Białystok, Wasilków, Grajewo, Ełk – to miejscowości, w których w maju spotkałam się z Czytelnikami. Miły czas. Podróżowałam pociągami, autokarami, taksówkami. Od grudniowego wypadku nie mam odwagi wyjechać w daleką trasę samochodem. Tłumaczę sobie, że w pociągu przynajmniej mogę czytać albo oglądać landszafty. Gdyby nie walizka, którą trzeba wnieść po schodach z peronu na peron, byłoby całkiem dobrze.
Nowe doświadczenie to spotkania z dziećmi w wieku 7- 8 lat. Szczególnym było to w bibliotece w Ełku. Mimo że nie planowałam szczegółowo scenariusza, wypadło świetnie. Metoda dramy, którą przed laty wykorzystywałam w pracy w szkole, sprawdziła się na spotkaniu prowadzonym w oparciu o Bartka Wścieklicę. Z radością obserwowałam, jak dzięki dramie dzieci wygrywały swoje emocje, wprawiały w ruch ciało i wyobraźnię. Coś, co wyszło spontanicznie, stanie się inspiracją do konkretnie opracowanego scenariusza.
Spałam w hotelu Rydzewski, po raz pierwszy. Wygodnie, przestronnie, czysto. Wiem, co mówię, dużo podróżuję.
Pogodę podczas podróży miałam różnoraką. Wyjeżdżałam w słońcu, więc założyłam wiosenny trencz. Na dworcu w Białymstoku dopadła mnie burza z piorunami. Kiedy już rozgościłam się w Willi Pastel, przy ulicy Waszyngtona, zza szyb nie było widać miasta, bo tonęło w deszczu, który spadał z nieba jakby lano z cebra. W godzinę potem pokazywano już nieprzejezdne ulice, zalane wiadukty, podtopione domostwa.
W Willi Pastel już mieszkałam przed laty. Ciągle tam miło i klimatycznie. Łóżka wygodne, więc obudziłam się zwyrtna i zadowolona. Każdy dzień bez bolesnych przebudzeń jest dniem podwójnie radosnym. W restauracji jest kąt w starym stylu, z fotelem podobnym do tego, w którym czytam w domu, więc i tam wieczorem chętnie się rozsiadałam, by zapisać dzień w notatniku i przeczytać nieodzowne pięćdziesiąt stron bieżącej lektury. Tym razem nie kupiłam marynowanych grzybów, które sprzedawane są w recepcji, bo nie chciałam dodatkowo obciążać walizki.
W kolejnym dniu było i słońce, i śnieg i grad. Ale zdążyłam zobaczyć Sanktuarium w Świętej Wodzie (wzgórze pełne krzyży, trudno po tym widoku wrócić do rzeczywistości), obejść ogrody wokół pałacu Branickich, Rynek Kościuszki. Zdążyłam też wsiąść w nieodpowiedni autobus i w zamyśleniu wywieść się w pole, z którego wcale nie tak łatwo było mi wrócić, bo telefon miałam rozładowany i taksówki przywołać nie mogłam.
W Ełku była już taka zimnica, że za radą znajomego weszłam do sklepu typu Tani Armani, by kupić ciepłe swetrzysko, które ewentualnie mogłabym zostawić w pociągu, gdyby zrobiło się cieplej. Zamiast tegoż wypatrzyłam kolorową, miękką chustę, w dodatku całkiem nową i za grosze.
Autokar z Grajewa (spotkanie dla 300-osobowej widowni) spóźnił się i ledwo zdążyłam na pendolino. Noc w domu była boska, bo nie ma to, jak własne łóżko. Dziękuję Małgosi Rokickiej-Szymańskiej z Książnicy Podlaskiej, organizatorce spotkań, panu Jerzemu, kierowcy, z którym pogawędka jest prawdziwą lekcją życia i Grzegorzowi, kusztoszowi Książnicy, który oprowadził mnie po nowym lokum biblioteki, a także towarzyszył mi w czasie spotkań. Z panią Wiesią Lendo z Grajewa, kierowniczką oddziału dla dzieci i młodzieży, wspominałam poprzednie pobyty w tejże bibliotece. Z Iwoną Anduszko, dyrektorką biblioteki w Ełku, tak jest, że choćbyśmy się nie widziały i kilka lat, to czujemy się, jakbyśmy rozstały się wczoraj. Zawsze mnie wzrusza gościnność i serdeczność ludzi, którzy kochają książki.
Kolejny dzień od świtu spędzałam w Krakowie, prowadząc na Uniwersytecie Jagiellońskim zajęcia z prozy w podyplomowym Studium Literacko- Artystycznym. To dla mnie prawdziwa przygoda. Po takim intensywnym czasie niedziela w domu smakuje jak najprzedniejsze lody z nutą karmelu, czekoladą i owocami.
Aby się zanadto nie zastać i wreszcie przełamać lęk przed prowadzeniem samochodu, do Ostrowca Świętokrzyskiego (organizacja: Biblioteka) wybrałam się już swoją mazdą. Tym razem nocowałam w hotelu Accademia, który roztoczył przede mną czar PRL-owskiej firmy, zwanej Gromadą. Pokoje po remoncie, hall i restauracja wzbudziły we mnie sentymentalne wspominki, przywołane płaskorzeźbami na ścianach, typowymi dla tego typu obiektów. Obsługa przemiła, naleśniki jak w mamy, więc tym milej.
Spotkanie na drugi dzień prowadziłam wespół z Arturem Gotzem, „Idolem”, tytułowym bohaterem mojej powieści. Bardzo polubiłam nasze wspólne występy. Jestem dla Artura jego „teatralną mamą”. I kiedy razem podróżujemy ( wracaliśmy do Katowic), to czuję się tak, jak w przeszłości marzyłam, by się czuć, jak matka podróżująca z dorosłym synem, z którym nie dość, że o teatrze można porozmawiać, i wierszy posłuchać, to jeszcze i mieć w nim pilota, znającego się na smartfonach tak, jak tylko to młodzi potrafią. Artur bardzo zaangażował się w promocję powieści. Po pewnym smutnym doświadczeniu z jedną z poprzednich powieści, zaczynam znów wierzyć, że współpraca z artystą może wyglądać tak świetnie jak nasza. Jestem Ci za to, Arturze, bardzo wdzięczna. Twoja skromność i pracowitość mnie urzeka. Tak właśnie trzeba, robić swoje, „wespół w zespół”, bo to miłe może być i inspirujące.
strona internetowa Artura Gotza
Na obiad wstąpiliśmy do greckiej restauracji Irini, gdzie jedzenie jest tak dobre i greckie, że zapomnieć można o Zawierciu, które tuż obok, a czuć się, jak co najmniej na Theologos.
Wieczorem w komputerze list od Emilii Bełkot ( moja wrażliwa Czytelniczka, wierna mi od wielu lat), która przeczytała „Idola” i napisała na gorąco:
” To historia o tym, jak jedno wydarzenie może spowodować, że już nic nigdy nie będzie takie jak dawniej. O emocjach, które przychodzą nagle, choć nigdy wcześniej ich nie było. O lęku, bo nie wiadomo, co się dzieje, bo nic nie jest znajome. O kłamstwie, o ukrywaniu, udawaniu, zmyślaniu, o strachu, bo co jak się wyda (lżej, zdecydowanie). O pytaniach: kim jestem, czy coś znaczę – dla ludzi, dla świata, co mnie czeka w przyszłości – sukces czy porażka, i co zrobić żeby to pierwsze, kto jest winien moich błędów (a to pytanie może prowadzić do poczucia krzywdy). I Sonia je ma, pielęgnuje, ono jest motorem jej działań.
/…/ „Idol” to dla mnie opowieść nie o ambicjach, sukcesie, ale o potrzebie bycia kochaną, akceptowaną, zauważoną. Ambicje i sukces to tylko środki, ale cel jest inny.
Sonia uderza wysoko – Artur, zdjęcia w Internecie, wizja popularności; moimi autorytetami były najczęściej nauczycielki, chciałam być dobrą uczennicą pochwaloną na forum szkoły.
Czytając, trochę też bawiłam się w detektywa i szukałam motywów obecnych w Pani innych książkach.
Znalazłam 🙂 Własny pokój (z Virginii Woolf) – oni wszyscy mają swoje miejsce, takie swoje-swoje, a
nie umowne, nawet babcie. Zadaje Pani pytanie, czy wartość kobiety zależy od mężczyzny? Sonia zastanawia się, ile będzie znaczyć dla znajomych bez Karola.
Zawsze też podczas czytania wypisuję sobie inspiracje literackie. Tutaj Szymborska, Fromm, baśnie Andersena, Szekspir. Bardzo to lubię w Pani książkach, wiele światów poznałam dzięki Pani.
Nie sądziłam, że ta książka wywoła tyle emocji i wspomnień (no bo to przecież dla młodzieży, a ja jestem już dorosła…); zaszufladkowałam ją, a okazało się, że nie o gatunek chodzi, tylko o to, żeby poczuć. ”
Jutro, sobota, 20 maja, targi książki w Warszawie. Będę podpisywała nie tylko „idola” ( tego razem z Arturem), na stoisku wydawnictwa Akapit Press, w godzinach od 15.00 – 16.00. Zapraszam, sektor D18, 157. Zapraszam.
2 komentarze
Pani Marto, dlaczego nie pochwaliła się Pani, że wydawnictwo „Siedmioróg” wznowiło „Niebo z widokiem na niebo”…? 😀
Bo dowiedziałam się dzięki Tobie, Ciaproczku. Gdyby nie moi Czytelnicy, o wielu sprawach bym nie wiedziała. Powiadamiają mnie tez o tym, kto kradnie moje teksty i zamieszcza na swoich platformach bez podania mojego nazwiska, nie mówiąc już o pozwoleniu. Jestem ciekawa, czy w tzw.stopce podano nowy rok wydania.