Często na spotkaniach pada pytanie: Którą ze swoich książek pani najbardziej lubi. Kłopotliwe pytanie. Najczęściej odpowiadam, że każdą lubię inaczej, każdą za coś innego. Aż mnie korci, by powiedzieć, że z książkami, jak z dziećmi. „Urodziłam” swoje książki. Nosiłam je w swojej głowie pół roku albo i dwa, zmagałam się z nimi. Taka odpowiedź sugerowałaby, że porównuję proces tworzenia do macierzyństwa. To niedobre porównanie.
Dzieci urodziłam, bo chciałam je kochać.
Każde dziecko jest jedyne i najukochańsze, choć inaczej kocha się diabełka, a inaczej kujonka. Dziecko w łonie rośnie bez względu na czyjąś wolę, to cud natury. Twórczość literacka to ciężka praca niepodobna do noszenia dziecka w łonie. W pisaniu potrzebna jest dzika wola, aktywność, dyscyplina, przykuwanie się do biurka. Proces twórczy (rodzenie książki w bólach) dobiega końca w chwili jej ukończenia.
Potem książka żyje własnym życiem.
Urodzone dziecko w chwili, gdy wyda swój pierwszy krzyk, domaga się kreatywności.
O napisanej książce chce się jak najszybciej zapomnieć, by zrobić miejsce dla kolejnego pomysłu. Kiedy matka usłyszy pierwszy płacz dziecka, nigdy już o nim nie zapomni. Tomek Jastrun napisał w którymś felietonie, że macierzyństwo to dożywocie. Jak więc można twórczość porównać do macierzyństwa?
Takie to myśli kołaczą mi się po głowie pod koniec roku. Bo już po świętach. Minęły szybciej niż w tamtym roku, co znaczy jedynie tyle, że i ja jestem starsza, więc czas odczuwam inaczej. Czas mną wywija jak huragan Barbara. Dużo utrapień i smutków zdarzyło się w grudniu, więc chcę, aby rok się skończył, bo z nowym zawsze więcej nadziei przypływa, jakiejś irracjonalnej pewności, czyli wiary w to, że będzie lepiej, bo musi być lepiej. A przecież wiadomo, że życie własne scenariusze pisze i nie zawsze znajdujemy się we właściwym miejscu i czasie. Czasem kilka sekund może przewrócić cały rok, czego doświadczyłam w pierwszej dekadzie grudnia.
Ale nie dam się, bo taka moja wiara, by nie pochylać głowy za nisko, by nie widzieć tylko czerni i by próbować do trzech razy przynajmniej, czego i moim Czytelnikom życzę.
2 komentarze
„Dzika wola, aktywność, dyscyplina, przykuwanie się do biurka, ołów w tyłku”. Albo tak: „Dzika wola, aktywność, dyscyplina i przykuwanie się do biurka, czyli ołów w tyłku”. 🙂
Pani Marto, a może to jest tak, że zawsze jest się we właściwym miejscu i we właściwym czasie, bo może nie ma przypadków? Warto jednak pomyśleć, że jest zawsze co najmniej jedno dodatkowe wyjście, i zachowywać się tak, jakby rzeczywiście to była prawda, to pomocna postawa chyba. Tak, zawsze byłam świadoma odpływu czasu, a zatem warto go dobrze spożytkować, według naszych przekonań, bo przecież każdy ma wysoce zindywidualizowany profil życiowy, każdy z nas jest wyjątkową istotą.