Maria Konopnicka.
Poetka, która żyła po swojemu
Hej, zazorzyło się
Hej, zazorzyło się na niebie
Na porankowy czas…
Moja dziewczyno, kocham ciebie
Jako Bóg widzi nas!
Nie kocham ciebie na rozkosze,
Ani na lekkie sny,
Jeno na biedę, co ją znoszę,
Na smutek — i na łzy…
Nie kocham ciebie na kołacze,
Ani na słodki miód,
Jeno na dolę, co to płacze,
Na pracę i na trud…
Nie kocham ciebie na pieszczoty,
Na pieśni, ni na tan,
Ale na krwawe poty,
Co z czoła kipią w łan…
Tęskność mnie dławi w czarnym chlebie,
Z zdroju mi smutki pić…
Moja dziewczyno, kocham ciebie,
Chceszże ty moją być?..
Próbuję sobie wyobrażać, jak ona żyła. Nie sposób bez rozeznania warunków bytowania w tamtych czasach, w ichniej warstwie społecznej, obyczajowości, przykładając do tego jedynie dzisiejsze rozumienie bycia biednym. No bo jak to tak, niby ledwo wiąże koniec z końcem, a podróżuje, mieszka w Austrii, Włoszech, Szwajcarii, czy choćby Suchej Beskidzkiej, długo w Warszawie.
Kiedy Maria miała 12 lat, umarła jej matka. Macochy nigdy nie polubiła. Wspominam o tym, by podkreślić j tęsknoty i głód uczuć, bo taki w niej musiał istnieć. Wyszła za mąż jako 20-latka i w ciągu 10 lat urodziła ośmioro dzieci. Mąż zaniedbywał dozorowanie majątku, zaciągał długi, procesował się, pomagał innym, o własne dzieci nie stojąc.
Kiedy miała 35 lat usamodzielniła się, wziąwszy na siebie odpowiedzialność za dzieci. Żyło ich sześcioro i to ona zadbała aż w nadmiarze o to, by zapewnić im wykształcenie, znaleźć pracę.
Z mężem, którego na początku nazywała „aniołem wąsatym”, nie znalazła porozumienia i choć go opuściła po 14 latach, to nigdy się nie rozwiodła, a na dodatek i za niego czuła się odpowiedzialna, nieraz wspomagając go finansowo.
Zarabiała na życie, udzielając korepetycji, a kiedy zaczęła drukować artykuły i utwory literackie, otrzymywała znaczące honoraria, bo to były inne czasy i słowo pisane było cenione. Być może i ona pożyczała pieniądze, zapewne zwracała, bo była bardzo akuratnym człowiekiem i maksymalistką.
Urodą w znaczeniu tradycyjnego piękna zapewne nie grzeszyła, ale na pewno raziła osobowością i seksapilem, który niekoniecznie był jej kobiecą bronią. Być może miała i kochanków, na pewno wielbicieli. Nazwano ją „mężczyźniarą” i „niewiastą wielce kochliwą”, także bezbożnicą. Jak to znosiła, nie do końca wiadomo, ale była silna, poza tym bardzo dbała o swój oficjalny wizerunek, niszczyła różne tropy, korespondencję, zacierała ślady rodzinnych skandali, związanych choćby z córką, Heleną, a było co zacierać. To tragiczna karta w życiorysie Konopnickiej. Decyzje, które podejmowała zapewne przysparzały jej wiele bólu. To temat na osobną rozmowę. Jak było naprawdę, nie dowiemy się zbyt wiele
Niełatwo było żyć z matką pisarką, ukochaną poetką nie tylko Warszawy. Niełatwo było być dzieckiem Marii Konopnickiej. Niełatwo i jej było „ogarnąć” swoje potomstwo, które wymykało jej się spod kontroli i schodziło ze ścieżek, które dzieciom wytyczyła, chcąc dla nich jak najlepiej, choć przecież nie zawsze to, co dobre dla matki, było też dobre dla dziecka.
Kiedy czytam o Marii Dulębiance, z którą przyjaźniła się w dojrzałym już wieku, oddycham z ulgą. Nareszcie bowiem pojawił się w jej życiu ktoś bliski, ktoś, kto cały czas był po jej stronie. Być może ich związek był też erotyczny, no i całe szczęście, że po tylu znojach pojawiła się osoba, która mogła dać jej wsparcie, bliskość i uniesienia. Tym bardziej można Marię podziwiać, że potrafiła obronić ich wzajemne relacje.
Życie Marii Konopnickiej było barwne, trudne, aż mi się chce powiedzieć, że i tragiczne. Czy to ona nadała kierunek własnemu wizerunkowi, czy to ona dbała, by jej twórczość była wykorzystywana na manifestacjach patriotycznych, kto to wie. W każdym razie stała się wzorem cnót patriotycznych, miała wpływ na kształtowanie postaw moralnych młodzieży, była postrzegana jako Matka Polka.
Taką „gębę” sama sobie zrobiła, albo jej zrobiono, a od „gęby” nie ma ucieczki. Nasze plotkarskie czasy otwierają różne drzwi i węszą. Dobrze, że osobowość Marii Konopnickiej wymyka się schematom, źle, kiedy z patriotycznej ramki wpycha się poetkę w ramkę skandalizującą.
Z tym wielką przyjemnością przeczytałam książkę Anety Kolańczyk „Maria Konopnicka”, bo udało się autorce zachować równowagę i pokazać Konopnicką z różnych stron jej zagmatwanego życia, nie podążając tylko za sensacyjnymi jego wątkami. Bardzo prawdziwa wydaje mi się Konopnicka w tej opowieści, tak prawdziwa, że chciałoby się ją nieustająco wypytywać o to na przykład, jak kradła czas na swoje pisanie, jak radziła sobie z brakiem miłości, opieki i koniecznością utrzymywania tak licznej rodziny. Jak potrafiła zatrzymać tylu ludzi wokół, którzy byli jej życzliwi. Czym dla niej była wieloletnia tułaczka, czym był brak własnego kąta, owego pokoju, w którym mogłaby usłyszeć własne myśli, czym wreszcie bliskość, czym flirt, czym przestrzeń, podpowiadająca słowa, którymi pisała miłosne wiersze. I wiele innych pytań, które można by było postawić, niekoniecznie uzyskując odpowiedź, bo i jak.
Niezwykle ciekawa jest w książce obszernie cytowana korespondencja, listy, które Maria Konopnicka pisze do wielu osób, w wielu sprawach, prośby, które śle ku znanym osobom z nadzieją, że pomogą jej „ustawić” dzieci i tym samym wyprowadzić na drogę, zapewniającą byt. Tę korespondencję można byłoby poznać z osobno wydanych książek, ale wiadomo, że czytelnik, który nie zajmuje się profesjonalnie literaturą, nie sięgnie po nie.
Potrząsnęły mną te listy, w których poetka spiskowała przeciwko Laurze, córce, próbującej zostać aktorką. I te liczne działania, którymi próbowała okiełznać córkę Helenę, która w rezultacie została ubezwłasnowolniona.
Bardzo bliska jest mi Maria z opowieści Anety Kolańczyk. Tak bliska, że chciałabym jej zwierzyć się ze swoich dylematów, ze swojej młodości durnej i chmurnej i ze starości, którą widać w lustrze i w kościach, choć jeszcze nie w głowie, bo w niej nadal zielono, choć fiołki już nie rosną.
Aneta Kolańczyk. Maria Konopnicka (1842-1910). Poetka, pisarka, społeczniczka, emancypantka. Kaliskie Towarzystwo Przyjaciół Nauk. Kalisz 2022.
Brak komentarzy