Z całym szacunkiem dla zmarłych i dla półrocznicy tragedii smoleńskiej, ale nie mogę już oglądać tego serialu z krzyżem, ani słuchać słuchać opowieści tych, którzy na pielgrzymkę dziś nie pojechali, bo chcieli tak bardzo intymnie rozmyślać o bliskich, tyle że nie zapomnieli o tym wszystkim powiadomić telewidzów w TVN.
Polska stała się jednym wielkim serialem!
Nie wiem, kto kogo gra i po co, ale czuję się jak bohater „Ciotki Julii i skryby” M. V. Llosy, któremu pomyliły się wątki. Z Nobla dla Llosy jestem wielce zadowolona, bo to pisarz niesamowicie różnorodny – autor „Rozmowy w „Katedrze” i „Pantaleona i wizytantek”, nie mówiąc już o „Zielonym domu”. Celowo dobrałam te właśnie tytuły.
Poza tym: dziś słońce i chwytałam promienie. W lesie. Nie w parku. Chciałam dzikości, choć niekoniecznie samotności. Dzikość lasu połączona z dzikością mojego psa, tudzież dzików, które ten las zryły tu i ówdzie, a także dziką radością moich wnuków, dała mieszankę wielce energetyzującą.
Teraz myślę, że chwytałam dzień i chwile.
O czym powiadamiam moich Czytelników, aby utrzymać się prześmiewczo w tonacji blogowego „sprzedawania”. Dodam tylko, że moje „sprzedawanie” jest kontrolowane, ponieważ to, co zapisane, to i przetworzone.
Inne
2 komentarze
’ Carpe diem ’ pozdrawiam. !
Dobrze powiedziane: serial.