Milczenie bywa chorobą.
Nie jest złotem. Mowa to jedyne, co w naszej zwierzęcej naturze jest człowiecze. „Mówmy, mówmy, nam wcale nie przystoi milczeć, bośmy na podobieństwo Słowa stworzeni”, prorokuje Konstandinos Kawafis. „Od słowa zaczyna się życie i na słowach kończy. Bo śmierć to tak samo tylko koniec słów”, szepcze Wiesław Myśliwski.
11 września pamiętnego roku napisałam, że umarły przymiotniki. Każdy przymiotnik, którym próbowałam nazwać tragedię, wydał mi się banalny, nieprawdziwy. Bez nich można sobie było poradzić, bo tak naprawdę niewiele wnosiły, a nawet zaciemniały przekaz, czyniąc go nijakim. Cóż znaczyć mogły wówczas określenia: okrutna/przerażająca/ niepowetowana strata/ tragedia? Jak nazwać ból, zastanawiałam się, nie używając słowa ból? Jakim obrazem go zastąpić? Ilu użyć rzeczowników, czasowników, przysłówków, by stworzyć obraz bólu?
Co jednak zrobić, kiedy nagle brakuje słów, którymi chciałoby się nazwać rzeczywistość? Co zrobić, kiedy się czuje, że każde słowo nie takie, bo banalne, bo nieprawdziwe, zbyt płytkie albo za bardzo bolesne i zamiast ratować rani?
Jak się obyć bez rzeczowników i czasowników?
Wszystko ma swój czas i miejsce.
Jest czas strzępienia jęzorów i czas milczenia.
Zdarza się, że milczenie zbliża bardziej niż wypowiedziane słowo.
Bywa, że gest, dotyk, czyn jest bardziej wymowny.
Nawet spojrzenie w oczy może powiedzieć więcej.
Brak komentarzy