Każdy dziennik jest osobisty, ten też, choć próżno w nim szukać relacji z prywatności, zwyczajowo nazywanej osobistym życiem. Rację miał Josif Brodski, kiedy pisał, że opowieść o sobie więcej kamufluje niż pokazuje. Trzeba więc pomiędzy stronami „Szkoły złudzeń” poszukać tego, co skrzętnie pomijane albo dyskretnie i inteligentnie przemycane, wówczas postać narratora-bohatera stanie się pełniejsza.
Patrzę na ten dziennik specyficznie, ponieważ Piotra Zaczkowskiego znam od ćwierć wieku, co nie znaczy, że naprawdę znam. A jednak podczas lektury potwierdzałam nieraz ten wyobrażony obraz kogoś, z kim spotykałam się w teatrze, na imprezach literackich i towarzyskich spotkaniach. Słyszę jego głos, widzę charakterystyczne gesty, potrafię sobie wyobrazić, jak wypowiada napisane kwestie, jak wyglądałoby nasze powitanie.
Pamiętam dzień, w którym po raz pierwszy go zobaczyłam w katowickiej księgarni na ulicy 3 Maja, po prawej stronie, idąc w kierunku Placu Wolności. Potem księgarnia przenicowana została na sklep z butami albo kawiarnię, a może na to i na to, po kolei. Pytałam sprzedawcę o opowiadania Janusza Głowackiego „Skrzek. Coraz trudniej kochać”. Już ich nie było, bo kiedyś książka stanowiła towar chodliwy i często spod lady. Wówczas stojący za mną chłopak szepnął, że widział egzemplarze na ulicy Dworcowej. Pobiegłam, dostałam, Piotra zapamiętałam. Później spotykałam go w Teatrze Śląskim. Bliżej poznaliśmy się zapewne wtedy, kiedy jako dziennikarka zaczęłam bywać na imprezach literackich. Był to więc początek lat 80.
Nie o to mi chodzi, by snuć teraz swoje wspominki, choć przyznać muszę, że czytając dzienniki, przypominałam sobie wydarzenia, w których także uczestniczyłam, spektakle teatralne, które i ja oglądałam, nie mówiąc już o ludziach, których znałam. Bez problemu rozszyfrowałam więc nazwiska sygnowane tylko pierwszą ich literą.
„Szkoła złudzeń. Dziennik” obejmuje lata 1975-2012. Nie dajmy się nabrać, tak na pewno nie wyglądały autentyczne zapiski Zaczkowskiego. To jest dziennik zredagowany na potrzeby książki, która ma być odrębnym bytem, ułożony w dramatyczną całość, przepleciony fragmentami artykułów, wierszy, recenzji autora, także urzędowych pism.
Niesamowite, ile dramatu można zawrzeć w odpowiednio zestawionych faktach: pismo z liceum (uczęszczał/nie otrzymał promocji do klasy III), list ze szpitala, od żony, która urodziła córeczkę, listy od i do przyjaciół, pismo wystosowane do „Jego Magnificencji Rektora Uniwersytetu Śląskiego” (rodziny zamieszkujące akademik zwracają się z prośbą o cofnięcie krzywdzącej decyzji opuszczenia akademika), pismo ze Studium Wojskowego, pismo poświadczające przyjęcie na praktykę do teatru, zaświadczenie o złożeniu egzaminu magisterskiego z oceną celującą, pisma zawiadamiające o wygranych konkursach poetyckich, wezwania do zapłaty, podziękowanie za kilkuletnią pracę w teatrze na różnych stanowiskach, a kawałek dalej smutna konstatacja : „Uczyniono mnie kierownikiem literackim Teatru Rozrywki. Po niespełna pól roku pracy DM dał mi to, czego daremnie oczekiwałem w Teatrze Śląskim.
„Szkoła złudzeń” to bolesne przygody człowieka myślącego i poszukującego sensu w sztuce, w codzienności. To obraz cierpliwego tropienia swojego miejsca, także w zawodowym życiu ( literatura? teatr? dziennikarstwo? reklama? uczenie w szkole? praca w kuratorium? piastowanie dyrektorskich stanowisk w placówkach kultury?). „Oddałbym wszystkie książki świata za świadomość, że świat stał się sensowny. Sens ucieka jednak do książek, nie opuszcza ich”, pisze autor. Rozprawia także o kondycji teatru, etyce zawodu dziennikarza, pozycji pisarza kiedyś i teraz, o kondycji poezji i sensie pisania. A w tle ciągle przemycone podszepty, przecież nie jestem najgorszy, więc dlaczego nie otrzymuję tego, o co walczę i jak to się na do Wieczności. „Być w literaturze – grawerować ból, doświadczyć niesprawiedliwości – doświadczać świata, gdzie ból zadano”, tłumaczy autor.
Zatrzymuję się przy słowach: „Chwilami myślę, że poezja jest piekłem cytatów”. Znam tę myśl – czy była w którymś z wierszy? A może Piotr ma w sobie taką siłę przekazu, że zapamiętuje się jego myśli jako złote?
Dziennik Zaczkowskiego to także wnikliwe studium samotności, która w życiu twórcy pojawia się pomimo bycia w rodzinie i wśród przyjaciół, to rozważania o lękach, kompleksach, ucieczkach, wyzwoleniach (od czego? do czego?). „Dziennik ma udzielać pierwszej pomocy. Chodzi o to, aby myśleć o sobie dobrze, pozytywnie”. Piotr Zaczkowski bywa wobec siebie krytyczny. Boleśnie konstatuje: ” Wydałem trzy tomiki wierszy, ale bardzo wcześnie – na tyle wcześnie, aby uniknąć śmieszności – zrozumiałem, że nie mam talentu literackiego. Próbowałem sił jako krytyk, ale z góry wiedziałem, że w tej grze będę wyłącznie kimś, komu nie udała się własna literatura. Dziennikarstwo/…/ ofiarowało możliwość zarabiania pieniędzy, wytrwałość, pokorę i dystans do własnych braków. Być może nie udało mi się pisanie, ale wcale tak nie musi być z życiem. Mam za mało czasu, pozostanę przeciętny, ale kiedy piszę, zapominam o tym. Nie zamartwiam się drugorzędnością, bo ona wcale nie ogranicza wolności pisania, a więc wolności myślenia”.
Cytowany fragment brzmi jak credo Zaczkowskiego, jak wyraz jego maksymalistycznej postawy, filozoficznego podejścia do życia, niczym u Dickinson: „Skoro nie mogłam mieć Wszystkiego, nie dbałam o brak mniejszych Rzeczy”.
„Szkoła złudzeń” to lektura dla każdego myślącego, dla teatromana i wielbiciela literatury, także dla kogoś, kto mieszka na Śląsku, kto go czuje lub nie czuje. To zapis przyjaźni, które się wyczerpują, miłości, które choć odchodzą, to może nie umierają. To „cicer cum caule”, ale jakże urodziwe, jakże literacko wysmakowane. To także dokumentacja epoki, konkretnego miejsca, to opowieść z kluczem, ale i bez niego można wiele skorzystać.
Czytając „Szkołę złudzeń”, pytałam po cichu: Jaką cenę zapłaciłeś za swoją bezkompromisowość, jaką za to, kiedy pochylałeś głowę, niekoniecznie z pokory, ale dlatego, by uniknąć gorszego albo by po prostu odpuścić. Jak to zrobić, Piotrze, pytałam, by „doprowadzić małoletnią wrażliwość do jakiegoś progu – poza którym nie będę potrzebny, bo ta wrażliwość poradzi sobie sama”. Wyartykułowałeś pytania, które i ja sobie stawiam.
„Czekanie na lepszy tekst przypomina czekanie na lepsze życie” – masz rację, przytakiwałam.
„Niekiedy myślę, że ten dziennik, ten list, jest moim ostatnim pisaniem, że wywiesiłem białą flagę, której nikt nie zauważył”. Naprawdę tak myślisz? – chciałabym zapytać. Tak czy owak, ale książkę o Konradzie Swinarskim w Katowicach powinieneś napisać, Piotrze. Nie czekaj. Nie zwlekaj, bo wiesz….Poza tym: cenię twoje wiersze i lubię je, i pamiętam. Jak choćby ten, napisany ćwierć wieku temu, ale jakże swojsko brzmiący:
„Gubernator miasta zapowiada
rychłą rzeź wielbłądów
i wysiedlenie poetów
ma to położyć kres pogłoskom
jakoby Katowice były kulturalną
pustynią
i prowincją literacką”.
A „Szkołę złudzeń” napisałeś świetnie, naprawdę, zaprawdę. . Chapeau bas, Piotrze Zaczkowski. Co zapisane, to przyklepane.
Piotr Zaczkowski, Szkoła złudzeń. Dziennik. Wydawnictwo słowo/obraz/terytoria. Gdańsk 2014.
PS.
Przeczytałam, co napisałam. Zauważyłam, jak zmieniałam narrację, jakbym się nie mogła zdecydować, czy piszę „oficjalną” recenzję ze świetnej książki, czy list do Piotra. W tym pomieszaniu jest metoda, zaświadczająca, że tradycyjne gatunki umarły, o czym wiem od dawna, bo przecież podobnie mieszam w swoich książkach, marząc jednocześnie, by napisać powieść tradycyjną, od początku do końca snując opowieść, pozwalając się mądrować wszechwiedzącemu narratorowi.
Brak komentarzy