Od 20. lat jestem jurorką w Ogólnopolskim Konkursie Literackim Krajobrazy Słowa, organizowanym przez MBP w Kędzierzynie-Koźlu. Od 16.lat przewodniczę temu konkursowi. Konkurs zyskał renomę, z lokalnego stał się prawdziwie ogólnopolskim i międzynarodowym. Złożyło się na to kilka czynników. To konkurs z tradycją budowaną dobrymi wyborami. Wystarczy prześledzić listę nazwisk, by zobaczyć, kto w Kędzierzynie zaczynał i jak się rozwinął. To konkurs perfekcyjnie przygotowany, z dobrymi nagrodami i zawsze z pokonkursowym almanachem. Jego inicjatorką była wieloletnia dyrektorka, Halina Bulanda, która już przeszła na emeryturę. Nowa dyrektorka, Izabela Migocz, kontynuuje tę tradycję. Widzę w tym wartość, bo łatwo coś zniszczyć, trudniej zbudować.
Każda edycja była dla mnie ważna. Niedawno spotkałam się z jedną z laureatek, Katarzyną Ewą Zdanowicz, obecnie autorką kilku tomików wierszy. Tym razem występowała w roli jurorki. I podczas wręczania nagród wspominała czas, kiedy w Kędzierzynie odbierała nagrodę. Przypomniała to, co wówczas mówiłam w podsumowaniu. Wzruszyłam się, bo tyle lat minęło, a ona pamiętała.To miłe, kiedy się okazuje, że słowa jurora nie przepadły.
Pamiętam edycję z roku 2004, kiedy nagrodę w prozie otrzymała Ewą Grętkieiwcz za opowiadanie „Królu złoty…”. Koledzy jurorzy także zauważyli to opowiadanie, ale w rankingu nie było u nich na pierwszym miejscu. Walczyłam jak lwica. Jakich argumentów użyłam, nie pamiętam, ale przytaknęli mi. I dobrze, bo autorka w następnych latach wydała kilka głośnych powieści. Niestety, zmarła w 2013 roku.
Przez wiele lat obradowaliśmy w stałym jurorskim składzie. Miło było obradować, znając własne upodobania i preferencje literackie. Najważniejsze jednak było zaufanie, jakim się obdarzaliśmy i wzajemny szacunek. Bardzo ceniłam sobie współpracę ze zmarłym, niestety, tak młodo, prof. Piotrem Kowalskim, z Jackiem Podsiadłą, którego twórczą drogę obserwowałam od czasu głośnego debiutu. Cenię Karola Maliszewskiego jako krytyka, także prozaika, i nowego jurora, Krzysztofa Siwczyka, wspaniałego poetę, związanego z Instytutem Mikołowskim. W kędzierzyńskiej bibliotece było i jest zawsze wszystko zapięte na ostatni guzik, bo tu jest profesjonalna kadra, która nie przychodzi do pracy za karę.
Obrady jury poprzedza całomiesięczna praca. Zwykłam mawiać, że otrzymuję w paczce 7 kg wierszy, a wybieram z nich 10 dag poezji. Na obrady przyjeżdżamy z „typami” do nagród. Najpierw bierzemy pod uwagę te teksty, które znalazły się u każdego z nas. Potem te, które pojawiły się u dwóch jurorów. Czasem ktoś ma wyróżniony do nagrody tekst, którego nie ma u pozostałych jurorów i też mu się przyglądamy. Przyznaję, obrady bywają burzliwe. Godzimy wodę z ogniem, jak to w tym roku powiedział Karol Maliszewski. Przekonujemy, argumentujemy, czytamy na głos. Zwracamy uwagę na odkrywczy stosunek do języka, na oryginalność przeczącą schematom. Cenimy autentyzm, tajemnicę. Pozwalamy się uwieść tekstom, które mają drzwi wejściowe i z których nie ma wyjścia.
Nie ma milszego uczucia dla jurora niż to, kiedy czyta ponownie nagrodzone teksty, wydrukowane już w almanachu pokonkursowym, i myśli, że to był świetny wybór.
W prozie urzekły nas opowiadania Łukasza Staniszewskiego. Fragment o palonych książkach i różnych kolorach dymu, uzależnionych od gatunku, to majstersztyk. Poza tym to świetne konstrukcje i kreacje, nowe konteksty z nutą poezji. Edyta Wysocka potrafi opowiadać, kreować fabułę, a jednocześnie prowadzić poetycką narrację, opartą o obraz i metaforę. U Lidii Karbowskiej wartościowy jest dystans i humor małego świata pełnego dużych spraw. Wzruszyłam się przy prozie Hanny Dikty. Nie dlatego, ze jestem sentymentalna. Podczas lektury rozumiałam swoje reakcje na żałobę. Ma rację Hania, nie ma formułek dotyczących żałoby, bo każda śmierć jest inna, jak inna jest każda miłość. Choć przecież śmierć jest śmiercią a miłość miłością.
O historii konkursu Krajobraz Słowa tutaj:
1 komentarz
Dość ciekawie piszesz