Teatr

Urodzinowy prezent, czyli co można zrobić z krawatem

W środowisku aktorów od dawna krąży dowcip o skąpym aktorze (nazwiska nie pomnę, ale seniorzy w tym fachu będą wiedzieć), któremu koledzy zafundowali urodzinowy prezent, dziewczynę z agencji. Aktor się ucieszył, a jakże, bo nie dość, że potrafił docenić kobiece wdzięki, to jeszcze nie stronił od cielesnych uciech. Nie mógł sobie jednak darować, że on będzie miał uciechę, a dziewczyna „honorarium”. Zaproponował więc dziewczynie sprawiedliwy układ: Daj mi połowę tego, co dostałaś, a ja cię uszanuję.

  Przypomniał mi się ten dowcip, kiedy oglądałam „Prezent urodzinowy” Robina Hawdona, spektakl w Teatrze Zagłębia, zrealizowany w ramach Sceny Inicjatyw Aktorskich.

Scena (scenografia i kostiumy: Kinga Kostoń) przedzielona jest na pół i przedstawia dwa połączone apartamenty hotelowe, tak samo urządzone: łoże  i lodówka wsunięte w ścianę, stół z dwoma krzesłami, szafa, drzwi do łazienki, drzwi z jednego do drugiego pokoju. Miały być zamknięte, ale są otwarte, dzięki czemu możemy obserwować absolutnie zwariowaną komedię pomyłek.

Do pokoju od lewej strony (patrząc z widowni) Tony, kelner (Wojciech Leśniak) wprowadza Boba (Tomasz Muszyński), urzędnika, który właśnie rozstał się z żoną, Liz (Agnieszka Bałaga-Okońska). Bob otrzymuje prezent od przyjaciela, noc z dziewczyną z agencji, o imieniu Mimi. Ma nadzieję na szaleństwo, choć sam nie wie, czy więcej w nim strachu z tego powodu, czy  wybujałej ekscytacji. Traf sprawia, że w pokoju obok pojawia się nieśmiała Kate, która poprzez biuro matrymonialne umówiła się z Dickiem, psychiatrą. I dalszego przebiegu wydarzeń nie sposób opowiedzieć sensownie, bo akcja nabiera rozpędu,  a ilość pomyłek i zbiegów okoliczności powoduje mętlik w głowie nie tylko scenicznych postaci.

Ale nie w tym rzecz, by logicznie śledzić te zawiłości. Wystarczy poddać się rytmowi wydarzeń i skupić na grze aktorów, bo przecież wiadomo, że talent aktorski najbardziej się ujawnia w komedii, jeszcze bardziej w farsie, gdzie prawie wszystko jest dozwolone, subtelność można wymieszać z dosadnością i frywolnością, niewinność z erotyczną fantazją. Gdzieś pomiędzy wyłażą ludzkie słabości, patos miesza się z niewybrednym dowcipem, a kompromitujące wydarzenia zamieniają się w szczęśliwe zakończenia.

W spektaklu teatru Zagłębia  każda rola jest świetna. Wojciech Leśniak próbuje połączyć obiegowe wyobrażenia o włoskim kelnerze z wyobrażeniami o mężczyźnie z orientacją homo. Gra Toniego z wdziękiem, niebanalnie, subtelnie wykraczając poza schematy wyobrażeniowe. Doświadczenie i komediowy talent pozwalają mu zbudować postać miłego i zwariowanego Włocha, którego już sama obecność na scenie jest wyczekiwana, bo wiadomo, że potrafi rozbawić najmniejszym nawet gestem.

Najtrudniejszą rolę ma Tomasz Muszyński (Bob), już choćby dlatego, że nie schodzi ze sceny nawet na moment, przemieszczając się z jednego apartamentu do drugiego i wymyślając najcudaczniejsze rozwiązania, byle tylko nie zaprzepaścić szansy na wyjście z opresji. Dwoi się więc i troi, w czym pomaga mu krawat, pełniący raz rolę eleganckiego dodatku do garnituru, innym razem wachlarza, chusteczki, którą można otrzeć pot z czoła, nawet serwetki do czyszczenia sztućców. Ilość różnorakich gestów, które nim wykonuje jest nie do policzenia. Przebieranki i podobnie pomysłowe wykorzystanie rekwizytów (np. szczotki do mycia klozetu) zaskakują najbardziej w finale, ale tego już nie zdradzę, bo ostatnie wcielenie Boba rozśmiesza nawet najbardziej wybrednego widza.

Podobnie różnoraki aktorsko jest Przemysław Kania (Dick). Niby ułożony psychiatra, a wystarczy drobiazg, by tłumione demony odzyskiwały własne głosy.  Ta farsa gestami stoi, a Przemysław Kania wygrałby konkurs na miny, gdyby taki był zorganizowany.

Podobnie udane są kreacje Beaty Deutschman (Kate) i Agnieszki Bałagi-Okońskiej (Liz). Kate potrafi tak grać kobietę rozluźnioną alkoholem, by zachować swoją delikatność i nie przekroczyć cienkiej linii, kiedy to w pijanej kobiecie więcej jest żałości niż śmieszności. Liz gra siebie, a także wciela się w Mimi. I tutaj ma do wygrania szeroką gamę zachowań od eleganckiej żony znudzonej małżeństwem po frywolną panienkę z agencji towarzyskiej. Muszę przyznać, że trudno mi wybrać, w której skrajności jest lepsza.

Aktorzy się bawią, widzowie w dwójnasób. Wyszłam z teatru „zakręcona” i przypomniałam sobie dowcip o szalonej krowie, opowiadany dawno temu, kiedy media trąbiły o chorobie tychże. Proszę wybaczyć, że go opowiem, choć rzadko opowiadam dowcipy tak, by nie spalić pointy. Ale widocznie spektakl mnie na tyle ośmielił, że rozpoczęłam pisanie od anegdoty, a i podobnie próbuję je zakończyć.

Otóż szło to tak: Płynie sobie łaciata krowa, z kwiatkiem za uchem. Zauważa wędkującego mężczyznę. Podpływa więc ruchem pełnym gracji i pyta: Proszę pana, czy ten brzeg, to tamten brzeg, a tamten brzeg, to ten brzeg? Ależ skąd, odpowiada wędkarz, ten brzeg, to ten brzeg, a tamten brzeg, to tamten brzeg. Ach tak, wzdycha łaciata krowa i płynie dalej. Kiedy ponownie widzi wędkarza, zadaje to samo pytanie. Historia się powtarza trzy razy. W końcu zdenerwowany wędkarz z dziką złością odpowiada: Nie, proszę pani, ten brzeg to ten brzeg, a tamten, to tamten. Ach, tak, wzdycha krowa, poprawiając kwiat we włosach, proszę mi wybaczyć, I`m crazy anyway.

I tym przewrotnym akcentem życzę Państwu miłej zabawy na „Prezencie urodzinowym”, kwiatów we włosach i wdzięku bez względu na płeć.

Teatr Zagłębia w Sosnowcu

Robin Hawdon „Prezent urodzinowy”
przełożyła Elżbieta Woźniak
Reżyseria: Wojciech Leśniak
Scenografia i kostiumy: Kinga Kostoń
Premiera: 06.01.2017

 

 

in / 2076 Views

1 komentarz

  • ~Więcej na 22 lutego 2017 at 00:12

    Dość ciekawie piszesz

    Reply
  • Napisz swoją opinię

    Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

    Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.