Spod mojego domu odchodzi autobus, który dowozi w podziemia dworca kolejowego. Nowego. Dworzec połączony jest z galerią handlową. Kiedyś (!) galeria kojarzyła mi się tylko z galerią obrazów. Dzisiaj, wiadomo. By dostać się na platformę dworca, do kas z biletami, trzeba pokonać około trzydziestu stopni albo wjechać schodami.
Z autobusu wysiadła staruszka, krucha, zasuszona, z siwymi, prostymi włosami, Rozglądała się, szukając wyjścia. Zaproponowałam pomoc. Ucieszyła się. Mówiła śląską gwarą, szybko, jakby w obawie, że odejdę i nie zdąży mi opowiedzieć, że ma 87 lat, niedawno wyszła ze szpitala i czuje się dobrze, więc zamierza jeszcze „pobrykać”, że przyjechała, by zobaczyć dworzec i kasy, bo jutro będzie stąd odjeżdżała do Rybnika.
Zobaczywszy ruchome schody, machnęła ręką.
– Idę na swoich nogach, boję się tych sztucznych schodów – powiedziała.
Ja wybrałam ruchome. Staruszka była pierwsza u góry. Poczekała na mnie, wyraźnie zadowolona z „wygranej”. Powiedziała, że nigdy nie jechała takimi schodami.
– A miałaby pani ochotę? – zapytałam. – No, toć – odpowiedziała krótko.
– W takim razie czas spróbować, pomogę pani, ubezpieczę, podtrzymam – zaproponowałam.
– Bylibyście tacy dobrzi? – zapytała z błyskiem w oku i charakterystycznym, śląskim zaśpiewem.
Zapewniłam, że mam czas. Najpierw przećwiczyłyśmy zjeżdżanie na sucho. Pokazałam, że trzeba wejść na stopień, stanąć i nie próbować schodzić. Wytłumaczyłam, że ja będę pierwsza, ona druga, zjechałam na dół, by pokazać zjeżdżanie. Staruszka zeszła po schodach i znów była szybciej ode mnie. Przez kilka minut obserwowała innych, wahała się, wreszcie powiedziała: – Jada, dalyko nie poleca, ino na zimia.
Udało się. Zjazd w dół wydawał się trudniejszy, ale też obył się bez potknięcia nawet.
– Zaś my som na dole, jadymy na wirch – rozochociła się.
– Ludzie, jada, jada tymi sztucznymi schodami! – krzyknęła rozbawiona, ku uciesze tych, którzy już obserwowali nasze ćwiczenia.
– Terozki sama! – zdecydowała.
I też się udalo.
Grupa nastolatków zaczęła bić brawo.
– Mom łosimdziesiont siedem lot, ida do kas, a potym zaś se pojada, nikt mnie tu nie pogoni, ja? – upewniała się.
– I jak byda wracać z Rybnika, tyż se tu pojeżdża – powiedziała na do widzenia i pomachała ręką.
Codziennik
3 komentarze
Witam
Bardzo wzruszająca sytuacja coś w tym jest gdy mówi się że starsi ludzie są niczym małe dzieci. Te ich obawy by spróbować coś nowego i nieznanego, a potem ta radość z poznania powala mnie na kolana. Pamiętam jak kupiłam pierwszą pralkę automat 🙂 Babcia miała tak skupioną minę i pełno obaw , które objawiały się masą pytań typu: a jak , a gdzie, a kiedy. Nie chciała jej używać, bo bała sie tej diabelskiej maszyny, a jak już kiedyś ją uruchomiła, to potem stała przy niej przez cały cykl i pilnowała 🙂 A jak się już zaprzyjaźniła z tą pralką, to zaczęła eksperymentować w wyniku czego dwa razy zalała mieszkanie i raz zapieniła całą łazienkę 🙂
Serdecznie pozdrawiam 🙂
W pralkę automatyczną to i ja patrzyłam jak w telewizor. I pamiętam, jak moja mama cieszyła się z pralki Frania z wyżymaczem. I ja pozdrawiam.
Wspaniała opowieść. Zazdroszczę pani, pani Marto, spotkania z tą kobietą. Ludzie wiekowi są fascynujący i olśniewający. Zawsze byłam takiego zdania. Jednocześnie jest w nich kruchość, ale i siła.