Iwonko Lifsches, brawo!
Najbardziej zdziwieni byli ci, którzy siedzieli w rzędzie za mną.
Ludzie w moim wieku są bardziej powściągliwi, to prawda, ale ucieszyłam się tak bardzo, że uzewnętrzniłam tę radość, jak dziewczynka, którą kiedyś byłam, a która widać ciągle o mnie pamięta.
Iwona Lifsches wygrała VII Międzynarodowy Naif Festival, bo taką nazwę nosi festiwal sztuki naiwnej, odbywający się w Szybie Wilsona, w Nikiszowcu, zabytkowej dzielnicy Katowic.
Od razu spróbowałam dzwonić do Danii.
Iwonka nie odebrała, wysłałam więc sms-a, choć niepewna byłam, czy na właściwy numer, czy też na ten, którym posługuje się, kiedy przyjeżdża do Polski. Od czego jest Facebook! Wygrałaś, Iwonko, napisałam, pękam z dumy i radości, gratuluję. A tak niechętnie wybierałam się na finisaż. Przyjechałam, bo liczyłam na spotkanie z Reną i Ryszardem. Wiedziałam, że Iwony na finisażu nie będzie, była na wernisażu, ale się nie spotkałyśmy, bo odbywałam wówczas spotkania autorskie na Podkarpaciu. Żałowałam, tym bardziej, że planowałyśmy spędzić wieczór przy winie, w jednym z apartamentów nikiszowieckich do wynajęcia, bo tam się Iwona zatrzymała.
Iwona Lifsches gościła na festiwalu już po raz drugi. W zeszłym roku spotkałyśmy się po raz pierwszy w realu, do tej pory znałyśmy się tylko korespondencyjnie. Napisała do mnie przed laty, przeczytawszy książkę „Święta Rito od Rzeczy Niemożliwych”.
I od tej chwili zachwycam się jej kolorowym światem, który głaszcze mnie niebieskością, uspokaja zieleniami, rozświetla żółcieniami, czerwieniami, i każe wierzyć, że szczęście ukrywa się w naszym patrzeniu, tylko trzeba wiedzieć, gdzie kierować wzrok, by nie stracić dobra i magii tkwiącej w codzienności.
Uwielbiam cykl z Ullą, uśmiechniętą albo zamyśloną dziewczynką, która jeździ na rowerze, spaceruje, marzy, gra na skrzypcach, gra także w „klasy”, ma nadzieję, że bocian przyniesie jej braciszka, puszcza latawce, lata balonem albo na miotle, odwiedza zaczarowane krainy swoich marzeń. Towarzyszy jej zawsze, nieduży, łaciaty pies. Świat Ulli jest szczęśliwy, to rodzaj azylu, dziupli. Być może to jest świat autystycznej dziewczynki, która łatwiej dogaduje się z osiołkiem, psem, dźwiękami płynącymi z instrumentów i wiatru niż z innymi dziećmi.
Świat Ulli adoruje codzienność i każe nie pamiętać o tym, co poza nim, tylko hołubić ciepłe gesty, zwykłe czynności, wierzyć w dobro i piękno. Może również i na tym polega wartość sztuki naiwnej.
W cyklu obrazów z Ullą dużo jest błękitów.
Czysty błękit jest zimny, ale już w połączeniu z zielonym wywołuje miłe odczucie. To niesamowicie ambiwalentny kolor. Jego ambiwalencja wyraża się zarówno w serdecznej radości, jak i w głębokim smutku. Wyniki psychologicznych badań mówią o korelacji błękitu z miłością i inteligencją, co znaczy, że między tą barwą i wymienionymi pojęciami istnieje uczuciowy związek. Gdy patrzymy na niebieską powierzchnię, mamy wrażenie, że barwna plama oddala się od nas, a więc „ucieka”. Dlatego przypisuje się niebieskiej barwie nie tylko magiczny efekt „wymykania się” i dali, ale również czegoś nieosiągalnego, „przebywającego w chmurach”, czy czasowego oddalenia, a więc tęsknoty za czymś, co dalekie lub minione.
Rozgadałam się o niebieskościach, bo dziś czuję się jak kolor niebieski, fruwam radośnie.
Chętnie wskoczyłabym do czerwonego balonu i pofrunęła z Ullą ponad Nikiszowcem, ponad tą magiczną dzielnicą Katowic, zaprojektowaną przez braci Emila i Georga Zillmanów z Charlottenburga. To czerwone, ceglane osiedle familoków budowane w latach 1908-1911 dla górników kopalni „Wieczorek” ( Giesche). To osiedle z wewnętrznymi podwórkami, bramami, krużgankowym rynkiem. Z lotu ptaka przypomina widownię amfiteatru ze sceną umiejscowioną na centralnym placu (pl. Wyzwolenia). To dzielnica, w której Kazimierz Kutz umieścił akcję swoich „śląskich” filmów. W niej także rozgrywa się akcja filmu „Kolejność uczuć” (reżyseria – Radosław Piwowarski, główne role: Daniel Olbrychski, Maria Seweryn).
To naprawdę wyjątkowy układ urbanistyczny. Zasługuje na to, by stał się atrakcją turystyczną. Dziś można zobaczyć ten świat z początku XX wieku w Muzeum Hisroii Katowic ( wystawa stała). Można w starej piekarni kupić prawdziwy „kołocz” (ciasto drożdżowe z kruszonką) albo zjeść go w kawiarni „Byfyj”, przy tejże piekarni. Śląskie gospodynie w ciepłe dni piją kawę na podwórku, pod oknem własnej kuchni, doglądając dzieci bawiących się obok.
Nie można było wymyślić lepszego miejsca na Art Naif Festival niż Nikiszowiec
I jakże legenda tego miejsca współgra z obrazami Iwony Lifsches.
W tym roku można było oglądać obrazy 300 malarzy z ponad 30 krajów świata. Najwięcej przybyło ich z Chorwacji i Serbii, ponieważ sztuka Półwyspu Bałkańskiego stanowiła motyw przewodni festiwalu tegorocznego. Wystawę odwiedziło 30 tysięcy widzów.
Obrazy Iwony znajdowały się na wprost wejścia, w galerii na piętrze.
Jednak to nie dzieło któregoś z bałkańskich malarzy najbardziej spodobało się zwiedzającym wystawę, tylko obrazy Iwony Lifsches, Polki od ponad 20 lat mieszkającej w Danii. W nagrodę malarka otrzymała statuetkę Wilsona, a specjalnie namalowany obraz z motywem kojarzącym się z Nikiszowcem będzie promował ósmą edycję festiwalu. Motywem przewodnim przyszłorocznego festiwalu będą dzieła ze Skandynawii.
6 komentarzy
Marta – wspaniale opisałaś obrazy Iwony L., bardzo się cieszę, że w tym roku wygrała festiwal.
Ja też polubiłam Nikiszowiec, zabieram tam gości z Polski. Do jego opisu dodam miejsce, które sama mi podpowiedziałaś i gdzie koniecznie trzeba zajrzeć: Galerię Riksza – Pub przy ul. Zamkowej 2 . Fajna zabawa w przebieranki, bardzo gościnny właściciel i zbiór najróżniejszych staroci a także strojów ze świata i PRL-u. Przednia zabawa – polecam.
Pozdrawiam !
Dziękuję, Reno. Tak, wiem, że dzięki Waszym ( Twoim i męża) głosom obrazy Iwonki zostały docenione, dlatego możemy się cieszyć razem. A „Riksza”, o, tak, nawet ja odtańczyłam zawijas z właścicielem tegoż dziwnego miejsca.
Martusiu Kochana, Jesteś nie tylko Posłańcem Dobrych Wiadomości, ale również Wróżką!
Wyczaroawałaś z niezwykłą wrażliwością najpiękniejszą recenzję moich obrazów, o jakiej mogłabym tylko marzyć. Jestem ogromnie wzruszona , nikt tak jak Ty nie potrafi tak pięknie dzielić się radością, sukcesem. Perełko, dziękuję i mocno ściskam wspominając niezapomniane, wspólnie spędzone chwile na Nikiszowcu, który dzięki Tobie stał się miejsem magicznym.
Dziękuję.Naprawdę chciałabym nieba przychylić Tobie i Twoim obrazom, bo mnie oczarowały i nadal czarują. Z nimi jestem radośniejsza. Masz w sobie talent i jesteś pracowita. Jak dobrze, że poszłaś za swoim wewnętrznym głosem, Iwonko.
Kiedy Mania odkryła bajkowy świat Ulli i napisała że szkoda że to jest „Jej” bajka i że ona by taką chciała, zatrzymałem wzrok na obrazie Iwony. Zbieżność Ulli i mojej Mani bardzo mnie ucieszyła. Kolorowy świat nie tylko dla sześcioletniej dziewczynki – pomyślałem. Bardzo dopracowane szczegóły z zegarmistrzowską wręcz precyzją . Trudno było uwierzyć, że to malowała ręka a nie komputer. No i tak zaczęła się nasza przygoda z malarstwem Iwony. Świat dla ludzi, przychylny z nutką marzeń. Kiedy oglądam z Manią kolejny obraz z listonoszem, pojawia się radość z pisania listów, wkładania do koperty, adresowania oraz naklejanie znaczka. Dziwny jest ten świat – myślę patrząc na Ullę jadącą na rowerku. Czy nasze dzieci nie będą już gonić listonosza a tylko zamrożonymi maszynami w świecie komórki i neta ? Mania ma papeterię i pisze listy oraz wysyła kartki świąteczne. Może również oglądać obrazy, które rozwijają coś więcej niż to, co narzucają dziecku odgórnie zbyt szybkie nie uczuciowe cyborgi.
Tez tak to widzę.