Cudowna niedziela
Obudziłam się o 6.30 i ochoczowyskoczyłam z łóżka, zoczywszy, że słońce świeci radośnie i niebo błękitne.Termometr wskazywał + 12 stopni. Niezbyt wiele, ale w południe na pewno będziewięcej, pomyślałam.
Pod prysznicem śpiewałam arię z „Czarnoksiężnikaz Krainy Oz”. Mój sopran koloraturowy świetnie współgrał ze strumieniem wody.Na śniadanko zjadłam jajecznicę z 5 (słownie: pięciu) jaj, usmażoną na łyżcesmalcu domowej roboty. Dodałam jeszcze do tego pół pęta kiełbasy, posypałamzieloną cebulką. Ostatnio ograniczam pieczywo, więc zjadłam tylko dwie kajzerki+ jedną kromkę chleba „7 ziaren”, aby mi nikt nie zarzucił, że się niezdrowoodżywiam.
Po śniadanku przeczytałam „WysokieObcasy” od deski do deski, także najnowszy numer czasopisma „Papermint”.Podczas lektury wypiłam dwie kawy, także dwie lampki martini extra dry.
O godzinie 10.00 wskoczyłam wodpowiedni strój i pobiegłam do lasu. Ot, taka mała przebieżka, niespełna 16km. Zajęło mi to dwie godziny, bo po drodze przypatrywałam się sarenkom,kuropatwom i dwom sympatycznym dzikom. Po powrocie poszalałam godzinkęna Facebooku.
Napisałam także kolejny rozdziałpowieści, której tytułu jeszcze nie zdradzę.
Słońce ciągle grzało, kwiaty naparapecie okna w moim gabinecie wyglądały imponująco. Ale szyby wydawały mi sięnieco zabryzgane wczorajszym wiosennym deszczykiem, więc ochoczo je przetarłamspecjalnym płynem i ściereczką z serii Jan Niezbędny. Tak się rozochociłam, żezrobiłam to samo z czterema pozostałymi oknami.
Odkurzyłam mieszkanie, wymyłampodłogi, wskoczyłam ponownie pod prysznic, bo poczułam się uciorana co nieco.
Miałam ochotę poleżeć naszezlongu i popachnieć, ale Januszek podał obiad, który sam od początku dokońca przygotował. I przyznam: był to przedni obiad: zupa krem z brokułów zgroszkiem ptysiowym, łosoś zapiekany w sosie beszamelowym z porami, cukinią,koperkiem. Do tego sałata zielona z sosem czosnkowo-jogurtowym. I deser: lodywaniliowe z truskawkami, polane gorącym sosem malinowym i odrobiną ajerkoniaku.
Po obiedzie odpoczynek:przeczytałam „Cmentarz w Pradze”, w ciągu niespełna dwóch godzin i w dodatku zezrozumieniem. Zapomniałam się pochwalić, że niedawno ukończyłam kurs szybkiegoczytania. Zawsze byłam temu przeciwna, ale teraz wiem, ze to wielka oszczędnośćczasu.
Przypomniałam sobie, że dziś mojasiostra ma imieniny.
Aby połączyć przyjemne z pożytecznym, wsiadłam na rower iprzejechałam 30 km, złożyłam jej życzenia, podarowałam pęk kwiatów. Chciałamwracać od razu, ale siostra uparła się, bym zjadła kaczkę w buraczkach i tort.Nie odmówiłam. Przed sobą miałam kolejne 30 km na rowerze, więc przypływkalorii był jak najbardziej wskazany.
Po południu napisałam kolejne dwarozdziały powieści.
Pomyślałam, że niedzielajest cudowna, bo wszyscy odpoczywają, a ja w tym czasie mogę bezkarnie pracowaći nikt mi nie przeszkadza. Nie sądzę, bym była pracoholiczką. Po prostuuwielbiam żyć intensywnie.
Z rozmyślań wyrwał mnie Januszek, bo podał kolację: spaghetti z frutti di mare, do tego czerwone półwytrawne wino.
Po sutym posiłku nabrałam znów ochoty do pracy.
Januszek mnie jednak przekonał, że jutro też jest dzień, więc powinnam odpuścić.
Uległam mu.
Czegóż się nie robi dla mężczyzny.
2 komentarze
Przeczytalam Pani wpis jednym tchem, i jakos tak zrobilo mi sie duzo lepiej !!!
No cos mnie wstrzymalo z komentarzem,moze te ostatnie wpadki na blogu ( jeszcze raz serdecznie pozdrawiam pania Ize ),ale ta jajecznica z pieciu jaj na smalcu Pani Marto??? No nie pasowalo mi to absolutnie do Pani.Ale Zart Przedni,naprawde.Super.To jest wyobraznia,ktora moze poslugiwac sie ktos, kto tworzy,pisze i uklada powiesci tak jak Pani,Pani Marto.Wspaniale.Pozdrawiam serdecznie i juz prawie SWIATECZNIE.