Dziennik lektur

Ubywam z dnia. Poetycka książka Marty Skonecznej

Ubywam z dnia

Była jak motyl. Krótko, pięknie, kolorowo.

Zjawiła się w moim życiu, bym mogła się zatrzymać i przez kilka chwil pomyśleć, że świat jeszcze nie do końca zwariował, dopóki przyfruwają takie motyle. Kiedyś przyniosła mi bukiet suszonych kwiatów, mówiąc, że układała je przez pół roku, innym razem polecała mi książkę Ewy Foley „Zakochaj się w życiu”. Czytała moje wiersze, przysyłała swoje. Czasami pisała listy, czasami telefonowała.

Zostawiła ponad dwieście wierszy. Pamiętam o niej, żyje w moich myślach. Chciałabym, aby żyła też w innych. Nie wydała książki, nie zdążyła. Za pozwoleniem jej Matki, wykorzystałam kilka fragmentów wierszy w swojej powieści „Kobieta zaklęta w kamień”, wplatając je w fikcyjne losy bohaterki.

I teraz, po dwudziestu latach, napisał do mnie Frantz K., dopytując o Martę Skoneczną. Bo znał ją z czasów, kiedy mieszkała w Warszawie. Dzieliła się z nim wierszami, planowali wydanie tomu poetyckiego. Zebraliśmy teksty, które nam przysyłała, także te które otrzymałam od jej Matki i postanowiliśmy je wydać w 20 egzemplarzach. Frantz zaprojektował okładkę i zrobił skład, także zajął się drukiem cyfrowym. Ja natomiast zrobiłam redakcję (jak umiałam, bo to żmudna praca wymagająca wielkiej uwagi, a przecież nie jestem zawodową redaktorką), poprawiłam błędy, literówki, błędnie podane nazwy.

„Wiersze zebrane” są rzeczywiście zebrane, odnalezione, wyszperane. Celowo nie nadajemy książce innego tytułu. Są wśród nich takie, które zdumiewają celnością sformułowań, oryginalnością porównań, refleksją, której nic, tylko przytaknąć, czułością, która rozrzewnia. Nie przeprowadzamy selekcji, bo to, co niekoniecznie nam odpowiada, może poruszyć czułe struny w innym czytelniku.

Żyła słowami, czekaniem, tęsknotą i miłością. „Żyję, gdy przeobrażam słowa w wiersze”, pisała. Lubiła rozmawiać o poezji, jakby wbrew Leśmianowemu „cokolwiek się powie o poezji, jest błędem”. Poszukiwała tych najtrafniejszych słów, które powiedzą prawdę i nie zranią.

„Piszę, aby zapamiętać/…/

żeby przedłożyć teraźniejszość na przeszłość

/…/ i żeby rudy był czasem brązowy

żeby coś zostawić

a nie wciąż uciekać”.

Mimo przeciwności losu, była w niej ogromną potrzeba bliskości, dlatego nieustająco oczekiwała kogoś, kto ją zrozumie, podzieli jej pasję i pomoże przetrwać, co przecież dla człowieka nadwrażliwego, o cienkiej skórze, nie jest proste. „Ubywam z dniem, przybywam nocą”, pisała. Była w niej miłość do życia silniejsza niż do ludzi. Mówiła, że czekanie jest podstawą zaufania, a nadzieja pojawi się później.

Chyba lubiła góry. Nie wiem, w którego boga wierzyła, ale na pewno wierzyła. „Bóg mieszka w górach/wszyscy o tym wiedzą/ nawet ci, co nie wierzą” – lubię te wersy. Wierzyła w poezję jako lepszą część siebie i innych, także poszukujących i błądzących. Wierzyła w moc słowa, które „raz wypowiedziane zawsze wraca/ pod postacią obłoku drzewa lub ptaka/jak u Baczyńskiego”.

Jej program życiowy się częściowo spełnił, choć nie tak, jak napisała, bo cierpienie pozostało w nas:

„chcę umrzeć bezpotomnie

podobno taki jest przywilej outsidera

nie przekazywać krwi

nie przenosić wirusa wiecznego cierpienia

chcę tylko

raz a dobrze trochę pożyć

bez odpowiedzialności za jakiekolwiek cierpienie”

Zapamiętałam, Marto, jak nakazywałaś: „wojna jest obłąkaną sprawą/ pamięć ocala miłość a miłość jest silniejsza’.

I tego się będę trzymać.

in / 53 Views

Brak komentarzy

Napisz swoją opinię

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.