Za pomocą kolorowych nici wyprowadzał mnie z labiryntu zła i nienawiści. Byłam jego modelką, muzą, tancerką, przyjaciółką, kochanką, córką. Dodawał mi czerwieni. Spoglądał w oczy i widział tęsknotę. Podarował mi górski kryształ. Zdzierał ze mnie gorset i rozbijał mnie na części. Kolory wówczas przekrzykiwały się plamami. Czuł zapach czasu, żywił nadzieję, zadawał naiwne pytania. Wierzył, że to, co przeszłe było kłamstwem, a co teraźniejsze może być złym snem. Śnił sen o skoszonej łące. Malował tylko swoje kreski. Żył z dzwoneczkiem w ręku i kiedyś usłyszał mój dzwoneczek. Pocieszał, kiedy krew zamazywała moje kartki. Czasami patrzył obrazowi prosto w oczy. Fantazjował za bardzo, trzaskał drzwiami. Mawiał: albo-albo. Albo mnie kochaj albo zabij. Chłostał wiatrem. Nie wierzył, że wszystkie poranki świata mijają bezpowrotnie. Kiedy wychodził z domu, nie zapomniał powiedzieć, że kocha. Próbował uchwycić rąbek mojej rozkloszowanej sukni. Lubił czerwone czapeczki. Był kapryśny, perwersyjny, okrutny, bezradny. Czasami rezygnował z kolorów. Uczył mnie jak rozmawiać ze zmarłymi, by nie krwawiły róże składane na ich grobach. Budził mnie bzami, o godzinie, której nie było na moim zegarze. Kochał dziecko we mnie.
Malarstwo
Brak komentarzy