Czy myślicie, że to proste napisać, jedno jedyne życzenie i zaczarować je w talizman podczas sabatu, o północy? A potem po trzykroć powtórzyć: Niech tak się stanie. Czy myślicie, że to proste?
Co wybrać?
Życzenia „spełnienia wszelkich marzeń” są bez sensu, prawda? Rozumiem, że ktoś nam życzy dobrze i chciałby nieba przychylić, ale znów bez przesady z tym niebem. Jedno życzenie. Jedno, nawet nie trzy, tylko jedno. Co wybrać?
Jedno życzenie to nie modlitwa, to nie litania, to nie prośba wreszcie.
Myślisz, zapisujesz, czarujesz, zaklinasz.
No i… co wybierasz?
Wybrałam, zaczarowałam.
I powiem Wam…po raz pierwszy w życiu wybrałam coś dla siebie.
A jak już się zaczarowało gromadnie, sabatowo, trzykrotnym i gromkim „niech tak się stanie”, to taki mnie strach dopadł, dreszcz przebiegł, w głowie mi się zabełtało, w gardle wyschło, że gotowam była wszystko odwołać. Bo jakże tak, coś dla siebie? Czy to nie pycha, aby tak dla siebie czarować? Czy to się nie odwróci przeciwko z potrojoną siłą? Czy mnie nie dopadnie w ciemnej ulicy albo i gdzie indziej, czy aby mnie nie przeczołga po wsze czasy, za karę, że mi się zachciało o sobie myśleć?
Były i czary dla dobra Ludzkości. I ani jednego złego przeciwko człowiekowi.
Z emocji miałam kłębek drutu kolczastego w środku, głowa mi spuchła od bólu, a puchła jeszcze bardziej, gdy tylko sobie przypomniałam, że nie zabrałam saszetki z podręcznymi lekami. Nie miałam nic „od bólu”, ani nic na „spokojność”.
Wymknęłam się po angielsku umęczona sabatowymi harcami, dopadłam łóżka i licząc od stu do jednego, metodą Silvy, po trzykrotnym podejściu, wprowadziłam siebie w stan „alfa” i zasnęłam. Myślę, że było to w trzy i poł godziny po północy.
O świcie, o szóstej, obudziłam się z aurą wzroczną i migreną. Dla wyjaśnienia dodam, że podczas całego szalonego wieczoru wypiłam tylko 3 lampki wina, więc ból głowy na pewno nie był banalnym kacem. Ubrana, spakowana, postanowiłam neseser podróżny umieścić w bagażniku samochodu i pospacerować po pałacowym parku.
A tu nagle słyszę gromkie szczekanie i widzę ogromnego psa, biegnącego w moim kierunku. Zdążyłam wskoczyć do auta i zatrzasnąć drzwi. Bydle psie, warczące wniebogłosy, oparło łapy na drzwiach auta. Przelazłam na drugie siedzenie i dawaj telefonować do Pięknej Doris, właścicielki pałacowego domostwa, bo telefon, na szczęście, miałam w samochodzie. Abonent był oczywiście niedostępny. Nic dziwnego, spał sobie smacznie w łożu z baldachimem. Wysłałam 3 sms-y zaczynające się od słowa „help”.
Pies szczekał już od pół godziny, sms-y fruwały gdzieś w kosmosie, wszystkie wiedźmy spały.
W akcie rozpaczy zatelefonowałam do Januszka i próbowałam mu uzmysłowić sytuację. Zadawał mi dziwne pytania w stylu: Skąd ty dzwonisz, kochanie? A dlaczego nie śpisz? W samochodzie jesteś? Nie w łóżku? A dlaczego pies szczeka?
A kiedy usłyszał, że ja nie żartuję, że naprawdę się wściekam i boję, powiedział czule:
– Ale właściwie to o co chodzi, kochanie? Przecież ty lubisz pieski, prawda?
Inne
5 komentarzy
i co było dalej???
OK, napisze, co było dalej, jutro…papapa
jakbym mojego przyszlego slyszala…. :)wraca z 3x mocniejsza sila jesli w zlej wierze zaklete bylo…:>
Nie było NIC w złej wierze, NIC. Buźka.
no to czemu tyle strachu? 😉 oby „tak sie stalo” 🙂