Ci,którzy mnie znają, nie uwierzą, ale naprawdę nic nie robiłam przez całe 4 dni. Naprawdęrobiłam NIC. Na tym w moim wydaniu polega słodkie życie. Ponieważ niewierzyłam, że tak się stanie, więc zabrałam laptop, by robić poprawki w powieści,zabrałam 5 filmów na DVD, zeszyt z notatkami do opowiadania, które od pewnegoczasu snuje mi się po głowie i szkic do „Książeczki dla Pawcia”. Nawet niedotknęłam tych rzeczy, a jak już patrzyłam w ich stronę, to ze wstrętem.
Wstawałamrano i pijąc kawę w łóżku czytałam wiersze Emily Dickinson w tłumaczeniuAndrzeja Szuby. Po raz któryś dochodziłam do wniosku, że cały świat mieści sięw głowie. Bez niej ani rusz.
Pośniadaniu Janusz skakał po górach, omijając pagórki, pies szlajał się po wsi,zamieniając się w powsinogę, a ja leżałam w fotelu i podziwiałam góry z tarasu,opatulona kocem, bo było wietrznie, choć słonecznie. Wyglądałam zapewne jak gruźlikw sanatorium na Czarodziejskiej Górze, gdzie obowiązkowym punktem leczenia byłokilkugodzinne leżakowanie. Żadne obietnice świata nie były mnie w staniestamtąd wygonić.
Natrzeci dzień dałam się ubłagać Januszowi i wsiadłam w wyciąg krzesełkowy, którypodwiózł mnie do jednej trzeciej wysokości Pilska, skąd zeszłam o własnychsiłach i nogach. Po południu odwiedziłam stare kąty, gdzie jako nastolatka poraz pierwszy zobaczyłam salamandrę igdzie 21 sierpnia 1968 roku, myjąc głowę w lodowatym strumieniu, usłyszałamhuczące w niebie samoloty ( Inwazja na Czechosłowację – operacja”Dunaj”, uprowadzenie najważniejszych przywódców „PraskiejWiosny” do Moskwy). Oczywiście o tym, co się stało, dowiedziałam siępóźniej, ale i tak wówczas niewiele mnie to interesowało.
Naczwarty dzień pozwoliłam się uwieść 82-letniemu dziadkowi, ojcu Marii,gospodyni, u której mieszkaliśmy, i wypiłam z nim piwo na przyzbie.
Czytałam„Chorobę dyplomatyczną” Daniela Passenta ( 14 maja prowadzę z nim spotkanie wbibliotece), a pomiędzy zajadałam pyszności przygotowane przez Marię i jejdorosłe dzieci.
Mariawychowała się w chatce o dwóch izbach, na odludziu, z sześciorgiem rodzeństwa. Drugą część chatkizajmowała trzoda. Miała do szkoły pod górkę i to nie jest metafora, bo górabyła na wysokości
Wdomu Marii wszyscy znają swoje obowiązki, są sobie życzliwi i kochają się. Towidać. Życie nie głaskało ich po głowie, więc zahartowani w bojach, wiedzą,jakich prawd i wartości się trzymać. Ta rodzinka to temat na książkę o życiu twardymi pełnym dobrych uczuć.
Jutrodołączę fotki.
Brak komentarzy