Dziennik lektur

Porzucona Olga. A może i ja, może Ty?

Porzucona Olga. A może i ja, może Ty?

        Ile zdań musisz przeczytać, by kupić książkę?

Pierwsze zdanie brzmi tak: „Pewnego kwietniowego popołudnia, tuż po obiedzie, mąż oznajmił mi, że odchodzi”.

        Kto się skusi, by czytać dalej?

Ja tak. Zaraz powiem dlaczego.

          Najpierw jednak zacytuję kolejne zdania: „Sprzątaliśmy właśnie talerze ze stołu, pies smacznie drzemał pod kaloryferem, a dzieci jak zwykle kłóciły się w drugim pokoju. Powiedział, że ma mętlik w głowie, czuje się zmęczony, że górę wzięło wypalenie, a może zwykłe tchórzostwo”.

        Ten początek „pewnego…popołudnia” brzmi jak „za górami, za lasami”, albo jak „dawno temu”, czyli brzmi zwyczajnie i sugeruje opowieść, której narracja będzie potoczysta, bez eksperymentów, chronologiczna. To akurat dla mnie ważne w literaturze obyczajowo-psychologicznej, bo stęskniona jestem  za dobrze opowiedzianą historią, napisaną z dbałością o szczegóły i odwołującą się do codzienności i doświadczeń nieobcych żadnemu człowiekowi, nie tylko kobiecie.

       Gdybym nawet nie znała poprzednich powieści Eleny Ferrante i nie czekała na kolejną, gdyby nawet nazwisko pisarki mi nic nie mówiło, to po przeczytaniu tych trzech zdań chciałabym czytać dalej. Tytuł powieści brzmi: ”Czas porzucenia”.

          Skacząc po wybranych wersach, dopowiadam sobie przesłanie z Księgi Koheleta: Wszystko ma swój czas i każda sprawa pod niebem ma swoją porę. Jest czas rodzenia i czas umierania,czas płaczu i czas śmiechu,czas rzucania kamieni i czas ich zbierania, czas milczenia i czas mówienia,czas miłowania i czas nienawiści, czas wojny i czas pokoju.

       Jest też czas porzucenia.

Kto go nie doświadczył, nie żył pełnią życia. Porzucenie przez męża, kochanka, przyjaciółkę, koleżankę, przez matkę, ojca. Porzucenie, wyrzucenie, sprzeniewierzenie, opuszczenie, odstawienie, odejście, zaniechanie, wyparcie się, odtrącenie, zdrada. To zawsze boli. Tych z cienką skórą bardziej. Tych, którzy zaufali i postawili swoje życie na jedną wspólną kartę, odsuwając siebie na dalszy plan, boli bardziej, bywa, że najbardziej. Bywa, że świat się kończy, że ziemia usuwa się spod nóg. A jednak chce się wierzyć, że to niemożliwe, jakiś zły sen, kwestia kilku dni, po których wszystko się unormuje.

      Olga, bohaterka powieści Ferrante, po 15 latach małżeństwa zostaje porzucona przez męża. Ma z nim dwoje dzieci. Prowadziła dom, zrezygnowała z zawodowej pracy, by mąż mógł spokojnie się rozwijać i zdobywać kolejne stopnie awansu zawodowego. Mamy więc prostą, nawet i banalną na pierwszy rzut oka historię, opowiedzianą z kobiecej perspektywy, która nieprawdopodobnie wciąga czytelnika od pierwszej strony, ponieważ nacisk w tej opowieści zostaje położony na emocje.

        Olga przechodzi przez wszystkie etapy piekła kobiety porzuconej. Najpierw ta sytuacja wydaje jej się przejściowa, jak nieporozumienie, które można zażegnać szczerą i spokojną rozmową. Dzieciństwo i młodość nauczyło ją powściągliwości i dystansu do wielu spraw. Potrafiła być cierpliwa i czekać, o czym świadczą jej wspomnienia z przeszłości. I tym razem też próbuje okiełznać stres, stonować emocje.

         Najpierw wspomina dobre dni, by przekonać siebie, że skoro tak było, to niemożliwe, by się skończyło. Potem zaczyna żałować, że oddała mężowi najlepsze lata, jakby to wiadomo było, które lata w życiu człowieka są tymi najlepszymi. Szuka wsparcia u koleżanek. Okazuje się szybko, że to bynajmniej nie jest dla nich proste, bo oznacza opowiedzenie się po konkretnej stronie, więc lepiej się nie mieszać, a także nie obarczać się cudzymi problemami. Poza tym kobieta porzucona czy rozwiedziona bywa zagrożeniem dla innych kobiet.

        Najbardziej Olgę boli kłamstwo męża, który nie miał odwagi mówić prawdy. Stopniowo rośnie w Oldze gniew, także zazdrość. Katuje się wyobraźnią, która podsuwa jej obrazy erotycznych kontaktów męża z kochanką. Codzienne obowiązki, które do tej pory nie były dla niej balastem w uporządkowanym życiu, nagle stają się wysiłkiem ponad miarę. Nie radzi sobie z niczym, jakby mąż odchodząc, zabrał jej wszystkie umiejętności, doświadczenia, siłę i odwagę. Traci poczucie własnej wartości, zaniedbuje się, nie dba o higienę, wygląd przestaje się dla niej liczyć.

       Stała się obolała, samotna, rozgoryczona. Raz chciała odzyskać męża, raz go ukarać, zemścić się na nim. Topiła się w pogardzie dla siebie i w tęsknocie za nim. Stawała się wulgarna, przestawała panować nawet nad sobą. W przypadkowym kontakcie seksualnym, który miał być dla niej kołem ratunkowym, pozwoliła sobie na takie rozpasanie, jakiego nigdy w przeszłości nie ośmieliłaby się zaproponować mężowi. W końcu wszystko się w niej rozsypało. Nieważne stały się dzieci, nieważny chory pies. Dopadło ją szaleństwo i pękły wszelkie granice. Zatraciła się, wpadła w szał. Straciła kontrolę nad sobą.

          I kiedy już się wydaje, że Ferrante powiedziała wszystko o tej kobiecie (o mnie?), pisarka idzie jeszcze dalej i pokazuje to, czego wolelibyśmy o sobie nie wiedzieć. Wwierca się w nasze głowy głębiej i głębiej. Napięcie w czytelniku narasta i trzeba odłożyć książkę, by i siebie ogarnąć, bo coraz trudniej cierpieć razem z bohaterką.

       Podczas lektury miałam potrzebę potrząsnąć Olgą, powiedzieć jej, by się opamiętała. Nakrzyczeć prosto w oczy: Co z ciebie za matka, głupia kobieto, gdzie twój honor, oprzytomnij, zobacz, jak cierpią twoje dzieci, czy można się jeszcze bardziej sponiewierać, ukarać?

        I nagle dociera do mnie, że myślę, jak typowa Matka Polka. Dlaczego jestem wściekła na Olgę? Dlaczego nie na jej męża, na tego, mówiąc subtelnie, dupka, który tak łatwo uwił sobie nowe gniazdo, w dodatku dziećmi opiekuje się z doskoku, staje się weekendowym ojcem, który jest po to, by dawać przyjemności i nie bierze odpowiedzialności za mieszanie dzieciom w głowie.

         Nie lubię jednak Olgi. Nie lubię, bo myślę jak typowa kwoka, która po to ma skrzydła, by nimi ratować i dzieci, i byłego męża, który mógł się zapomnieć, i świat. Od kwoki wiele się wymaga, najbardziej tego, że powinna znać swoje miejsce i umieć się zachować w każdej sytuacji. Jako kwoka patrzę na Olgę, jak na kobietę, która powinna wszystko udźwignąć na swoich plecach, a na koniec jeszcze całować dłoń żywiciela.

          Ileż ja się jeszcze muszę naczytać i nauczyć, by zrozumieć, że nie wolno siebie karać i trzeba sobie wybaczać. I że choćby nie wiem, jak odpowiedzialną się było kwoką, to przecież nie ponosi się odpowiedzialności za decyzje męża i nie wini się siebie za jego wybory.

         Ferrante w jednym z wywiadów mówi, że stosuje wszelkie znane jej środki, by przykuć uwagę czytelnika, pobudzić jego ciekawość i uczynić tekst mięsistym i wartkim. Nawet takie środki, które uchodzą za przestarzałe czy oklepane. Mówi, że nie wyrzeka się niczego, co da czytelnikowi przyjemność.

        Jedną z przyjemności, którą pisarz może dać czytelnikowi, jest szczęśliwe zakończenie. Czy może być szczęśliwe zakończenie powieści o porzuceniu? Niemożliwe, bo nie ma jednoznacznie szczęśliwych zakończeń.

         Ferrante tak bardzo nas przeczołgała przez piekło bohaterki, że kończymy czytanie powieści na czworakach. Rozjaśniamy się jednak pod koniec, oddychamy z ulgą, bo oto widzimy, że może być szczęśliwe zakończenie. Naprawdę? W tej powieści? I dopiero wtedy właśnie rozumiemy, że ta opcja jest nieprawdopodobna, bo stworzona tylko po to, abyśmy się odczepili od pisarki, która nie wymyśla zakończeń niejednoznacznych.

Taka przewrotna jest Ferrante.

Elena Ferrante. Czas porzucenia. Z języka włoskiego przełożyła Lucyna Rodziewicz-Doktór. Wydawnictwo Sonia Draga. Katowice 2020.

in / 1259 Views

Brak komentarzy

Napisz swoją opinię

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.