Intrygującym wydało mi się to, co Houellbecq powiedział w wywiadzie udzielonym „Le Monde”: „Odwrotnie do tego, co głosi sławna formuła, […] myślę, że to z dobrych uczuć robimy dobrą literaturę. […] Nie ma potrzeby celebrować zła, żeby być dobrym pisarzem! W moich książkach, niczym w baśniach Andersena, od razu wiemy, kto jest zły, a kto dobry”.
Z notki wydawniczej, dotyczącej najnowszej powieści, wyczytałam: „W „Unicestwianiu” Michel Houellebecq przenosi nas w czas fikcyjnej kampanii przed wyborami prezydenckimi w 2027 roku. Odkrywa kulisy władzy, marketingu politycznego, bolączki społeczeństwa i nasze własne, pojedyncze. Głównym bohaterem powieści jest Paul, urzędnik z gabinetu ministra finansów, który stara się pogodzić karierę z kryzysem wieku średniego, umierającym ojcem i próbą naprawienia swojego małżeństwa. We francuskiej prasie pisze się, że powieść zaczyna się jak thriller polityczny, a kończy jak thriller filozoficzny. „Unicestwianie” to realistyczna powieść o akcentach dystopijnych, ale niepozbawiona nadziei, czułości i pewnego romantyzmu”.
Ciekawa więc byłam „Unicestwiania” i po lekturze już wiem, że właściwie cała ta polityka w powieści, stanowiąca szerokie jej tło, mogłaby dla mnie nie istnieć. Nic nowego z niej nie wynika poza tym, co już wiem. Nieodległa przyszłość 2027 roku i kampania prezydencka, jej podstępne szachrajstwa i gierki, jakieś zagadkowe akty terroru, genialni hakerzy, zamachy na kontenery ze spermą (?), wątpliwa wartość zachodniej cywilizacji, a może i chrześcijaństwa w zlaicyzowanym Zachodzie, sprawa eutanazji i starości w kontrze do kultu młodości to tylko tło dla tematu zasadniczego, czyli do tych ludzkich uczuć, które potwierdzają nasze człowieczeństwo.
Zawsze o to podejrzewałam Houellebecqa, że pod przykrywką abnegacji, nihilizmu, egoizmu, pesymizmu, zwierzęcości seksualnej, czy czego tam jeszcze, czai się tęsknota za tym wszystkim, czego pisarz odmawiał swoim bohaterom. W „Unicestwianiu” ludzie zaczynają wreszcie o siebie dbać, troszczyć się i zawiązują szczere relacje. Jest to powieść o rodzinie, o odchodzeniu od siebie i o powrotach, o budowaniu, miłości, chorobie.
Tematem głównym powieści jest jednak śmierć.
Historia Paula Raisona nie pozwoli o sobie zapomnieć. Choroba ojca skłania go do przewartościowania realcji rodzinnych, do innego spojrzenia na brata Aureliana i jego żonę, innego na siostrę Cecylię i jej rodzinę, także do odbudowania relacji z żoną, z którą choć mieszkał pod jednym dachem, to przez 10 lat nie miał nic wspólnego.
Zastanawiam się czemu slużyła akcja, w której rodzina z pomocą specjalnej „bojówki” wykradła sparaliżowanego ojca z ośrodka dla niepełnosprawnych. Dlaczego po prostu go stamtąd nie wypisała? Może czegoś nie zrozumiałam. Może coś mi umknęło. A może to celowa akcja, by zamanifestować stosunek pisarza do eutanazji, której jest przeciwny, o czym nieraz pisał.
„Unicestwianie” to powieść mroczna, elegijna, napisana klasycznie, bez fajerwerków narracyjnych i kompozycyjnych. To powieść pełna samotności, cierpienia. I choć ludzie się w niej odnajdują, odradzają i miłują, choć sobie pomagają (ale też i wrednie szkodzą), choć nie brakuje tu romantycznych scen, także konkretnie erotycznych, to nie ma w tej powieści nadziei. Już tytuł to zapowiada. Unicestwienie nie jest „dobrym” słowem. To przecież powolne, stopniowe powodowanie, że coś przestaje istnieć (uczucia, życie) lub ktoś (ja, ty, on). Tym to boleśniejsze, że przecież bohaterowie rozbudzają w sobie miłość, współczucie i darzą nią innych.
Życie ma jednak swój własny, bezczelnie okrutny scenariusz i też potrafi unicestwić siebie. I to perfidnie, bo w chwili, kiedy rodzi się coś dobrego. Wydawać by się mogło, że cielesność i płynące z niej uniesienia dają okruch nadziei. Ale to za mało, to tylko okruch istniejący przez chwilę.
„Unicestwianie” to bardzo okrutna powieść, nie do zapomnienia. Jej siła polega na tym, że ma się ochotę ocalać wszystkie chwile, które jeszcze nie zostały unicestwione.
1 komentarz
Niby powieść o przyszłości, ale my już żyjemy w takiej przyszłości.To co było jeszcze nie tak dawno czymś co nas miało nie dotyczyć, staje się naszym problemem.Cóż chyba żyjemy za szybko.