Kiedy książka jest napisana, wydrukowana i trafia do Czytelników, mogą z nią zrobić, co zechcą, przyjąć, odrzucić, zachwycić się, polecić innym, uznać, że szkoda było na nią czasu i pieniędzy, i zawsze będą mieli rację, bo ta książka już należy do nich, przy mnie pozostają tylko prawa autorskie.
Bardzo lubię, kiedy Czytelnicy dzielą się ze mną refleksjami, tak na gorąco. Swego czasu na spotkaniu autorskim usłyszałam: Bo wie, pani, jestem krawcową i nie umiem napisać recenzji, ale powiem pani, że kiedy czytałam tę książkę, to mi się czajnik spalił.
Aż chciałoby się krzyknąć, czajniki wszystkich czytelników, palcie się na potęgę!
Poniżej, za zgodą czytelnika, Mirosława Żelasko, publikuję fragmenty jego refleksji po lekturze powieści „Ten pierwszy raz w Ornecie”. Dziękuję.
Mail 1:
Nie miałem pojęcia, że jest taka kraina na Mazurach jak Orneta. Człowiek cale życie się uczy. Książka jest super! Dotyka tych przyziemnych spraw, które są każdemu bliskie. Proszę mi wierzyć, historia Marty przypomina mi życie mojej znajomej, podobne dylematy, podobne rozterki, wahania nad związkiem, bo mąż, którego kocha jej nie docenia. Polecę nomenklaturą dzisiejszej młodzieży, zajebista jest ta powieść, naprawdę, już jestem w 29 rozdziale i już poleciłem ją tej właśnie znajomej. Nie wiem jak się skończy historia Marty, ale wiem, że do ostatniego rozdziału będę połykał kolejne karty z zaciekawieniem!
No i te odwołania do bliskich nam, katowiczanom, miejsc… Swoją drogą czegoś nowego dowiedziałem się o Mikołowie i będę mógł błysnąć wśród znajomych. Lekko zazdroszczę tym z Ornety, że w swej książce mają już dedykacje, a ja nie😁
Mail 2:
Przeczytałem, dobra, naprawdę dobra pozycja. Tak trochę dziwnie się czułem po skończeniu. Siadłem na kanapie i zacząłem zastanawiać się nad sobą i faktem przemijania. I to zawołanie; „Bo okna są pełne nadziei…” Człowiek chyba rzeczywiście trzyma cały czas w podświadomości to, co niedokończone. Pewnie każdy z nas przedstawia sobie sytuacje, których nie zamknął i wyobraża sobie sposoby jak rozwiązać te życiowe „babole”.
Gdyby takie książki w liceum serwowali, z całym szacunkiem dla „Nad Niemnem” i „Chłopów”, to raz, ze nie trzeba by było do czytania zmuszać, a dwa, dyskusje na lekcjach byłyby długie, burzliwe i konstruktywne.
Brak komentarzy