W klubie muzycznym nastrojowo, czyli ciemno. Moszczę się w starym samochodzie, podkładam poduchy pod lędźwie, zamykam na chwilę oczy i widzę ośmioletnią dziewczynkę, którą byłam, siedzącą w jednym z rzędów, zanim kino „Piast” stało się Old Timers Garage`m. Na ekranie hit roku 1960, „Szatan z VII klasy”, w tle piosenka „lato, lato, lato czeka”.
– Chórek na scenę – zarządza Karina i Ula.
– Już? Przecież jeszcze nie ma wszystkich, daj złapać oddech – mówi Anka, moszcząc się obok mnie.
– Jest Jurek, zaśpiewa „lato”, a wy refren.
– Już za parę dni, za dni parę, weźmiesz plecak swój i gitarę – Jurek czuje się w swoim żywiole.
– Pożegnania kilka słów, Pitagoras, bądźcie zdrów, do widzenia wam, canto cantare – zawodzi chórek.
– Więcej życia, dziewczyny, więcej emocji, to cantare musi wybrzmieć radośnie. I teraz Marta mówi wiersz o lecie.
– Chciałabym mieć wiejski dom z rozległym ogrodem, nie dla zieleni….ile by mieć zwierzęta, siedem kotów…i koniecznie cztery osły, by siedziały bezczynnie, by się im łby radośnie kiwały.
– Co ty mówisz, nie mam tego w scenariuszu, przecież miał być Przybora, z rzek słońce dobywa mielizny, wciąż piwa krtań wzywa mężczyzny…to jest lato, a nie osły w ogrodzie.
– Nie jestem w nastroju na Przyborę, wolałabym mówić o osłach – upieram się.
– Karina, niech mówi, co chce – broni mnie Jurek – jakiś akcent polityczny się przyda w tym przedstawieniu.
Brak komentarzy