Tak mam: zbieram cięgi, siedzę w kącie, czasem i popłakuję, a potem otrząsam się jak mój pies po kąpieli i zaczynam robić swoje. Mam pracę, która jest moją pasją, więc to mój azyl. Drzazgi pozostają, niestety. Co nie ma nic wspólnego z ich hodowaniem. Pozostają, bo mam cienką skórę i nic po mnie nie spływa, jak woda po kaczce.
Nasze oczekiwania mają niewiele wspólnego z rzeczywistością. Obserwacja i kontakt z rzeczywistością pozwoli zobaczyć to, co jest, a nie to, czego oczekujemy i chcemy, żeby było.
Z wielką ochotą wyruszyłam tym razem w podróż na spotkania autorskie, a bezpośredni kontakt z Czytelnikami doładował mnie pozytywnie i po raz kolejny przekonał, że mam dla kogo pisać. Spotkania były w Łodzi, w księgarni PWN, a także w bibliotece w Kleszczowie, koło Bełchatowa. W księgarni jeden z chłopaków wyliczył mi, ile moich powieści przeczytał i zadeklarował, że teraz, po spotkaniu, ma już pewność, że będzie moim stałym czytelnikiem.
W Kleszczowie świat wygląda jak w bajce. Czysto, zielono, bogato. Piękna szkoła, oszklona biblioteka, basen typu aqua park, dla wszystkich z zameldowaniem, bez opłat. W bibliotece dużo moich książek, po kilka z każdego tytułu. Gimnazjaliści omawiają na lekcji polskiego „Cafe Plotkę”, bo mają tę powieść w lekturach.
Największym przeżyciem było jednak dla mnie spotkanie z uczniami II klasy szkoły podstawowej. To w związku z książką „Przybij piątkę”. Nie mogę wyjść z podziwu dla mądrości, bezpośredniości i odwagi naszych dzieci. Nie siedzą w kącie, jak nasze pokolenie ( siedź w kącie, a znajdą cię), wyrywają się do odpowiedzi, potrafią definiować trudne słowa, wyrażać emocje. Kiedy zrobił się nagle rwetes, wystarczyło, by nauczycielka podniosła rękę w górę, a wszyscy, jednym chórem zakrzyknęli : My słuchamy, a ty mówisz. Czy to teraz tak wszędzie, czy tylko w tej szkole? Nie zapytałam.
Przede mną spotkania na Lubelszczyźnie, targi książki w Warszawie.
Po drodze rodzą się pomysły na następne opowieści. Bo wszystko może być inspiracją, pomysły leżą na ulicy. Pieniądze też.
PS. Dorzucam do listy Krystyny: cukiernik/ cukierniczka
7 komentarzy
Pani Marto, odnośnie obfitości pomysłów, a wraz z nimi możliwych przyszłych powodzeń w naszym życiu, to pragnę nawiązać do wywiadu z panem Tadeuszem Zyskiem w „W Sieci”, gdzie pan Zysk mówi, iż nie wszyscy są skazani na sukces tak zwany, lecz KAŻDY ma jego zadatki. I tak mi sie to powiązało z pani słowami, pani Marto!
No tak! – Bluebell, ale zaimek przymiotny – KAŻDY, ma jeden wyjątek, bo nie dotyczy mnie. Ani ja skazana na sukces, ani ja z zadatkiem na sukces. Bo ze mną jest coś takiego, że jestem o(d)porna na sukces 😉
Dalszy ciąg uprzedmiotowienia, w obie strony: kosmetyk – kosmetyczka 🙂
Pani Marta chyba też jest „o(d)porna na sukces”. Pamiętam, pisała kiedyś, że nie lubi, czy może nawet nienawidzi tego słowa.
Obu osobom, które były tak uprzejme odnieść się do mego wpisu, zalecam UWAŻNE CZYTANIE TEKSTU!
Wyraźnie jest napisane przecież: „TAK ZWANY SUKCES”. Warto zachować czujną uwagę przy wielu sprawach, a wśród nich przy odbiorze tekstu czytanego.
Tak czy inaczej SPOKO!
SPOKO! – Bluebell 😉 – bo ja właśnie o takim ” tak zwanym sukcesie ” – pisałam. Nie chcę być złośliwa, ale jednak, też – zalecam UWAŻNE CZYTANIE TEKSTU! – łącznie ze znaczkami takimi, jak 😉 Gdzież bym śmiała pisać odnośnie siebie o innym pojmowaniu sukcesu 🙂
A ja właściwie do Pani słów, Bluebell, odniosłam się jedynie pośrednio, bezpośrednio zaś nawiązałam do wypowiedzi pani Krystyny, przez co i do „o(d)porności” na „sukces tak zwany”.
Pozdrawiam. Ola
I ja Cię bardzo pozdrawiam, Olu.