Inne

Życie w kuchni, nie dla mnie

A jednak lubię dom i swojskie jedzenie. Soki własnego pędzenia, konfitury własnego smażenia, pierogi własnego ugniatania, kluski własnego kulania, rosół własnego bulgotania itp. Ilekroć jednak przyjdzie mi spędzić w kuchni dłużej niż godzinę, czuję, że bezproduktywnie tracę czas i snuję wyobrażenie, co bym mogła zrobić, gdybym w kuchni nie pitrasiła. Przyjęłam więc zasadę, że obiad przygotowuję w ciągu 45 minut (już się kiedyś tym chwaliłam). Łatwo to zrobić, kiedy gotuje się nie dla pułku wojska (czytaj: rodzinki w okresie żernym), ale dla dwóch osób.
Opanowałam więc kilkanaście potraw, które mi więcej czasu nie zabierają i nimi się wysługuję. Owszem, czasem przekraczam ten limit. Jak człowiek się czuje potrzebny i widzi pałaszujące gębule wnuków, to rezygnuje z postanowień.

Ważna jest też organizacja. Łączenie kucharzenia z zabawą.
Na przykład: ciasto kruche z rabarbarem, 30 minut z pomocą wnuków + pieczenie 40 minut.
Podczas pieczenia wychodzi się na boisko, a sprzątanie kuchni (co najmniej 30 minut) zleca Januszkowi.
Ważna jest też hojność przyjaciół: Olu, dziękuję, za konfitury i powidła.
Także droga na kulinarne skróty: odkryłam w Biedronce deser Panna Cota, wypróbowałam, świetny, taki jak w kawiarni Malowana Kawa w Mikołowie.

Jeść lubię, nie ukrywam.
Ale gdybym miała celebrować 5 posiłków dziennie, to cudów nie ma, czasu na czytanie już bym nie miała. Nie lubię często jeść. Wystarczy mi solidne śniadanie i obiad późny. Pomiędzy przegryzki owocowo, serkowo-jogurtowe.

W felietonie Krzysztofa Vargi wyczytałam takie o to zdanie: „Ponieważ jedzenie to zmysły, a literaturę zmysłami się robi i zmysłami odbiera, kto nie ma żadnego wyczucia na sprawy tak fundamentalne jak jedzenie, ten wielkiej powieści nigdy nie popełni”. Haha, mam więc szansę.

W swojej powieści sprzed lat „Wielkie ciężarówki wyjeżdżają z morza” zamieściłam scenę smakowania w chińskiej restauracji. Bardzo erotyczną. Był to rok 1995, wtedy tego typu restauracje wchodziły na rynek polski. W powieści „Zuzanna nie istnieje” jest scena gotowania i jedzenia spaghetti. Wiadomo, też erotyczna.
W powieści „Cafe Plotka” i „Plotkarski sms” (dla młodzieży) podałam kilka szybkich przepisów. Między innymi na ciasto czekoladowe przygotowane w ciągu góra 10 minut, łącznie z pieczeniem, i na drink o nazwie ” Plac zabaw”. Te przepisy cieszą się największą popularnością. Podobały się też nazwy potraw, które wymyśliłam.

Teraz moda, by pisać powieści o jedzeniu.
Nie mam jednak w swoich powieściach takiej bohaterki, która, by się realizowała w kuchni i kucharzeniem potwierdzała swoją kobiecość.
Pamiętam, jak przed wielu laty jedna z moich koleżanek ze zdziwieniem zapytała: – Nie zaprawiasz kompotów, ogórków nie kisisz, konfitur nie smażysz? To jak ty się realizujesz jako kobieta.

Nie odpowiedziałam jej, o, nie.

in / 1731 Views

7 komentarzy

  • ~Bluebell 18 lipca 2013 at 11:44

    Pani Marto, mam tez zanotowany pani przepis na nalesniki (te z woda gazowana mineralna) tez zdaje sie z jednej z pani ksiazek spisalam go. Najwyzsza pora wyprobowac go. Lubie gotowac, a juz najbardziej piec ciasta, ale z roznych powodow nie uprawiam tych sztuk. Jem pozno, bo okolo 14:00, a potem pozno wieczorem. Gdy pomysle ile ludzi gloduje, to jakos wydaje mi sie (moze tylko to wydaje mi sie), ze Polska za duzo je.

    Reply
  • ~Krystyna 18 lipca 2013 at 15:57

    No i dobrze – Marto, że nie odpowiedziałaś, bo cóż można odpowiedzieć na takie pytanie? A te – parówki? – na zdjęciu, przez które przechodzi makaron – świetny efekt!

    Reply
    • ~Bluebell 18 lipca 2013 at 16:36

      To nie było pytanie, proszę pani.

      Reply
    • ~Bluebell 18 lipca 2013 at 16:44

      I tez nie zawsze wszystko jest dobrze z tym jedzeniem. Na przyklad w naszych czasach i w kregu kulturowym, ktory my zajmujemy nalezaloby moze zrezygnowac z zabijania zwierzat do celow kuchennych ( i nie tylko). Po co dodawac cierpienie do tego, ktore i tak juz jest w swiecie.

      Reply
      • ~Iza 19 lipca 2013 at 22:57

        „Nie zaprawiałam kompotów” bo moja mamusia zaprawiała ze mną w roli podkuchennej, bo ja miałam (i mam) dwie prawe ręce. Ogórki ukisiłam raz bo gdy byłam umówiona z koleżanką na pgaduchy to jej mamusia przyniosła jej znienacka ogórki z działaki i ja do koleżanki: przyjdź do mnie z ogórkami, będziemy kisić i gadać. Pogadałyśmy kisząc; słoiki jednak zostały u mnie w kuchni o pow. 4,5 m.kw. Zanim mąż zniósł je do piwnicy (jeszcze mniejszej niż kuchnia, bo miszkaliśmy w wieżowcu)
        zostały zeżarte jako małosolne a potem kiszone. Po latach mąż opowiadał, że to ja ich nie wyniosłam aby pokazać mamusi, że przetwory robię. Och, żesz ty! Aby zaprzeczyć oszczerstwu ślubnego konfitury smażyłam. Według przepisu smażyłam, że trzeba smażyć trzy dni. Po trzecim dniu smażenia nie było nic do wyniesienia… Znichęciłam się. I tak mam do dzisiaj. I dobrze mi z tym. Pozdrawiam, Iza.

        Reply
  • ~Danuta 18 lipca 2013 at 16:09

    Robiłam już kilka razy te parówki z makaronem. Naprawdę dobry pomysł. Ale fakt nie warto tracić czasu w kuchni.

    Reply
  • ~MarlenKa 23 lipca 2013 at 15:24

    Witam!
    Pisałam już wcześniej do pani spamując mój blog, widziałam ,że Pani na niego weszła- BARDZO DZIĘKUJĘ! :*
    http://marlentomlinson-hazz.blogspot.com/
    Jeśli mogłaby Pani znów tu zajrzeć i zerknąć na najnowszy rozdział byłabym niezmiernie wdzięczna, zapraszam też do komentowania i wyrażania swojej opinii na temat rozdziału.

    Życzę miłego dnia!

    Reply
  • Skomentuj ~MarlenKa Anuluj pisanie odpowiedzi

    Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

    Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.