Są pewne rzeczy z dawnych czasów, za którymi tęsknię, choć bynajmniej nie pragnę powrotu przeszłości.
Tęsknię za mlekiem pod drzwiami, za stukotem butelek wkładanych do pojemnika. Czy ktoś to pamięta? Naprawdę tak było w siermiężnej Polsce, choć bynajmniej nie jestem z tych, którzy marzą: „komuno, wróć”.
Tęsknię za bezpieczeństwem, które dawała służba zdrowia. Jeśli coś poważniejszego dolegało, lekarz z przychodni dawał skierowanie do szpitala, np. na kardiologię. Jeśli by tam wykryto, że tachykardia może mieć związek z nadczynnością tarczycy, nie odsyłano pacjenta do domu, tylko kierowano na inny oddział, gdzie diagnozowano i leczono. Teraz, jak jest, każdy widzi. Od Annasza do Kajfasza. szukaj wiatru w polu, radź sobie sam. Dostrzegam też pozytywne zmiany w tej dziedzinie. Można zostać przy chorym na noc, matki nie oddziela się od dziecka, nie nosi się piżam przypominających jako żywo więzienne pasiaki.
Czule wspominam sąsiedzkie życie, sąsiedzką pomoc, choć bynajmniej nie pragnę sąsiedzkiej zażyłości i towarzyskich pogaduszek w nadmiarze.
Rozczula mnie widok ebonitowego telefonu.
Stukot maszyny do pisania.
Gramofon „Bambino”.
Drewniany piórnik, służący nie tylko do przechowywania przyborów do pisania, a także do bicia w tzw. łapy.
Elementarz Falskiego.
Ostatnio znalazłam stary kałamarz, z szyjką, cudeńko.
Ale przecież cieszy mnie to, że mam laptop, tablet i mogę mieć błyskawiczny kontakt ze światem. Nie chciałabym już pisać powieści ręką i przepisywać na maszynie przez kalkę.
Tęsknię za sprawnością i gibkością fizyczną, ale bynajmniej nie chciałabym powrotu do młodości i ponownego przeżywania tych mąk rozkosznych, tamtych niepewności i braku wiary w siebie. Czule wspominam różne szaleństwa młodości, nocne rozmowy, ale nie chciałabym już zarywać nocy.
Tęsknię też za małymi sklepikami.
Coraz ich mniej wokół. Na moim osiedlu są i korzystam z nich często. Kiedyś złościłam się na mamę, bo chciała, abym ser kupowała jej u „Ilony”, drożdżówki tylko te ze sklepu na Rolnej, które przywożono do osiedlowego „Hot-doga”. Chleb od „Lipy”. Biegałam więc od jednego sklepiku do drugiego, nie mogąc pojąć, dlaczego nie mogę kupić wszystkiego w Biedronce, która już była na osiedlu. Teraz wiem, dlaczego. I tak układam trasę spacerów z psem, by nie było pustych przebiegów, tzn. bez towarów zakupionych w ulubionych sklepach. Nie przeszkadza mi to raz w miesiącu skorzystać z Auchana.
Inne
2 komentarze
A ja tęsknię za oranżadą z rurką i wodą z saturatora. Ale najbardziej za ludźmi, którzy jeszcze wtedy byli inni, pomocni, zwyczajni. W drugim człowieku widzieli przyjaciela, a nie wroga.
Pani Marto, mleko w butelkach , a i to w woreczkach foliowych, to było jak nie mleko w smaku. Lekarze zawsze szwankowali – jest to stado matołków po prostu. W małym sklepiku i teraz widziałam jak sklepowa kroiła wędlinę gołymi paluszkami, takimi prosto po dotykaniu pieniędzy.
Dziękuję, pani Marto, za przypomnienie drewnianego piórnika!