Dziennik lektur

"Srebrzysko" Stefana Chwina

„Srebrzysko” Stefana Chwina,

czyli o ludzieńkach bez świata i Boga

„Jest to najbardziej ryzykowna książka, jaką napisałem w życiu. Chociaż raz taką trzeba napisać dla spokoju serca” –  powiedział Stefan Chwin, autor „Srebrzyska”. Ma rację, bo pisać tak trzeba, by w autorze zapanował spokój, a w sercach czytelników przerażenie i lęk, owocujący jeśli nie bezsenną nocą, to przynajmniej koszmarami. Nie przesadzam, przywołując tak intensywne emocje. Udzieliły mi się, ponieważ to najbardziej emocjonalna powieść, jaką Chwin napisał.

„Bóg tkwi w szczegółach, a diabeł jest wszędzie” (to zapamiętane z Carlosa Ruiza Zafona). Idąc tym tropem Autor-Stwórca dba o szczegóły w narracji i konstrukcji powieści, bo w nich pisarska moc, a diabłu w sobie pozwala hulać, wymyślając scenariusz, od którego włos się jeży. Wystarczy, abyśmy przejęli się brutalną maksymą powieściowego prokuratora, sugerującą, że nie ma ludzi niewinnych, bo niewinny to taki grzesznik, który jeszcze nie zdążył trafić przed sąd, a uruchamiamy wyobraźnię i szukamy własnych grzechów, które choć wydawać się mogą lekkimi, w oczach prawa albo tzw. mediów i publicznej opinii stać się mogą winą nie do zmycia, bo przecież „ktoś musi za to zapłacić”.    

Kto jest prototypem bohatera, domyślamy się od pierwszych stron. Celowo nie wymienię nazwiska, bo nie ono jest tu najważniejsze, a sprawa, jaką przywołuje. Piotra, wziętego adwokata i autora popularnych scenariuszy filmowych, poznajemy w chwili, kiedy przygotowuje się do wyjazdu na uroczystość wręczenia mu doktoratu honoris causa gdańskiej uczelni. Wziętym adwokatem został między innymi dlatego, bo jak mało który potrafił „przerobić jawną, porażającą nikczemność na śnieżną biel niewinności albo przynajmniej obojętną szarość, która sprawia, że nawet najpoważniejsze zarzuty mogą zostać umorzone”. Inaczej mówiąc Piotr „zawodowo przerabia prawdę faktyczną na prawdę procesową”. Jest też sławnym scenarzystą, bo filmy według jego scenariuszy, ukazujące meandry ludzkiej psychiki, nagradzane były na światowych festiwalach, dzięki czemu bywał postrzegany jako moralny autorytet. Ten obraz runie, kiedy film z kompromitującym go nagraniem trafi do mediów.

I od tej chwili nieważne są okoliczności,  w jakich doszło do tego nagrania. Stojącego na szczycie hierarchii społecznej człowieka czeka cywilna śmierć, a odebranie mu czci musi nastąpić na oczach wszystkich, przed kamerami. Wystarczy, by lawina oskarżeń ruszyła,  by polowanie się rozpoczęło i od tej chwili nie liczą się dokonania życiowe, człowiek staje się wart tylko tyle, ile mówią o nim ludzie. Etykietka została przyklejona, gęba dorobiona, jego prawdy nieważne, nawet gdyby wyszły na wierzch jak oliwa sprawiedliwa. Bowiem „nikt nie czeka na Prawdę, wszyscy czekają na Opowieść”. I ta musi być dramatyczna, sensacyjna, pozwalająca na zatarcie rąk z poczuciem lepszości.

„Srebrzysko” to powieść aktualna, dotykająca spraw, które dzieją się na naszych oczach. Tak jak Wyspiański korzystając z wątków z kroniki kryminalnej, tworzył  antyczną tragedię, tak Stefan Chwin płynnie przechodzi od współczesnej powieści fabularnej do rozbudowanej biblijnej przypowieści, z elementami thrillera, w której zmierza się z trudnymi pytaniami filozoficzno-teologicznymi, snuje rozważania o złu i ludzkiej naturze, grzechu, wspólnocie.

Główny bohater jest współczesnym Hiobem. Prócz klęski w życiu zawodowym doświadcza także śmierci córki i żony. Buntuje się jednak inaczej niż biblijny Hiob. Nic dziwnego. Bóg przecież cierpienia Hioba uczynił intymnymi, a tejże intymności brakuje bohaterowi powieści, którego klęskę i bezradność, przyrównywaną do żuka przewróconego na grzbiet, z lubością obserwuje cały tłum telewidzów żądnych sensacji. Nikt nie współczuje Piotrowi. Rozmawia on sam z sobą, a pomocy szuka u twórców i filozofów, których studiował i czytał zapamiętale. Jednak teraz, w obliczu realnych zagrożeń, wiedza filozoficzna i literacka w niczym nie będzie mu pomocną.

„Całe dziedzictwo duchowe Europy, z którym czuł się związany jak dziecko złączone pępowiną z ciałem matki, w jednej chwili zmieniło się w szeleszczącą stertę zadrukowanego papieru”, mówi Piotr. Nawet Biblia będzie milczała i tablice Mojżesza wstrzymają się od głosu, „jak posłowie nad prawem kobiet do aborcji”.

Kiedy Piotra spotyka niezawiniona krzywda, bynajmniej nie nadstawia drugiego policzka. Patrzy na świat z nieufnością, zwątpieniem, także z furią. Jakby nie wierzył i nie widział sensu w tym, że Bóg w nagrodę mógłby mu przywrócić dobre imię i ukochaną rodzinę. Bo przecież imię nie byłoby już bez skazy, a miłość do nowej rodziny mogłaby być sprzeniewierzeniem się poprzedniej.

Cierpienie nie rodzi w nim ufności, intuicja nie popycha go tam, gdzie nie ma zła, bo wydaje się, jakby zło było wszechwładne, a nienawiść rozciągnęła skrzydła nad całym światem. Różne jej barwy „łączą się w tęczę równowagi istnienia”, dzięki której świat trwa. Bo na końcu wszystkich rodzajów nienawiści, nienawiść do śmierci  równoważy się z nienawiścią do życia. Cóż jednak warty jest świat, w którym lekarz mówi pacjentowi, że go nie przyjmie do szpitala, bo nie warto, skoro zostało mu niewiele życia. Cóż wart jest świat, w którym mąż nakazuje żonie, by przed śmiercią, póki jeszcze ma siłę, sama zorganizowała sobie pogrzeb i oszczędziła mu kłopotów.

Nie ma straszniejszej rzeczy niż pamięć, mówi Piotr. Jezus też pamięta swoją mękę i krwawe dziury po gwoździach. Nawet „Bóg jest jak Twardy Dysk”, z którego niczego nie da się wymazać. Dlatego Piotr postanawia uderzyć, bo przecież świat się dzieli na tych, co mają broń i na tych, którzy jej nie mają. Nie wiedział tylko, gdzie jest źródło zła, ten środek roju, w który należałoby skierować cios, aby świat się skulił z bólu i aby wszystko się w nim zmieniło. Obserwując świat widzi, że żadna miłość nie daje takiej siły jak nienawiść, choć przecież jako człowiek wykształcony może nienawiść określić wieloma pejoratywnymi przymiotnikami. Poddaje się więc furii i wyobraża sobie, jak czuły się Menady, które rozszarpywały ciało Orfeusza. W imieniu osób, którym się przygląda, kwituje sens życia w krótkim „rozpieprzyć to wszystko”. Los wymazuje z niego wiarę, wiedza nie przynosi ukojenia. Nienawiść może uwznioślać, pozwalać widzieć świat jako mrowisko małych spraw i małych ludzi. Może doprowadzić do konstatacji, że podstawowym doświadczeniem naszego życia jest bezsilność.

„Srebrzysko” to powieść pytań ostatecznych. I nieustającego poszukiwania odpowiedzi i sensów. To powieść o winie i odpowiedzialności, odważnie polemizująca z tradycją chrześcijańską. Powieść o krzywdzie, czułości i tkliwości. O poszukiwaniu „węzłowiska zła, z którego rozbiegają się na wszystkie strony nici”,  o poszukiwaniu miejsca, w które trzeba uderzyć, by dobro stało się atrakcyjniejsze od zła i by zmieniło świat. To wreszcie powieść o samobójstwie. O prawie do spokoju. To także rzecz o „dwojgu ludzieńkach”, którzy spotkali się w najbardziej krytycznym momencie swoich dni, by poczuć do siebie tkliwość, a potem zasnąć i wreszcie przestać „nosić na sobie niedobre ślady życia”.

To smutna powieść i okrutnie piękna, jak piękne jest tytułowe Srebrzysko, cmentarz w Gdańsku, obok którego znajduje się szpital psychiatryczny. Być może to jedynie dwa jaśniejące miejsca w powieści, nie licząc uroku czerwonego toczka na głowie kobiety, którą Piotr spotkał pod koniec życia i odbył z nią pielgrzymkę na Jasną Górę, by o nic nie prosić kobietę o ciemnej twarzy pociętej szablą. Jeśli taka jest alternatywa dla ludzi przyzwoitych, to strach tym większy.

„Srebrzysko” to naprawdę wielka literatura, w której Stefan Chwin, wedle zasady Josifa Brodskiego, stara się nie ujawniać wprost swoich poglądów, nie dawać odpowiedzi, ale tak to bywa, że im  „więcej się kamufluje, tym więcej pokazuje”.  Być może świat nie ma sensu, być może i nie ma Boga, ale gdyby nawet tak było, to należałoby wymyślić i Boga, i sens, o czym już Voltaire nas przekonał.

Stefan Chwin, Srebrzysko. Wydawnictwo Tytuł. Gdańsk 2016.

 

in / 2366 Views

5 komentarzy

  • ~Anna / Bluebell 14 grudnia 2016 at 19:29

    Pani Marto, nieujawnianie się pisarza jest chyba z góry skazane na niepowodzenie, sadzę, iż osobowość pisarza obecna jest na każdej stronie książki, czyż nie?
    Co do niezawinionego cierpienia, to chyba sedno sprawy tkwi w tym, że Bóg je dopuszcza; dobrze tu brzmi ten starodawny zwrot: „Bóg dopuszcza”, i koniec, odpowiedzi nie ma na pytanie czemu tak się dzieje; być może kiedyś każdy z nas będzie mógł zadać takie pytanie Bogu, i wtedy dowiemy się tego, co pragniemy wiedzieć.
    Ujęło mnie słowo użyte przez panią, pani Marto, „tkliwość” odczuta wobec siebie nawzajem przez dwoje ludzi. Dodałabym jeszcze pragnienie, pragnienie wobec tej drugiej osoby, nie potrzebę, bo na potrzebę drugiego nie odpowiada się chyba, a już szczególnie mężczyzna nie odpowie na sygnał zapotrzebowania wysłany przez kobietę, czy tak to jest, pani Marto?

    Reply
    • Marta 19 grudnia 2016 at 13:28

      Nie wiem, Blubell, bo ja z wiekiem wiem coraz mniej. Ale czuję, że tkliwość, czułość i dobroć, to coś bez czego nie można żyć.

      Reply
  • ~Stan Matwin 31 grudnia 2016 at 01:55

    A ja jestem rozczarowany. Przeczytalem chyba wszystkie powiesci Profesora, i ta niestety zawiodla mnie. Podobnie jak „Zona prezydenta”, nalezy do „wspolczesnego” nurtu jego tworczosci, i podobnie zawodzi. Pokazuje pewne sprawy dosc oczywiste – potege mediow, niemoznosc obrony, utrate prywatnosci w epoce internetu, kruchosc sukcesu…Czesc (istotna) jest calkiem nieprawdopodobna: czy rzeczywiscie mozna wejsc z bronia do znanej redakcji, postraszyc wszystkich, a potem spokojnie wyjsc i nie zostac zlapanym? Na ile prawdopodobne jest, aby czlowiek, ktory cale zycia oddal prawu, postanowil pod jego koniec samodzielnie wyrokowac i wykonywac kare smierci? I ta jednostronna, negatywna, uporczywa wizja wspolczesnego spoleczenstwa: dominacji korporacji, brak szacunku dla „czlowieka zwyklego”, brak sensu zycia szarego zjadacza chleba, To jednak tylko jedna wizja widzenia swiata, chyba nieco jednostronna i przesadzona. Marze wiec o nowym „Hannemanie” i „Pannie Ferbelin”.

    Reply
    • Marta 31 grudnia 2016 at 02:07

      Zoną prezydenta i ja nie byłam zachwycona. Ale ta powieść zrobiła na mnie wrażenie. Zaczyna się bardzo realistycznie, ale potem przechodzi w coś, co nazwałabym political fiction. Dlatego „usprawiedliwione” jest tam to, o co Pan pyta.

      Reply
  • ~źródło strony 22 lutego 2017 at 19:48

    Artykuł wzbudził mą ciekawość

    Reply
  • Skomentuj ~Stan Matwin Anuluj pisanie odpowiedzi

    Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

    Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.