Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, powtarzała często moja śp. mama.
Lubiłam te chwile, kiedy nagle dostawała olśnienia, uderzała obiema rękami w kolana i w uniesieniu wieszczyła: – A nie mówiłam, nie mówiłam! Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Tak miało być, jak było. Przeczuwałam, że to się obróci.
Fala zła zawsze powraca, to także powtarzała. Choć akurat w tym marna pociecha.
Dzisiaj wspieram się nie tylko tym porzekadłem, ale także prostymi wierszami ks. Jana Twardowskiego.
Kiedy mówisz
Aleksandrze Iwanowskiej
Nie płacz w liście
nie pisz że los ciebie kopnął
nie ma sytuacji na ziemi bez wyjścia
kiedy Bóg drzwi zamyka to otwiera okno
odetchnij popatrz
spadają z obłoków
małe wielkie nieszczęścia potrzebne do szczęścia
a od zwykłych rzeczy naucz się spokoju
i zapomnij że jesteś gdy mówisz że kochasz
Nic
Jakie to dziwne
tak bolało
nie chciało się żyć
a teraz takie nieważne
niemądre
jak nic
Katar, który mnie trzymał przez tydzień „przydał się”.
Robiłam NIC. Leżałam do góry dnem, hehhe. Siedziałam przed kominkiem. Czytałam, oglądałam filmy.
Pytanie: Czy nie mogłabym tego robić częściej bez kataru?
Mogłabym, gdybym bardziej opanowała sztukę odmawiania.
Gdybym naprawdę uwierzyła, że wszystkie bankiety świata mogą się obyć beze mnie.
Gdybym częściej mówiła sobie „stop”.
Gdybym znalazła ten złoty środek, ot, co.
5 komentarzy
Pewno, nie ma co sie skarzyc, pani Marto. Tylko i tak trudno ustrzec sie przed wyzaleniem sie, jesli ma sie do kogo, rzecz jasna. Pani Marto, pragnelabym, aby mnie te wiersze ustawily jakos pogodniej, ale co dziala na jedna osobe, to na druga niekoniecznie; inne warunki, inna piesn.
Poza tym, dziwna rada zeby zapomniec o swym istnieniu, gdy sie kocha kogos. Niby czemu ? To jakies po prostu niezyciowe kompletnie.
Ksiądz Twardowski muzycznie. 🙂
Ciężko się wyzbyć egoizmu, jeśli się kocha – tak rozumiem Twardowskiego. Pozdrawiam zakatarzoną p.Magdę i życzę powrotu do zdrowia i pionu 😉
Zakatarzona Marta doszła do zdrowia, bo jak jej napisałam katar mija po 7. dniach i wiem, że minął. Nie o tym chciałam. Aha, chciałam napisać, że to co Marta napisała w tytule to jest moja mantra. Gdy mój młodszy syn uzyskał dyplom swój pierwszy i się ztrudnił oraz „wymiatał’ w swojej pierwszej w życiu pracy to byłam w ósmym Niebie. Zatrudnił się na umowę na czas określony, tzn. na dwa miesiące. A potem, nie przedłużyli mu umowy. O tym fakcie poinformował mnie przez telefon komórkowy a potem nie mogłam sie do nigo dodzwonić aby pocieszyć… „dzieciątko”. Jak już się dodzwoniłam to mi powiedział, że był w bibliotece uniwesyteckiej, gdzie telefon musi być wyłączony. Na moje durne pytanie: a co ty tam robiłeś? Odpowiedział: uczyłem się do egzaminu na następne studia. Coś tam gadałam a on do mnie: zawsze gadałaś, że nie ma złego co by na dobre nie wyszło. Donoszę z radością, że wczoraj mój syn obronił drugi dyplom i to co napisała Marta w tytule bloga jest najprawdziwszą prawdą. „Niniejszym” pozdrawiam wszystkie Matki co boją się o swoje „dzieciątka”. Pa, Iza.