Aha, jeszcze o kupie !
W młodości ( pierwszej) miałam kolegę, syna znanego pisarza, który miał we zwyczaju zapraszać na wspólną kupę kogoś, kto mu się podobał. Poznawał kogoś, rozmawiał z nim chwilę i jeśli od razu go polubił, mówił: – Fajny jesteś, zapraszam cię na wspólną kupę. Był to najwyższy rodzaj uznania.
Wiadomo dlaczego.
Kiedy wchodzimy do ubikacji, lubimy być sami, by móc się odpowiednio skupić. Do tego rodzaju skupienia nie potrzeba świadków. Gdybyśmy zapomnieli zamknąć drzwi, a ktoś by nagle wszedł, czujemy się zażenowani. Ten, kto siedzi na ubikacji i ten kto tam niespodziewanie w tym czasie wchodzi. Wchodzący mówi przepraszam, a siedzący szybko łapie za klamkę. Czynność wypróżniania się jest wstydliwa i słusznie, bo „kupczenie” powinno być wstydliwe.
W filmie u Bunuela ( o, matko, w którym, niech ktoś podpowie…) jest scena, gdzie konwencje zostały zamienione, odwrócone. Okryte wstydem było jedzenie. Trzeba było jeść ukradkiem, chyłkiem, a jeśli nas ktoś na tym nakrył, zachowywał się podobnie jak w przypadku niespodziewanego otworzenia drzwi do ubikacji.
Wypróżnianie natomiast było celebrowane jak jedzenie. Odbywało się wspólnie, przy stole, gdzie zamiast krzeseł stały muszle klozetowe. Wyobraźcie sobie, z jaką gracją siadała na niej Cahherine Deneuve, z jaką gracją kelner podawal jej papier toaletowy na srebrnej tacy. Na stole leżały gazety, każdy wybierał tą, którą lubił.
Przeczytaj też tekst poniżej, proszę.
19 komentarzy
Witam.Dopiero teraz znalazłam pani blog.Uwielbiam pani książki!Fajnie pani pisze.Ciekawy styl pisania.Uwielbiam ”Magde.doc” oraz ”Pauline.doc”. 🙂 Ładny blog;)
hahaha..interesujące
Sądzę, że chodzi Ci Marto o film Marco Ferreri „Wielkie żarcie”. Główne role grają w nim Marcello Mastroianni, Philippe Noiret, Michel Piccolii Ugo Tognazzi… Tylko bez Katarzyny, jej w tym obrazie nie ma… A tak a propos „ustronnego miejsca”. nie na darmo chyba nazywa się je czasem „świątynia dumania”. A kto lubi jak mu się „dumanie” przerywa?
Nie, nie, na pewno nie wielkie żarcie. To na pewno film Bunuela: albo Widmo wolności, albo Dyskretny urok burzuazji, albo Mroczny przedmiot pożądania. Stawiam na widmo wolnosci.
Ot, jebnołsia, jak mówił zawiadowca stacji we Lwowie.”Widmo wolności” na 100%. Mea culpa, mea culpa, mea maxima culpa!Sorry i oby nam się!
hahha, muszę zapamietac to powiedzonko.
Kocham ludzi i towarzystwo, czasem jednak samotność jest potrzebna. Z przyjaciółmi mogę być zawsze i wszędzie, ale kupę i siku niech każdy z nas robi sam.
Tez jestem tego zdania. Jako nastolatka byłam na obozie harcerskim, gdzie zbudowano wspolną dla wszystkich latrynę, czyli wykopany dol, przed nim żerdź, na której można było zawiesić tyłek. Przez tydzien nie byłam w stanie nic z siebie wykrzesać.
Rozumiem ból. Na mnie te „toalety” działały tak stresogennie, że przez dwa tygodnie (czas trwania obozów) tylko siusiu i na pewno nie tam!
A’propos Bunuel – czyżby „Anioł zagłady” (1962) ?
Tu napewno chodzi o „Widmo wolności” w „Aniele zagłady” też jest uczta, ale goście nie kończa na muszlach klozetowych…
Tak, to Widmo wolności.
Witam.Moja koleżanka będąc młodą matką studiującą i mająca głowę nabitą róznymi dyrdymałami psychologicznymi celebrowała ze swoim małym synkiem czyność skupiania. By młoda latorośl nie doznała traumy w chwili spuszczania wody odwlekała ją nieskończenie długo podziwiając wspólnie z synkiem jego misternie zbudowane dzieło.Traf chciał, że kiedyś musiałam zająć się małym.Nie wiedząc nic na temat jego dziecięcych strachów, po czynności tyleż koniecznej co śmierdzącej szybko podtarłam tyłeczek i na pytanie czy kupa jest ładna odpowiedziałam, że paskudna i brzydko pachnie, po czym beztrosko spuściłam wodę. Dziecko traumy nie przeżyło, a następnym razem przekazało swej mamie, że „ciocia Basia to tak szybko załatwiła, że nie zdążyłem poczuć smrodu, a ty się tak grzebiesz”.Czyli przeginać nie należy w żadną stronę. Pozdrawiam.
Świetna historyjka. W Książeczce o kupie też są 2 strony, które pominęłam. Nie z racji hipokryzji, tylko z racji bezsensu proponowanej zabawy, nie warto pisac jakiej. Pozdrawiam, Basiu.
A ja tam nie narzekam. Mogę wszędzie, bez względu na okoliczności. Chciec to móc, w zdrowym ciele zdrowy duch.
Widzę, że kupa intryguje jak mało co.
Do słowa „kupa” społeczeństwo przywykło. Wsiąkło do języka potocznego. Codziennie jest odmieniane przez wszystkie przypadki.
Chociaż o wiele gorsza jest lewatywa. Trzeba przygotować irygator, podłączyć się do niego i napełnić wnętrze, potrzymać, a następnie pozbyć zawartości. Zabieg odziera człowieka z intymności.
Co chociaż? Kupa to kupa. I już.
Od młodości miałem problemy z przewodem pokarmowym. Jelito było leniwe i pracowało ociężale. Lekarze z lokalnego ośrodka zdrowia uważali, że niektóre dzieciaki tak mają, a z wiekiem przejdzie. Sytuacja pogarszała się. Któregoś razu doktor wpisał skierowanie do szpitala dziecięcego. Tam jedna pani doktor zasugerowała wyeliminowanie pewnych produktów. Mama włożyła wiele wysiłku w reformę mojego jadłospisu. Na lodówce powiesiła kartkę a4 z produktami, które powodowały problemy.
Biorąc pod wagę nomenklaturę tamtych lat ludzie nie mogli pojąć, że ktoś mógł nie tolerować na przykład mleka bądź jego pochodnych. Powstawały sprzeczne opinie. Niekiedy sam nie byłem w stanie ocenić sytuacji. Dochodziło do ostrej wymiany zdań. Jednak utrzymanie ścisłej diety przynosiło rezultaty i mogłem normalnie funkcjonować. Wkrótce liczne wspomagacze poznikały z domowej apteczki. Jedynym reliktem z przeszłości była gumowa gruszka, która stała na szafce nocnej. Niekiedy ludzie widząc tamten przyrząd zadawali kłopotliwe pytania, a ja robiłem się czerwony i milczałem.
Największym problemem były dla mnie wakacje. Miałem problem z używaniem obcej toalety. Podobnie sprawy miały się na obozach harcerskich. Tam dochodził jeszcze fakt braku przestrzegania diety. Wracałem z obolałym brzuchem. Mama pomagała mi lewatywą. Po kilku takich akcjach starałem się unikać podróży. Wolałem zostać w domu.