Przyjęłam zaproszenie na spotkaniaautorskie, organizowane przez Bibliotekę pod Atlantami w Wałbrzychu. Noclegmiałam w pensjonacie w Szczawnie, obecnie uzdrowiskowej dzielnicy Wałbrzycha.Rano czekał na mnie samochód z biblioteki, do którego wsiadł również krytykliteracki, znany był bardziej z tego, że jest znany niż ze swoich tekstów. Jaksię okazało, spał w tym samym pensjonacie. Stroniłam od niego, bo byłzewnętrznie niechlujny, zaniedbany, by nie powiedzieć wprost – brudny.Opowiadano nawet dowcipy o jego niechęci do czystości.
Do samochodu weszłam, trzymając w ręce fakturę za nocleg.
Krytyk siedzący obok zerkał na nią izerkał, ale o nic nie pytał.
– Czy pan chce wiedzieć, ile zapłaciłam zanocleg? – zapytałam wprost – to nie tajemnica – 90 zł, może dlatego, że posezonie.
– Tak dużo? – krytyk nie ukrywał swojegozdziwienia – ja zapłaciłem tylko 50 zł.
– Może pan miał pokój bez łazienki –skomentowałam.
– A na co mi łazienka? – zapytał zrozbrajającą szczerością.
– Choćby po to, by się umyć.
– Miałem umywalkę w pokoju.
– To nie to samo – brnęłam dalej.
Itu pan krytyk zrobił mi wykład, jak to dawniej ludzie żyli i jak to terazwszyscy wydziwiają. Nie miałam ochoty dyskutować, ale coś mnie podkusiło, byudowodnić mu wyższość pokoju z łazienką nad pokojem bez niej.
– A jak się panu w nocy sikać zachciało, topan z umywalki korzystał czy wychodził do toalety na korytarzu?
I tu pan krytyk się oburzył szczerze,fuknął, zagulgotał, a na koniec prawie wrzasnął: – Tego się po pani niespodziewałem! Niby taka elegancka kobieta, legendy o niej krążą jako o damie wkapeluszach, a wyraża się jak ochlaptus spod budki z piwem.
– Co pana tak oburzyło?
– Jak to co? Jak to co? Jak pani mogła użyćtakiego wulgarnego słowa?
– Jakiego? – dopytywałam dalej, patrząc namężczyznę z włosami niemytymi od dawna, z obwódką brudu za paznokciami, wprzepoconej koszuli, której czarna obwódka na kołnierzyku widoczna była zdaleka, cuchnącego wczorajszym piwem.
– Sikać – proszę pani – tak panipowiedziała, to oburzające, taka niby elegancka kobieta, a wyraża się jakochlapus spod budki…
– Proszę pana, chciałam zwrócić pana uwagęna subtelną, choć zasadniczą różnicę: otóż ochlaptusy spod budki z piwem niesikają, tyko szczają !
Kierowca mało się nie posikał ze śmiechu, przez co skręcił nie w tęuliczkę, co trzeba, z czego skrzętnie skorzystał krytyk i wysiadł.
– I o to nam chodziło – powiedziałkierowca, otwierając szeroko okna w wiadomym celu.
2 komentarze
Ha, świetna historyjka! Choć niezłe są też panie w beretach, co przychodzą na spotkania autorskie i głównie intrygują je „brzydkie słowa” w książkach niż treść…
Hihihi :o))