Kiedy mnie ktoś pyta, czy mam jakieś hobby, czy coś zbieram, jestem zakłopotana.
Książki? Przecież ich nie zbieram, choć mam prawie 6 tysięcy. Kupuję, bo lubię czytać swoje egzemplarze.
Książki to moje życie.
Nie każdy zbiór jest kolekcją. Nie każda kolekcja jest życiem.
Nic więc nie zbieram, bo nie mam duszy kolekcjonera, jak twierdzi Janusz.
Raczej wyrzucam. Bardzo mi dobrze, jak mogę powiększać przestrzeń wokół siebie.
Mam dużo kapeluszy, ale przecież też ich nie zbieram, tylko z nich korzystam.
Mam też kilka wachlarzy.
Prawda – klika takich, których nie używam, ale szkoda mi wyrzucić, bo są ładną pamiątką. Miałam też wachlarz ulubiony, którym posługiwałam się na co dzień. Wiadomo, że kobietom w wieku menopauzalnym wachlarze są potrzebne.
Taki zwykły wachlarz, malutki, cieniutki, z drewna sandałowego, z łatwością mieszczący się w torebce. Wachlowałam się nim na spotkaniu autorskim w swoim mieście. Zauważyłam, że z zainteresowaniem przygląda mi się może 10-letnia dziewczynka. Moja przyszła czytelniczka – pomyślałam. Przyszła na spotkanie z mamą. Potem nieśmiało podeszła do mnie.
– Czy mogę dotknąć tego wachlarza ? – zapytała.
Nieudolnie nim pomachała.
Pokazałam jej jak trzymać rękę, jak nią poruszać.
Uśmiechnęła się. Pomachała kilka razy, położyła na stoliku. Schowałam go do torebki.
– To moje marzenie mieć taki wachlarz – powiedziała cichutko, kiedy odchodziłam.
Wyciągnęłam wachlarz ponownie i podałam jej.
– Na zawsze? – zapytała.
– Na zawsze – powiedziałam, przypominając sobie, że i ja jako dziewczynka lubiłam zadawać to samo pytanie, bo najważniejsze było to, czy coś jest na zawsze, czy na chwilę. „Na zawsze” miało moc, czyniło mnie posiadaczką czegoś, co mogłam lubić, czym mogłam się cieszyć, z czym mogłam spać.
– Na zawsze – potwierdziłam raz jeszcze i wtedy dziewczynka się uśmiechnęła pewniej, kiwnęła główką i pobiegła w stronę mamy.
Wyszłam szybko z sali.
Potem brakowało mi tego wachlarza. Żaden z tych, które miałam w domu nie był tak poręczny. Zaglądałam do kilku indyjskich sklepów, ale nigdzie nie było podobnego. Postanowiłam przekonać się do papierowego z chińskimi lub japońskimi literami.
Dziś otrzymałam przesyłkę z biblioteki w Działdowie. W niej podłużne pudełeczko. W środku wachlarz. Taki sam, jaki podarowałam dziewczynce, czyli mój ulubiony. Od pani Ewy Sotomskiej. Rozmawiałyśmy o wachlarzach, porównywałyśmy swoje. Pani Ewa miała zielony. Nie wiedziała, że już nie mam swojego.
Dobre uczynki powracają – pomyślałam. Zrobiło mi się serdecznie.
Pani Ewo, dziękuję.
Pani Ewo, na zawsze?
Naprawdę na zawsze?
8 komentarzy
Ja doceniłam wachlarze na osiemnastce jednej z moich koleżanek – Reni. Na jej urodzinach było jak na weselu – tort, orkiestra, tańce. Po kolejnych rundach tanecznych wracałam do stołu, ledwo zipiąc. Moja koleżanka Magda użyczyła mi w końcu wachlarz i wtedy zorientowałam się, że nie przyniosła go tylko jako ozdoby. Okazał się naprawdę pomocny! Wachlarze to nie żaden przeżytek.
Też kocham pisać, przynajmniej uczucia mogę przenieść na zwykłą kartkę::))
wachlarze… mmm tak cieplutko mi się kojarzą.
Pani Marto, proszę!Na zawsze, na zawsze…Cała przyjemność po mojej stronie.Serdeczności z Działdowa
A ja nie dziękuję, Pani Ewie! Dopóki nie doczytałam do końca, to już miałam nadzieję, że będę miała okazję, sprawić Ci, Marto, prezent,i poszukać takiego wachlarza. W tej sytuacji, jak znajdę podobny, to sobie kupię, bo my kobiety po p.. i przy m.., potrzebujemy takichakcesoriów. Życzę przyjemnego wachlowania!Pozdrawiam, Krystyna
Ależ piękna opowieśc. Wzruszyłam się. tez zawszejako dziecko pytalam, czy na zawsze.
Masz to po mnie… mam wachlarze! Pierwszy (przedarty już na pół od częstego używania) dostałam od przyjaciółek ze studiów na imieniny. Zdobyty bo wtedy wszystko się zdobywało, bo tak bardzo chciałam mieć wachlarz…Kolejny granatowy w torebce bo mały poręczny (dla kobiet co to wiesz…)i do teatru (z ta myślą w Hiszpanii zakupiony). Jeszcze inny dostałam kilka lat temu od przemiłej Asi (też pachnący słońcem Hiszpanii) jest jeszcze codzienny papierowy okrągły kolorowy japoński (miałam dwa ale jeden podarowałam potrzebującej koleżnce w związku z kryzysem wieku średniego). Całuję
Masz dużo szczęścia, Marto… Do ludzi szczęścia. Jakoś dziwnie przekonany jestem, że nie ma nic za darmo, że za wszystko prędzej czy później zapłacić trzeba. Nawet gdy jest „na zawsze” ktoś po zapłatę się zgłosi, swoje wyegzekwuje…Tym bardziej wtedy przykro. Yoga czynu najczęściej nieznana jest ludziom.