Jedzą, piją, lulki palą, śpiewają, tańczą, najbardziej jednak piją w świetnie zaaranżowanej na salon przestrzeni (scenografia i kostiumy Anna Maria Karczmarska) . Jest stół, krzesła przy nim, sofa, fotele z boku sceny. Jest lustro (?), kilim na ścianie, gdzie wisi broń biała i strzelba (czy dobrze widziałam?), która akurat w tym przedstawieniu nie wypali. Alkohole leją się przysłowiowymi strumieniami, na jedzenie goście są zapraszani do jadani poza sceną (salonem). Jedynie lekarz, Nikołaj (Mateusz Znaniecki) ciągle głodny posila się bezą Pavlova (?). Piją i rozmawiają, czekając na Płatonowa, jak na Godota. Czekanie w samym czekaniu podobne, choć oczywiście nieporównywalny sens tego oczekiwania.
Płatonow się nie pojawia! Reżyserka i adaptatorka tego młodzieńczego tekstu Czechowa, Małgorzata Bogajewska, zrezygnowała z jego fizycznej obecności, tym samym położyła nacisk nie na jego donżuańskie zapędy, nie na relacje z kobietami, ale na to, co teraz rządzi światem, i co nim rządziło, choć nie mówiło się o tym wprost. To bardzo współczesne przedstawienie, nie sposób nie pokusić się o paralele.
Kasa, misiu, kasa, money, money, money. Jeszcze cwaniactwo, kłamstwo, pazerność, korupcja, wściekłość, bo ten ma, a tamten nie, bo jeden traci, a drugiemu się koci, więc trzeba nieustająco walczyć i starać się, by nas nie wydudkano i nie wymorawieckowano, czy jak tam jeszcze. Wprawdzie to o Rosji mowa, ale i o nas. Bo tak postrzegam i nasze społeczeństwo, które nawet, kiedy rozprawia o godności i godnym życiu, to widzi je tylko w pieniądzach, jakby już nic innego nie istniało. Dlatego tak bardzo do mnie ta inscenizacja przemówiła, bo pieniądze są kolejną postacią tego dramatu, który nie jest grany jako komedia.
O tym wszystkim można przeczytać w świetnym wywiadzie z reżyserką, zamieszczonym w programie, więc nie będę się rozwodzić. Dodam tylko, że to świat do góry nogami, gdzie jedynym bohaterskim gestem jest wyrzucanie za drzwi tego, który nam nie pasuje. Ci ludzie może i się nudzą, ale nie mówią o tym często, bo to nie nuda, a wstyd, a może i rozpacz jest kolejną postacią w „Płatonowie”.
Czy jest tam miejsce na pragnienia? No, tak, mówi się o miłości pomiędzy jednym kieliszkiem a drugim, nawet i o dobroci, ale to są tylko tęsknoty za czymś, co się dawno skończyło i czego nie można przywrócić, najwyżej przehulać te marzenia na miłosne uciechy, jeśli się ma pieniądze. Nikt nie odkrywa tu nowych lądów, pieniądz zawsze rządził światem, ale teraz goni się za nim tak bezwstydnie, tak nachalnie i tak wściekle, że gubi się w tym wszystko, co mogłoby jeszcze być wartością.
W tym spektaklu nie ma złej roli. Powiem wprost: Tutaj wszyscy są doskonali, nie ukrywam zachwytu nad kreacjami. Generałowa-wdowa (Anna Kadulska) próbuje ratować resztki swojej pozycji, z wielką klasą nosząc modne ubrania, ale kiedy się upije i nie może już ustać na nogach, czar pryska i rozczarowuje się nią nie tylko Osip, chłop, dla którego była aniołem (Grzegorz Przybył). Osip mówi mało a smacznie, jak Benia Krzyk u Isaaka Babla. Jest tragicznym głosem krzywdy i rozsądku. Zobaczyć Annę Kadulską zalaną w pestkę, jak to się dawniej mówiło, to wielce atrakcyjne przeżycie. Był taki moment, kiedy pomyślałam, że ona się przewróci i patrzyłam na widza siedzącego najbliżej z nadzieją, że ją podtrzyma. I ja, stara wyjadaczka teatralna, ucieszyłam się, kiedy uprzytomniłam sobie, że jestem w teatrze, na Kameralnej, a ona, bidula, nie jest pijana, tylko gra pijaną.
Podobnie przemawiający w swoim upiciu się był Nikołaj, (Mateusz Znaniecki). W pijanym widzie opuszcza spodnie, zalegając na sofie i za nic sobie mając prośby siostry o to, by się ubrał. Nikołaj jest też doskonały w scenie, kiedy siedzi przy stole, jak to on, głodny, i uderzając dłońmi o blat, skanduje jak mały i rozbrykany chłopczyk: jeść, jeść, jeść.
Jakże subtelna jest Aleksandra – Sasza (Aleksandra Przybył), żona Płatonowa, skromna, delikatna, bogobojna, prawa, wierząca w świat bez brudu. Kiedy i ona przechyla w rozpaczy kieliszek, znaczy to, że świat zszedł już całkiem na psy.
Tragiczną postać stwarza piękna i dumna Maria Grekow (Agnieszka Radzikowska), ubrana w zieloną suknię, jakby miała z niej się sączyć nadzieja. Jej głos wołający o ratowanie świata (tu mówi słowami Władimira Sorokina, rosyjskiego pisarza, który napisał odważny manifest przeciwko agresji) brzmi jak wołanie Kassandry, by świat się opamiętał, by nareszcie powiedzieć stop każdej przemocy. Nie sposób nie odczytać jej nawoływań w kontekście wojny, która trwa. Nikt jej nie słucha, nie traktuje poważnie. Po prostu, bredzi baba zamiast się napić.
Zdecydowaną kreację stworzył Kirił (Piotr Bułka), syn Porfirego (Antoni Gryzik). Nie bawi się w umizgi i prośby, przyjechał przecież do ojca po pieniądze, które chce mieć, i mieć, i mieć, więc cynicznie nie popuści, dopóki tatuś nie zmięknie i razem z nim nie pójdzie na hulankę. Porfiry jest jakby z innego świata, schludny, bogaty, romantyczny, wierzący w to, że serce generałowej może zdobyć grą na gitarze i pieśnią. Stara się nie widzieć, że generałowa serce zgubiła pod miedzą i sama z sobą nie potrafi sobie radzić.
Jest jeszcze Siergiej, syn generała z pierwszego małżeństwa (Marcin Szaforz) i jego gibka jak konopielka żona, Sonia, (Irmina Liszkowska). On zagubiony, roztrzepany, ona rozerotyzowana ponad miarę, melancholijna, też oczekująca na uwodziciela Płatonowa. Wszyscy oni roztańczeni, rozśpiewani (z dreszczem wysłuchałam zbiorowej pieśni Aleksandra Wiertińskiego wyśpiewanej po rosyjsku), jacyś zrozpaczeni, jakby chcieli nie tylko zatańczyć „Kalinkę”, ale i wykrzyczeć, by żył bal, na który nie zaproszą po raz drugi.
Kupiec, Timofiej (Kamil Suszczyk) i on odegra tu znaczącą rolę, a także służba (Mariusz Konieczny i Sebastian Zastróżny).
Wszyscy prawie pijani, rozhulani, ale dykcję mają świetną i nawet jak bełkoczą to tak, że można ich zrozumieć i przez pełne dwie godziny ani razu nie zerknąć na zegarek.
Teatr Śląski, Scena Kameralna
Antoni Czechow. Płatonow.
Adaptacja i reżyseria Małgorzata Bogajewska
Premiera: 10 czerwca 2022 roku
Brak komentarzy