Codziennik

Matka Polka Pisząca

Matka Polka Pisząca

Prawdziwe kobiety, jak pisał Emil Cioran, to te, w których obecności zapominamy o problemach, ideach, kosmicznych niepokojach i metafizycznych udrękach. Człowiekowi, (czytaj: mężczyźnie) szarpanemu metafizycznym niepokojem, obcowanie z kobietą przywraca równowagę i daje pocieszenie. Poza tym, zdaniem Ciorana, kobieta jest zwierzęciem niezdolnym do kultury i ducha, nie jest bytem historycznym. Kobiety, jako istoty wizualne, nie stworzyły żadnego trwałego dzieła sztuki, a jeśli wybiły się nieco w paru naukach, to ich kobiece inklinacje nie miały z tym nic wspólnego.

     Gdyby nawet pominąć te mizoginistyczne kalumnie słynnego antropologa, to i tak przyznać trzeba, że literatura pisana przez kobiety ma zawsze płeć i deprecjonuje się ją przymiotnikiem „kobieca”, nawet, jeśli jest „męska” w sposobie ukazywania emocji. Pisarze to twórcy, płeć jest oczywistością. Pisarki to najpierw kobiety. Literat to mężczyzna, literatka to mała szklaneczka o pojemności stu gram. Jeśli recenzent chce dowartościować poetkę, nazywa ją „Herbertem w spódnicy”.

      Pozwalamy, by nas protekcjonalnie poklepywano po ramieniu, by pobłażliwie odnoszono się do naszego pisania, skupiając uwagę bardziej na wyglądzie autorki niż na wartości tekstu. Pisząca kobieta musi się zmierzyć z upokorzeniami, wiedziała o tym Simone de Beauvoir. Jeśli kobietą piszącą jest Polka, spotka się z dodatkowymi ograniczeniami rodem z ojczyźniano-martyrologicznego piekła. Przeciwko niej będzie mizoginistyczny Kościół. Często mąż niechętnie znoszący jej ambicje, nazywane fanaberiami. Matka Polka Pisząca nie ma swojego biurka, nie mówiąc o pokoju. Pisze przy kuchennym stole, gotując obiad na drugi dzień.

       Mężczyźni myślą o sobie po nazwisku, o kobietach po imieniu. Mężczyźni mają ciągle to samo nazwisko. Kobiety najczęściej noszą nazwisko ojca, potem męża. Marzą jednak tylko o swoim, dlatego zdarza się, że wkraczając w rolę pisarki, zmieniają je po raz kolejny. To prawie tak, jakby zacząć życie od nowa, zmienić przeznaczenie, żyć na własny rachunek.

         W kwestii seksu panują niepisane, choć utrwalone uprzedzenia, dzisiaj także. Dobre kobiety piszą rodzinne ciepłe powieści, sagi, historyczne opowiastki, romansidła. Skupiają się na wartkiej akcji, nie wnikają w motywy postępowania bohaterów, psychologię omijają szerokim łukiem. Nie naruszają obyczajowego status quo. Rozpustnice, rozprawiające w powieściach na temat demonów seksu spotykają się z chłodniejszym odbiorem, a nawet złością czytelniczek – to reakcja tych, które nigdy nie odważyły się być wolne i zaakceptować własnej seksualności. Kobietę, która odważyła się pisać, łamiąc obyczajowe tabu, można ocenić jako niemoralną, nie przebierając w słowach, wśród których najpopularniejsze jest to na „k”, z akcentem na „r”.

        Nie słyszałam, by kiedykolwiek stygmatyzowano pisarza, mężczyznę, bo odgórnie się przyjmuje, że mężczyzna bez doświadczeń nie jest mężczyzną. Natomiast „Matka Polka Pisząca” na niewłaściwe tematy, staje się skazą. I nikt jej poważnie traktować nie będzie, bo łączenie macierzyństwa i pisarstwa zobowiązuje do przyzwoitości.

Szansę mają tylko pisarki staruszki, bo te nie podlegają prawom przyrody. Im wszystko wypada, nawet rozpisywać się o seksualności. Jest szansa, że czytelnicy uznają to za mądrość.

       Każdy twórca tkwi w szczelinie. Pomiędzy tym, co śmiertelne, a co boskie. Skoro odważa się dokonywać aktu twórczego, zastrzeżonego Księgą Mojżeszową i Księgą Powtórzonego Prawa, w których kilkakroć powtórzony jest zakaz tworzenia, a także zawarta klątwa rzucona na tworzącego człowieka, musi ponieść karę. Dotykanie świata słowem i niedotrzymywanie tajemnicy wiąże się z klątwą. Starożytni to rozumieli. Przecież uprzedzono Psyche, gdy oczekiwała dziecka, że jeśli zwierzy się komuś, dziecko będzie śmiertelne, jeśli natomiast zachowa milczenie, urodzi boga.

     Tradycyjny pogląd głosi, że macierzyństwo to najświętszy obowiązek i dla niego kobieta powinna zrezygnować z wszystkiego. Macierzyństwo jest jedyną i ostatnią nagrodą, bo kobieta rodzi życie. Jeśli jest pisarką, to znaczy, że tak naprawdę nie pracuje,  bo do pracy nie „chodzi”, więc poradzi sobie ze wszystkim. A jeśli nie, to najwyżej popadnie w depresję i też na tym jakoś wyjdzie, bo zawsze znajdzie się poczciwa dusza, która jej powie, że ma się wziąć w garść. Tak czy owak kobieta w końcu zrozumie, gdzie jest jej miejsce. I przeprosi, całując dłoń żywiciela.  A jeśli nie zrozumie, sama sobie winna, zawsze można ją wymienić na inny młodszy model.

in / 2449 Views

8 komentarzy

  • Monika 27 maja 2020 at 12:57

    Świetny tekst! Dziękuję. I fantastyczne wyczucie chwili. W pracy też koleżanki uprzykrzą życie – po co ci to pisanie (czy naukowe- to poważniejsze, czy to lżejsze -dla własnego widzimisię, męża i szuflady); a jak nie masz męża czy/i partnera- to też coś z Tobą nie tak (więc rzuć to pisanie! ale już!) – bo „życzliwa dusza” (pseudo)polityczki ci doradzi – że żeby być „normalną” i mieć „poukładane życie” – trzeba sobie znaleźć męża! (Dziewczyny, to przecież XXI wiek, w niektóre z Was nadal w XIX – obudźcie się!)

    Reply
    • Marta 29 maja 2020 at 22:05

      Dziękuję, pani Moniko.

      Reply
  • Monika 30 maja 2020 at 08:48

    Dawno temu napisałam tekst o macierzyństwie jako akcie autoagresji. Stygmatyzowały mnie głównie kobiety – jak mawia Joanna Bator -„udane córy patriarchatu”. Potem śledziłam, jak stygmatyzują mężczyźni krytycy – prace kobiet. Przykładów było mnóstwo – zapadły mi w pamięci szczególnie 2, i jeden „wywrotowy”: kiedy o poetce i pisarce Gertrud Kolmar, krytyk napisał, że była brzydszą siostrą Kafki (a była piękną kobietą), porównywał ją do żaby – metafory z jednego z jej wierszy i doszukiwał się w jej prozie, ile aborcji miała za sobą; drugi przykład – to jak koledzy sprowadzali (może ze strachu przed Jej inteligencją?) prof. Jadwigę Staniszkis do numeru szminki firmowej, której używała i nazywali ją „szaloną Jadźką” – bo wprost potrafiła powiedzieć, że ma np. problem z odczuwaniem emocji, które społeczeństwo Jej narzuca, by odczuwała. A ostatni przykład – mój ulubiony, to swoistego rodzaju doświadczenie-odwrócenia ról; by pokazać, jak poniżające i deprecjonujące, nie tylko w języku, jest odnoszenie się w krytyce do wyglądu, wieku ( czy innych atrybutów stereotypowo związanych z płcią)- była wypowiedź Bożeny Umińskiej – Keff, o jednym z krytyków, który napisał o książce Jolanty Brach-Czainy o metafizycznym krzątactwie („Szczelinach istnienia”)- „że stara baba oplata coś tam do wnuków”. Na to Keff zripostowała (wyciągam z pamięci): czy upasiony, podstarzały niby-krytyk, z tłustymi włosami jest w stanie wypowiedzieć się na temat książki nowatorskiej, głęboko filozoficznej?” (Oczywiście- nie trzeba dodawać, z jaką zmasowaną krytyką spotkała się wypowiedź Umińskiej-Keff…).

    Reply
    • Marta 31 maja 2020 at 14:43

      Świetne przyklady, pani Moniko. Zabieram się za pisanie eseju o Matce Polce. Będzie w 14 stacjach. wiadomo dlaczego

      Reply
  • Monika 30 maja 2020 at 08:55

    Pisząca i „zbyt dużo czytająca” kobieta, to nadal „wariatka na strychu” niezwłocznie potrzebująca „kuratora”, który wybije jej z głowy „własny pokój”… (do dziś szokuje nazwa vaginet – na kobiecy gabinet; a pary kupujące domy w całej Europie- zwracają uwagę na to, czy będzie w nim gabinet dla męża i warsztat; jej „piękna kuchnia” – to warsztat i gabinet w jednym). Lubię też żeńską formę Pani biurka:-). Pozdrawiam serdecznie, dziękuję za wszystkie teksty (jednocześnie przepraszam, że tak się rozpisałam!). Czekam na kolejne.

    Reply
  • Monika 30 maja 2020 at 10:01

    Wystarczy też obejrzeć „Słodki koniec dnia” – i ostatnią scenę – zamknięcie w klatce na rynku poetki (Janda) – przez podpitego policjanta, który mówi: „Czy pani się wydaje, że może pani mówi wszystko, co jej ślina na język przyniesie?”. A po zamknięciu klatki – „Teraz ma to sens”. Kara za „niesubordynację” i ciągoty ku wolności i inywidualistycznemu stylowi życia – w środku Europy (Włochy) w XXI wieku – oczywiście – tylko dla kobiety (ewentualnie uchodźcy, geja Żyda lub innego „obcego”).

    Reply
  • Monika 30 maja 2020 at 10:02

    Wystarczy też obejrzeć „Słodki koniec dnia” – i ostatnią scenę – zamknięcie w klatce na rynku poetki (Janda) – przez podpitego policjanta, który mówi: „Czy pani się wydaje, że może pani mówi wszystko, co jej ślina na język przyniesie?”. A po zamknięciu klatki – „Teraz ma to sens”. Kara za „niesubordynację” i ciągoty ku wolności i indywidualistycznemu stylowi życia – w środku Europy (Włochy) w XXI wieku – oczywiście – tylko dla kobiety (ewentualnie uchodźcy, geja Żyda lub innego „obcego”).

    Reply
  • Monika 3 czerwca 2020 at 08:29

    Bardzo się cieszę na esej; czekam. Pozdrawiam serdecznie, M.

    Reply
  • Napisz swoją opinię

    Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

    Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.