Głupotki
Kiedy moje dziewczynki były nastolatkami, trzymały ich się różne psikusy. Lubiły na przykład przechodzić pod rondem, koło Spodka, gdzie były różne sklepiki, także kioski i zatrzymywać się przed budką, w której były same skarpetki, do wyboru do koloru. Najpierw podchodziła Aga i pytała proszącym głosikiem:
– Proszę pana, czy ma pan jakieś skarpetki?
Można się domyślić, jak reagował sprzedawca.
W chwilę potem podchodziła Magda i zadawała to samo pytanie. Jeszcze fajniej było, jeśli były z koleżanką, wtedy i ta po raz trzeci podchodziła, zadając to samo pytanie.
No, cóż, nastolatki. Zielono im w głowie i fiołki w nich rosną.
Niedawno zachowałam się podobnie. Bynajmniej nie celowo i nie po to, by zirytować sprzedawcę. Spacerowałam po zielonogórskiej Starówce, późnym popołudniem, kiedy sklepy były już zamknięte i przypomniałam sobie, że obiecałam Pawciowi przywieźć samolot. Mój wnuk bowiem przerzucił się ostatnio z brumków na ololoty. Ucieszyłam się, zobaczywszy kiosk z gazetami, tradycyjny, w którym jest wszystko. Kiosk miał witryny zapakowane drobiazgami, od papierosów począwszy na odpustowych drobiazgach skończywszy. Nie zobaczyłam jednak samolotu.
Wsadziłam głowę w mały otwór przy ladzie i zapytałam: – Proszę pana, czy ma pan jakiś samolot?
Cisza.
Powtórzyłam więc głośniej: – Proszę pana, czy ma pan jakiś samolot?
– Jaki samolot? – usłyszałam.
– Mały, może być plastikowy, taka zabaweczka, obiecałam wnukowi.
– Nie mam – powiedział kioskarz.
Wszystkie inne kioski były zamknięte.
Na drugi dzień znów spacerowałam po Starówce. Też pod wieczór, kiedy sklepy były zamknięte. Ale szczęśliwym trafem spotkałam otwarty kiosk. Więc najpierw oglądnęłam witrynki, a kiedy nie znalazłam poszukiwanego samolotu, zapytałam: – Proszę pana, czy ma pan jakiś samolot?
Cisza.
Zauważyłam, że kioskarz wstał i przyglądał mi się badawczo przez szpary pomiędzy wystawionymi w witrynie papierosami i innymi drobiazgami.
Powtórzyłam więc pytanie: – Proszę pana, czy ma pan jakiś samolot?
– Mam – odpowiedział kioskarz.
Poczułam się uratowana, więc radośnie zapytałam: – Gdzie?
– A w dupie – odpowiedział zirytowany kioskarz.
No, cóż, starość, nie radość, wzrok nie ten. Nie zauważyłam, że jestem przy tym samym kiosku, co wczoraj.
Podobne
in 21 czerwca 2008
/ 1337 Views
10 komentarzy
buhahahahahahhh :-)))))))))))))
Niby wszystko w taki kiosku jest a jak co do czego to nigdy nic nie ma-no przynajmniej tak mówi moja mama gdy czegoś potrzebuje z kiosku a tam tego nie ma…
Naśmiałam się niesamowicie z wypowiedzi tego sklepikarza :)Bardzo entuzjastyczną odpowiedź miał na pytanie 'Gdzie?’ :)I dziękuję za 'pozwolenie’ na opowiadanie. Pozdrawiam!
Aj, zastanawia mnie tylko czy można tę sytuację zrzucić na karb starości. Wolę sądzić, że to „małe” roztrzepanie. Ostatnio zrobiłam coś podobnego. Z tą różnicą, że ja nie potrzebowałam samolotu. Kiedy zapytałam drugi raz w tym samym kiosku o żółte nici, pani powiedziała: „Weź się utop”. Hm…
Przychodzi zajączek do piekarni:-Są marchewki?-Nie ma.Na drugi dzień zając znowu przychodzi i pyta:-Są marchewki?-Nie ma! Zając, jeszcze raz zapytasz, a przybiję ci uszy gwoździkami do lady!Na trzeci dzień zając przychodzi i pyta;- Są gwoździki?-Nie ma!- A jest marchewka?
Pani Marto, ale ma Pani przygody:):):)
Hahahaha ! Alez się usmialam.
Jak niewiele nam trzeba, by się usmiac. I jacy ludzie są nerwowi.
Podobne zajście zauważyłam w książce „Niebo z widokiem na niebo”. Ale mniejsza z tym.
Można powiedzieć, że głupi tekst… Ale znając życie nie miałby takiego samego odbioru, gdyby nie pisała go Pani. A więc można powiedzieć, że wspaniale przekazała Pani w nim to, co chciała + rozbawiła czytelników ;). Wspaniale :)PS: Podziwiam prostotę [a jednocześnie nowoczesność] i lekkość w Pani książkach