Jestem palaczką, 7 lat w trzeźwości nikotynowej.
Od siedmiu lat nie zapaliłam ani jednego papierosa. Wyczuję palącego na odległość, choćby nie wiem, jak się starał zatuszować zgubne skutki swojego nałogu. Wyczuję go tak samo,jak bite i molestowane dziecko, jak „zasznurowanego” dorosłego.
Paliłam od 17. roku życia, zaczęłam na dobre na I roku studiów (wszystko zaczynałam wcześnie). Paliłam najpierw bardzo wredne papierosy, sporty w dziesiątkach. Czy ktoś je pamięta? Czasem pachnącego carmena, które kiedyś pachniały. Potem marlboro, czerwone.
Przestałam palić w ciąży i w okresie karmienia, ale potem nadrobiłam bardzo szybko tę wstrzemięźliwość, paląc w dwójnasób. Próbowałam rzucać, kilka razy na krótko, raz prawie na rok. Po tym roku poczęstowano mnie papierosem, zapaliłam, długi, cienki, o, Boże, wielka przyjemność, szczególnie dla rąk, dla samego rytuału. Zapaliłam, bo myślałam, że mogę, skoro już nie palę.
I znów poszłam w tango. Najpierw pozwalałam się częstować, potem kupiłam paczkę, by częstować tych, którzy mnie częstowali, aż w końcu zaczęło się wszystko od początku.
Wreszcie, 7 lat temu, z dnia na dzień rzuciłam. Przeszłam przez okres detoksyzacji bez specalnych środków wspomagających typu guma do żucia, plastry. Miałam tylko sztucznego, plastikowego papierosa, który pachniał papierosem. Kiedy stałam np. w palarni teatru ( odruchowo tam podążałąm, a poza tym znajomych miałam „od papierosów”), trzymałam tego sztucznego papierosa i „paliłam”. Czasem ktoś dał się nabierać i podawał mi ogień. Byłam więc profesjonalna w gestach.
Pierwszy kryzys miałam po 6. tygodniach, potem po 3 miesiącach, potem też bywały. Zdarzało się w nocy, że budziłam się z koszmaru zlana zimnym potem. Śniło mi się, że wszyscy mnie podziwiają za niepalenie, a mnie dręczyło sumienie, bo paliłam po kryjomu. W tym śnie zaciągałam się papierosem, otaczałam kłębami dymu, było mi bardzo dobrze. Aż tu nagle któraś z córek mnie nakrywała na paleniu i mówiła z wyrzutem: -A więc to tak, a mówiłaś, że nie palisz, oszukałaś nas.
Ten sen się powtarzał. Zawsze wtedy budziłam się przerażona i biegłam do kuchni, by opróżnić lodówkę. Wszystko, co było, kiełbasa do ręki, pomidor do drugiej, majonez palcem. Okropnie musiałam wyglądać. Raz zostałam przyłapana na tej wyżerce. – A więc to tak, mówiłaś, że w nocy nie podjadasz, a podjadasz.
Przytyłam nie więcej niż 5 kilogramów. Potem przestałam tyć. Ale tych nabytych kilogramów już nie zrzuciłam.
Lubię o tym opowiadać, w domu nikt mnie nie chce słuchać.
Wiem, że jestem palaczką i będę nią do końca życia, choć nie palę 7 lat i nie zamierzam spróbować ponownie. Jestem pewna, że wróciłabym. Jak alkoholik do alkoholu.
Jedno uzależnienie jest zastępowane następnym.
Teraz jestem uzależniona od bycia „online”. Jak nie jestem, wykazuję wszelkie objawy głodu. Nie buszuję po Internecie, w nic nie gram, ale muszę czuć, że mogę być w wirtualnym świecie, jak zechcę. Okropne, prawda?
Inne
4 komentarze
Witam Pani Marto! Po dłuższym rozważeniu zdecydowałem się umieścić pierwszy mój komentarz w tak bardzo interesującym miejscu sieci, jakim jest Pani blog, pod tekstem dotyczącym palenia i niepalenia. Przesadziły o tym dwa powody; po pierwsze mam podobne doświadczenie z paleniem i nałogami, po drugie wystąpię w roli otwierającego wątek. Na pewno mnie Pani pamięta ze spotkania autorskiego Leszka Engelkinga i naszą krótką rozmowę. Byłem wówczas, nie wiedzieć czemu, okropnie spięty i poniekąd roztargniony. Na pewno pamięta mnie Pani poszukującego w pamięci co ciekawszych nazwisk współczesnych, jak ich Pani określa: Mistrzów słowa. Z racji spięcia i pośpiechu wymieniłem wówczas trzy nazwiska, raptem trzy, a przecież w samych Katowicach można by znaleźć kilkunastu wartych zaproszenia. Mam między innymi na myśli autorów skupionych wokół Wydziału Filologicznego Uniwersytetu Śląskiego. Pani zapewne rozważała wypowiadany tu ze specjalnym podkreśleniem kierunek poszukiwań. Samo spotkanie autorskie stwarza okazję wszechstronnej prezentacji aktu i potencjału twórcy, środowisku zaś daje możliwość uczestniczenia w zjawisku z pogranicza sacrum i profanum. Takie spotkania podlegają pewnej liturgicznej dyscyplinie, wiele pytań z racji wyczerpania się ziaren piasku, sekund przeznaczonych na spotkanie, nigdy nie padnie. Nie znaczy to bynajmniej, ze ich nie było, nie ma. Wręcz przeciwnie: niepokoją, dopominają się o swego, usiłują coś niewielkiego uruchomić, pozostawić. Najmilej spośród tych, w których uczestniczyłem, wspominam spotkanie z prof. Tadeuszem Sławkiem. Najmniej mile …, nie mam Pani Marto doświadczenia, by ferować porównania. Spotkanie z Leszkiem Engelkingiem ma szansę upamiętnić się po stronie serca. Może być Pani i z gościa, i z siebie bardzo zadowolona :)))Gość wszelako przyjechał, wystąpił, pojechał; a my tu jesteśmy, a my tu zostaliśmy. Czy wiadomo, w jakiej roli? Dlatego bezcenne są wszelkie spotkania z tutaj osiadłymi. Dla niech będzie to jak powiew świeżości, poczują się potrzebni, niekoniecznie ważni, zwyczajnie potrzebni; nie tylko studentom, doktorantom, hermetycznemu środowisku. To im pozwoli odnowić związek ze wstydliwie zarzuconymi notatkami na temat Śląska, wygrzebią je z dna szuflady, bieliźniarki i przekształcą w źródło odnowionej refleksji. Ale dygresja, w ogóle miałem zamiar pisać o czymś zupełnie innym, mianowicie o wstrętnym dymie i smrodzie, którego by można bliźnim niepalącym jakoś zaoszczędzić. Może jeszcze będzie okazja. Najserdeczniej pozdrawiam
Witam Pana. Oczywiscie pamietam. Niestety – nie napisal Pan, ktore spotkanie Pana rozaczarowalo. Nie napisał tez, kogo z „akademików” chcialby Pan widziec na spotkaniach. Proszę pamietac, ze jest to bibloteka miejska. Czytelnicy czytają nie tylko ksiazki z wysokiej polki. Poza tym – podstawwowy problem dla bibliotekarek – kto na takie spotkanie przyjdzie. Jak zorganizowac publicznośc. Ludziomw zazwyczaj nie chce sie wychodzic z domu. Pozdrawiam.
Witam Pani Marto! Święte, naprawdę święte słowa; i te tyczące akademików, i te o specyficznej roli Biblioteki Miejskiej w Katowicach. Warto by napisać esej na temat moich związków, relacji i doświadczeń z wielce szanownym personelem tak zacnej instytucji. Dość powiedzieć: nie wyobrażam sobie bez niej życia. Naturalnie mojego, bo życie innych, zwłaszcza nieuwzględnionych w spisach czytelników oczekuje innych, zdecydowanie innych parametrów opisu. Nie są przez to ani trochę gorsi, niech Bóg broni przed przyjęciem takiego uproszczenia, wydaje mi się, że orientuję się w czym rzecz; dziwne, miła Pani Marto, ale mam zaufanie do gustu samej Literatury, jeśli pozwoli Pani przyjąć ten wyraz w postaci personifikacji bez domieszek; kierując się sobie jedynie znanymi regułami, Literatura od wieków wybiera swoich, wybiera swoich sobie, a później ich konsekrowane serca i głowy, przysadki, odciski i nerki czyni niezbędną konkluzją uświęcenia, zdolną zamienić czyhające na wybranych noce i dnie w taniec radości, rapsod zamyślenia, aforyzm westchnień paru, także miejsce pracy, również diament. Panie Bibliotekarki przyglądając się zjawisku dorastania do ról czytelniczych, mają okazję podziwiać osobliwe preferencje Zacnego Przybytku lub, jak kto woli: Wzniosłego Dopustu. Mam, może jako ostatni ze swego pokolenia, głęboki przekonanie, że zwolennik tego, co powierzchowne i zrozumiałe w toku jednorazowej lektury oraz ten, który oczekuje od książek, by były katalizatorem lub zwierciadłem jego zdziwienia, należy do tej samej nad światem rozpiętej tęczy. Komu zatem serial grają, ten nosa za próg, by pięty przemilczeć, nie wystawi. Połowa przyszła, bo deszcz pada, reszta to krewni. A spośród krewnych połowa stanowi grono wybrańców. Często grona dość solidny rdzeń. Dlatego na miejscu młodych pań bibliotekarek, dużo młodszych od Damy Naszej: Literatury, byłbym więcej niż spokojny. Trzeba Jej tylko ze swego użyczyć, przepada Ona bowiem za ciasteczkami ludzkiego zaufania, lubi też, gdy się jej poświęca czas. Dlatego myślę, że im bardziej wyrafinowany gość, absolutny, prawdziwy Mistrz Słowa, tym dla Czytelników i Biblioteki lepiej. A Czytelników, piszę bez ironii, nasze czasy z wełniastych, potulnych stad w podobne, ale jednorożców zamieniają. Kogo mam na myśli z tak zacnego akademików naszych grona? Nade wszystko Kłosińskich: Krzysztofa i Krystynę. Naturalnie Dariusza Nowackiego, sprawdziłby się także Piotr Wilczek, Krzysztof Uniłowski, Aleksander Nawarecki, Józef Olejniczak, Stefan Szymutko, Adam Dziadek, Danuta Opacka, ilu, jeszcze ilu ?? O każdej i o każdym z czystym sumieniem rzec można: Mistrz Słowa.Pani Marto, proszę wybaczyć, ale zachowam dla siebie informację na temat, którego spośród zaproszonych do tej pory przez Panią uważam za jawne przeciwieństwo, czarne przeciwieństwo cytowanej wyżej tak wysokiej kwalifikacji. Pragnę zaznaczyć, że sami sobie zasłużyli, więc winy w tym Pani żadnej. Pozdrawiam serdecznie
Dziękuję za podpowiedzi. Będę działać. Przynajmniej jeszcze trochę, choć ochotę mam tylko na zamknięcie się w dziupli i twórczą pracę. Serdecznie pozdrawiam.