Zbliżenia, zwiastun, kliknij tutaj
Od czasu, kiedy zobaczyłam „Zbliżenia” Magdy Piekorz, zastanawiam się, jaką szansę na wyprostowanie życiowych ścieżek ma główna bohaterka, Marta. Czy nie ma dla niej nadziei? Albo inaczej: Skoro już wszystko, co najgorsze się dokonało, jaką można sobie dać szansę, by nie spędzić życia z poczuciem winy i nie przenosić wszystkich jej konsekwencji na ludzi, z którymi chcemy być blisko.
Wydawałoby się, że sytuacja przypomina tę z greckiej tragedii, gdzie nie ma dobrego wyboru, bo każdy niesie ze sobą ból i zło, mimo że bohaterowie są szlachetni. W filmie „Zbliżenia” (scenariusz: Magda Piekorz i Wojciech Kuczok) jest jednak inaczej, bo to nie Los, nie fatum kieruje bohaterkami, ale one same. Trzeba tylko zrozumieć sytuację, pojąć mechanizmy zachowań, zobaczyć, na czym polega manipulacja, wreszcie rozbudzić w sobie empatię, wysilić wyobraźnię, bo kiedy ta będzie spać, to „obudzą się upiory”.
Magda Piekorz pokazuje relacje pomiędzy matką (Ewa Wiśniewska) i córką Martą (Joanna Orleańska), bardzo bliskimi sobie i kochającymi się kobietami. Kochającymi „za bardzo”, czyli toksycznie. Marta jest 37-letnią rzeźbiarką, która nie przecięła przysłowiowej pępowiny i nie uwolniła się tym samym od matki. Chciałaby rozpocząć samodzielne życie i jest na to szansa, bo wychodzi za mąż za mężczyznę rozsądnego, kochającego i wrażliwego, ale uwikłania w przeszłe zależności powodują w niej miotanie się pomiędzy własnymi pragnieniami a odpowiedzialnością za matkę, posuniętą do granic nie do przyjęcia. Córka nie jest w stanie sprostać oczekiwaniom matki, także męża. Dla niej samej pomiędzy tym „albo-albo” jest coraz mniej miejsca. Nieustający lęk i poczucie winy powodują, że wymazuje ze swej świadomości prawdziwe myśli i uczucia, boi się być tym, kim jest naprawdę. Marta jest córką współuzależnioną od wymagającej matki, która zawsze wiedziała lepiej, jak powinno wyglądać życie córki.
Matka nie jest złą matką, bo w swoim mniemaniu kocha córkę ponad wszystko i całe swoje życie podporządkowuje temu, aby córce było najlepiej. Jakby obawiała się niekontrolowanego rozwoju wydarzeń i utraty kontroli nad życiem córki. Kiedy czuje, że córka jej się wymyka, usiłuje manipulować nie tylko nią, ale i jej mężem, demonstrując swoją bezradność, uciekając w chorobę czy nawet szantaż. Poświęciła swoje życie córce, na nią przelała całą miłość, kiedy mąż ją porzucił, odchodząc do innej kobiety i zakładając drugą rodzinę. Skrzywdzona i porzucona podświadomie krzywdzi siebie i córkę, traktując ją jak inwestycję, która się kiedyś zwróci. Matka nie ma swojego świata, ponieważ żyje nieustająco światem córki. Czym się zajmuje? Czym zajmowała się w przeszłości, czy miała jakieś pasje, zainteresowania choćby, które dawałyby jej przyjemności, na które składa się codzienność?
Obie kobiety cierpią.
Trudno ocenić, która bardziej i jakby nie o to chodzi, bo każda w swoim mniemaniu jest pokrzywdzoną. Uwolnij nas od siebie – zwraca się matka do zięcia (Łukasz Simlat). A więc ma świadomość pułapki, w jakiej obie się znajdują.
Zabrakło pomiędzy rozmowy. Dlaczego? Czyżby cierpienie trzymało matkę i córkę poza możliwością porozumienia? Czyżby własne żale przesłaniały to, co dzieje się naprawdę? Czyżby drzazg było zbyt wiele? Matka nie może się pogodzić, że córka ma swoje życie, w które nie chce wtajemniczać matki, córka z kolei nie zauważa, kiedy matka zaczyna grać rolę pozornie zadowolonej, a w rzeczywistości pogrążonej w depresji, w dzikim lęku przed utratą.
Równie dobrze zamiast matki i córki można byłoby podstawić mężczyznę-kobietę, czy jakiekolwiek inne powiązania. Jeśli miłość przesłania nam świat, nie jest to dobre dla miłości, ponieważ nic nie można w niej znaleźć poza zatraceniem i chorobą. Człowiek staje się wobec takiej miłości bezbronny, tym samym skazuje się na klęskę.
Jesteśmy ciągle niewolnikami tego, czego sobie nie uświadamiamy. Być może „życie jest bankietem – jak mówi Anthony de Mello – a tragedią tego świata jest to, że większość umiera na nim z głodu”. Chyba musi istnieć jakiś lepszy sposób na życie niż uzależnianie się od innych. Ufamy przede wszystkim swoim sądom na temat ukochanej osoby. I tak trudno nam się przyznać, że ten sąd był nieprawdziwy, wydumany, wyobrażony na podobieństwo własne. Wolimy powiedzieć: – Jak mogłeś mi sprawić taki zawód?
Poświęcenie jest ślepe, przywiązanie jest ślepe, pożądanie jest ślepe, ale prawdziwa miłość taka być nie powinna. Teoretycznie o tym wiemy, potrafimy nawet udzielić dobrych rad, których nijak nie udaje nam się zastosować w praktyce. „Bankructwo człowieka nigdzie nie jest tak gruntowne jak w miłości”, napisał Adolf Rudnicki w „Niekochanej”, gdzie kochankowie też stają się dla siebie pułapką. A pułapka to nie jest sposób na życie.
Bardzo mnie poruszył ten film.
Martusiu, odbierz, tu mama -to telefoniczne nagranie śni mi się po nocach. Skąd je znam?
Jestem córką nieżyjącej już matki. I wiem, jak można żałować, że się milczało. I wiem, jaką obecnością może stać się nieobecność.
Jestem też matką córek i wiem, jak bardzo trzeba się pilnować, by nie rządzić, nie udzielać niepotrzebnych reprymend, nie narzucać się, nie zaglądać, gdzie nie trzeba. I jak trzeba dbać, by rozmowa się toczyła od słowa do słowa i pomiędzy.
Zrobiłaś świetny film, Madziu.
Gratuluję. Aktorzy zagrali rewelacyjnie.
Poruszyłaś ważną sprawę. Chwyciłaś za gardło i za serce. Temat „matki” w literaturze, filmie, jest trudniejszy od tematu „ojca”. Matka jest w naszej tradycji ciągle Matką Polką, poświęcającą się dla rodziny, dzieci, ojczyzny. IV przykazanie stoi murem za rodzicem. Tym razem za matką, próbującą zagłaskać miłością.
Myślę, że nie będzie nikogo, kto by się w Twoim filmie nie odnalazł. Bo współuzależnienie ma niejedno oblicze. Współuzależnieni to ludzie zazwyczaj wrażliwi, życzliwi, chcą pomagać innym „za bardzo” i odchodzą ze świata z poczuciem winy, że zrobili za mało. Klucz do rozwiązania problemu tkwi w nas samych. Trzeba przestać kontrolować życie innych i zacząć troszczyć się o siebie.
Przy okazji polecam książki Melody Beattie i Wikora Osiatyńskiego. Otwierają oczy. I każą pracować nad sobą, by szukać szczęścia w sobie, a nie gdzie indziej, myśląc, że prawdziwe życie jest zawsze tam, gdzie nas nie ma.
3 komentarze
Droga Pani Marto,
Dziękuję za pozytywną recenzję filmu „Zbliżenia”. Już myślałam, że ze mną coś nie tak – widziałam film w sobotę i również jestem bardzo nim poruszona (chociaż nie umiem tych wrażeń i odczuć ubrać w słowa tak trafnie jak Pani), a tu gdzie nie zajrzę same złe opinie. Koleżanka, którą chciałam zabrać na film, nie poszła sugerując się złymi recenzjami jakie ten film zbiera – myślę, że dużo straciła. Zwłaszcza, że ma córkę. Oraz wciąż jeszcze ma matkę.
Poza przemyśleniami film jeszcze zostawił w mojej głowie obrazy, naprawdę bardzo udane zdjęcia – czy ta niezwykle klimatyczna willa z ogrodem to gdzieś w Katowicach?
A filmowa Marta ma szansę – bo jest szczęściarą – ma bardzo mądrego i dobrego męża. Pozostaje wierzyć, że w prawdziwym życiu tacy faceci czasem też się trafiają.
Miłego dnia,
Dorota S.
Dziekuję, pani Doroto. Tak, film ma piękne zdjęcia. Nie pisałam o tym, ani o grze aktorów, bo do głębi przeżywam sam poruszony problem. Zasada jest taka, proszę Pani, jak źle mówią o filmie, to trzeba koniecznie go zobaczyć, by mieć własne zdanie. Nie wyobrażam sobie kobiety, której by ten film nie poruszył. Nie czytałam ani jednej recenzji „fachowców”. Może oglądali inny film? Pozdrawiam serdecznie.
Właśnie, ta prawdziwa miłość daje nam też i możliwość zrezygnowania z niej, swobodnego wyboru, z różnych powodów zresztą.