać, cytując przy tym wypowiedź Rene Claira: „Widz także musi mieć talent”. Dużo Hen pisze o recepcji swoich książek. Cytuje opinie pochlebne (te cenzuruje) i niepochlebne. Nie pomija szyderstw (tych nie cenzuruje) i to one dają mu „utwierdzenie się w rzeczywistości”, że przecież tylko nieliczni tak myślą. Nie udaje, że niepochlebne uwagi recenzentów pozostają w nim, jak drzazgi. Szczególnie te wygłaszane bez uważnej lektury, bez podawania argumentów. „Nie mam swojego fanatycznego krytyka, nikogo, czyją ambicją byłoby tę twórczość szerzyć, kto umiałby do niej przekonać /…/ Poczucie krzywdy może odczuwać każdy, także ktoś, kto w oczach innych uchodzi za uprzywilejowanego” – podsumowuje.
Potrafi się pisarz cieszyć dobrymi chwilami, dachem nad głową, pisaniem, czytaniem, życiem rodzinnym. Wystrzega się plotek i pikanterii, choć, jak zauważa, mógłby „odnieść tzw. sukces”, gdyby od nich nie stronił. Bywa wszakże na „salonach”, nie tylko literackich. Komentuje wydarzenia kulturalne, opowiada o spotkaniach autorskich i rozmowach z czytelnikami. Często zadaje sobie pytanie, czy jego zapiski mają sens.
Dziennik jest także zapisem ostatnich miesięcy spędzonych z chorą żoną. To przejmujący obraz odchodzenia, także bezradności, bólu i lęków. Pisarz notuje: „W nocy budzę się (świadomie) na najdrobniejszy szelest, czekam, siedząc na tapczanie, aż wyjdzie z łazienki. skoro się z tym pogodziłem – że tak musi być – nie uważam się za męczennika. Trudno, nikt inny tego za mnie nie zrobi. Nie, nie jestem święty, jak wmawia mi Uchański. Jestem normalny. I dzięki tej normalności, robię, co robię”.
Piękne to wyznanie miłości, lojalności. Choć przecież bywają i chwile nie do zniesienia: „Chciało mi się tłuc talerze, rozbić szyby./…/ Niepotrzebnie krzyczałem. Ona ma swój własny, wykreowany przez siebie świat. System wartości, w którym się liczą sprawy maniakalne. A ja krzyczę, bo nie mogę żyć samą tolerancją, pogodzić się z jej obojętnością na otaczający świat”. Po śmierci żony, nazywanej czule Reniątkiem, napisze jedno z bardziej wzruszających opowiadań ” Długa, chyża łódź”. To mądra przypowieść o tym, jaką obecnością może stać się nieobecność.
Józef Hen jest w swoim pisaniu erudytą, psychologiem, najprzedniejszym stylistą. Ucieka od źle pojętej literackości. Zdania ma tak czyste, że nie mam potrzeby, by dla zrozumienia jakiegoś akapitu powrócić do niego raz jeszcze. Wszystko jest klarowne, proste, a jednocześnie intensywne myślowo, trzymające w napięciu, bo kompozycja kolejnych zapisków taka jest, jakby Hen bezustannie pamiętał o tym, jakimi prawami powinien kierować się dobrze zbudowany dramat.
PS.
Z ostatniej rozmowy z pisarzem:
– Przeczytaj „Prochy Angeli” Franka McCourta. To coś dla ciebie, właśnie jestem w lekturze po angielsku, ale jest też wydanie polskie, niedawno się dowiedziałem.
– Mówiłam ci już, ze jesteś moim idolem, Józefie?
– Hehhe.
Józef Hen, Dziennik na nowy wiek. WAB. Warszawa 2009.
Józef Hen, Dziennika ciąg dalszy. Wydawnictwo Literackie. Kraków 2014.
Foto: Janusz A.Stobiński
Brak komentarzy