Proletariusze wszystkich kotów, łączcie się, mogłabym zawołać po napisaniu 186 strony mojej powieści, bo tylko koty mi po głowie hasają i burmistrzują niczym zajączki. Bardzo mi żal, że nie mogę mieć kota, choć mam kota na punkcie kotów. Nie mogę mieć kota w domu, bo mam psa – tak sobie tłumaczę – ale to marne tłumaczenie, przecież już miałam w domu suczkę Apę i kocicę Rademeneskę. Uwielbiali się i byli zaprzeczeniem tego, że można żyć jak pies z kotem. Prawda jest taka, że odkąd dziewczynki mieszkają na swoim, to nie miałby się kto kotem i psem opiekować, szczególnie wtedy, kiedy wyjeżdżam albo wspólnie z Januszem wyjeżdżamy.
Nie mogę psa oddać do Agatki, bo Pawcio alergik. Nie mogę psa oddać do Magdy, bo od kiedy mieszka osobno, odzwyczaiła się na tyle, że jak tylko Mordek ją z radości poliże po ręce, to ręka za chwilę w bąblach. Magda się przerzuciła na rybki. Jej mąż założył ( czy tak to sie mówi?) piękne akwarium, siedzi przed nim i się uspokaja. Magda też siedzi i patrzy w podświetloną zieleń. I tak sobie patrzą i kontemplują. A jak wyjeżdżają, to sąsiad im karmi rubki, a jak sąsiad wyjeżdża, to oni opiekują się jego ptaszkami, które śpiewają od świtu.
Czasem mi się wydaje, że teraz jestem bardziej przywiązana do domu niż wtedy, gdy miałam w nim więcej obowiązków rodzinnych. Nie mogę, ot, tak wyjechać, bo co z psem? Pies psychiczny, zabrać go wszędzie nie można, pies z traumą z dzieciństwa, bo znaleziony. Psa mogę zostawić u Ilonki, która dorabia sobie na życie opieką nad psami, pod warunkiem, że nie ma u siebie jakiegoś innego psa. Poza tym, jak go zostawię u Ilonki na dłużej, to bardzo za nim tęsknię, bo Mordek to najwierniejszy facet w moim życiu.
Najlepiej gdybym mieszkała na wsi. Zwierzę, by miało przestrzeń, a my nie mielibyśmy potrzeby wyjeżdżania. Mogłabym mieć psa, koty, ptaszki i rybki. Ale mi się zebrało na „gdybanie”. Zaraz, zaraz, przecież już kiedyś to przerabiałam: w domu był pies, kot, świnka morska, dwa chomiki, królik, myszy, które się rozmnożyły w tempie geometrycznym i nagle z dwóch powstało 36.
Ewka tylko raz na urodziny od syna dostała królika. Syn-cwaniaczek, mama nie chciała mu kupić gadziny, to wpadł na pomysł, że mamie sprezentuje. Ewka przyszła do mnie załamana, wyciągnęła mnie na targ, bym jej doradziła, jaką klatkę kupić. Pierwsze o co zapytała faceta w sklepie, to, jak długo taki królik żyje. Co się stało z tym królikiem, nie pamiętam, ale nie hasa u nich po mieszkaniu. Może go musiała oddać do dobrych ludzi, bo Krzyś też alergik.
Właściwie to po co ja o tym wszystkim piszę?
Może to objaw przesilenia po niedzieli, w której nadrabiałam braki z soboty.
Dobranoc.
Aha, mój pies od czasu do czasu zagląda do mnie i patrzy, jakby chciał powiedzieć: przesadziłaś z tym siedzeniem przy biurku, jutro znów będziesz jęczeć, że kregosłup, że…
Ale nic to. Dobrze jest.
Bo najgorsza jest samotność pod koniec zmarnowanego dnia, a mój był owocny.
Inne
3 komentarze
Królik przyjechał na Wielkanoc wraz z rodziną i nigdy im tego nie zapomnę. Oddałam go przed wyjazdem wakacyjnym w o wiele lepsze ręce niż moje, które go nosiły, głaskały i z nim spały (brrr). Potem zginął smiercią tragiczną udławiwszy się ogórkiem. Nadal uważam, że gadzina fajnie wygląda w lesie i na polu.
Pozdrawia Panią „kociara” Renia! 🙂 I przez nasz dom przewinęły się różne zwierzaki, ostał się nam jeno Dali. Psy też są OK, gdyby nie ten przymus wyprowadzania ich… A najlepsze są dzieci! PS. Interesownie – jako czytelniczka – życzę Pani wielu dalszych wieczorów zasłużonego odpoczynku! 😉
Nie wiem, dlaczego te moje siostry takie antyzoologiczne! Moze Ewie tak sie stalo od czasu jak usilowala zamienic sie w Vicki? Bo Vicki tez nie toleruje zadnych innych czworonogow. Ani niczego, co ma pierze. A myszami sie brzydzi! Serdecznosci!