„Prezydent jest mega głupi, nie potrafi podjąć samodzielnie żadnej decyzji, o wszystko pyta dzieci, a w dodatku pali przy nich papierosy”. Tak mój niespełna 8-letni wnuk ocenił jedną z postaci „Karolci” Marii Kruger. Niestety, miał rację.
Bardzo jestem ciekawa zdania rodziców, którzy mają dzieci w klasach od I -V.
Proszę napiszcie, ale tak naprawdę, czy Wasze dziecko samodzielnie przeczytało od deski do deski „Dzieci z Bullerbyn”, „Karolcię”, „Szatana z VII klasy”. Celowo pomijam literaturę fantasy, bo do tej młodych namawiać nie trzeba. Wymienione tytuły były moimi ulubionymi w dzieciństwie, czyli 55 lat temu! Przypomnę, że były to czasy czarno-białej telewizji, w której był jeden program, braku telefonów stacjonarnych (na mojej ulicy był tylko jeden). Nikt nie marzył, że za pół wieku będzie komputer w każdym domu, wszyscy odnajdziemy się w sieci, i że w ciągu minuty będziemy mogli spotkać się wirtualnie z kimś na drugim końcu świata.
Przeczytałam teraz te powieści z mojego dzieciństwa wespół z wnukami. I choć chłopaki mądre (jakżeby inaczej), uczą się dobrze, to czytali z oporami, w końcu uprosili, że oni po 2 strony, a babcia po 5. I w tej proporcji dobrnęliśmy do końca. Tłumaczyłam, że to były inne czasy, mówiło się innym językiem, dzieci same wymyślały sobie zabawy, żadne nie powiedziało „nudzę się”, choć nie mieli ani gier komputerowych, ani innych tego typu atrakcji. Chłopcy słuchali ze zdziwieniem, nie dowierzając, że to w ogóle możliwe. I kiedy to już pojęli, dalej nie mogli zrozumieć pewnych spraw.
Dzieci dostrzegają zmiany obyczajowe. Dziś nikt (no, prawie nikt) nie zapali papierosa przy dziecku. A jeszcze niedawno było zupełnie inaczej. Na przykład w filmie „Siedem życzeń” z lat 80., serialu uwielbianym przez moje córki, rodzice, leżąc w łóżku, na dobranoc zapalają sobie papierosa.
Próbuję też zrozumieć wnuka, kiedy męczy się nad „Szatanem z VII klasy. Przeczytajcie to, proszę, dzisiaj, ale tak z punktu widzenia 11-latka. Sama historia, ok, ale ta cała reszta to katorga, babciu, katorga. I mam ochotę przytaknąć. I już nie wiem, czy tylko ja stoję po stronie wnuka, czy może i inni, ale boją się szargać świętości. I jak tu przekonywać, że czytanie jest jak fruwanie?
Dopytuję, co by chcieli przeczytać. Coś o nas, mówią. Napisałam więc dla nich trzy książeczki. Przeczytali samodzielnie. I mówią, że mega fajne, bo prawdziwe, bo o ich życiu.
Niestety, literatura jest sztuką, która się najszybciej starzeje.
Myślę, że można byłoby te lektury sprzed półwiecza obowiązkowo czytać we fragmentach. Z odpowiednio dostosowanymi do nich pytaniami, które by skłoniły dzieci do myślenia o świecie i o ciągle rozwijającym się języku. Niech by to było czytanie połączone z analizą i samodzielnym konstruowaniem wniosków. Bo w przeciwnym razie dla większości dzieci to katorga.
Brak komentarzy