Na spotkaniu w Grajewie, organizowanym przez panią Wiesławę Lendo z Miejskiej Biblioteki, miałam ponad 200 Czytelników. Raczej słuchaczy, bo przecież nie wszyscy znali moją twórczość. Zawsze jednak wierzę, że spotkania są po to, by zdobyć kilku Czytelników więcej. Wieczorem, jak zwykle, odebrałam kilka mejli. Jedna z dziewcząt napisała, że do tej pory czytała tylko powieści fantasy, ale dziś się przekonała, że powieści realistyczne pomogą jej lepiej zrozumieć siebie. Druga zwierzyła się, że nie może patrzeć na rodziców od czasu, kiedy przebudziła się w nocy i usłyszała, jak rodzice się kochają.
Pani Krystyna Truszkowska (wynajmuje pokoje z osobnym wejściem od strony ogrodu), zrobiła pyszne śniadanko i z równie pysznymi kanapkami wyprawiła mnie w drogę do Ełku. Biblioteka w Ełku przygotowuje się do nadania imienia Zofii Nasierowskiej, więc jej dyrektorka, Iwona Drażba, podekscytowana zbliżającą się uroczystością, opowiadała mi o swoich szalonych pomysłach, kiedy siedziałyśmy na tarasie pensjonaciku „Grażyna”, z widokiem na jezioro. Wieczór był ciepły, kolacja nas rozleniwiła i nastroiła wspomnieniowo, więc aż żal było się żegnać. Niestety, po dwóch emocjonujących spotkaniach bywam zdechnięta i potrzebuję samotności, by się wyciszyć i zasnąć.
Na drugi dzień wyruszałam w dalszą drogę, do Olecka i Gołdapi. W Olecku byłam po raz wtóry, poprzednio przed co najmniej 8 laty (mam to na pewno zapisane w dzienniku). A w rozmowie z panią Katarzyną Jeżewską czułam się tak, jakbym była tydzień temu. W Gołdapi Czytelnikom przedstawił mnie dyrektor biblioteki, poeta, Mirosław Słapik, który w dodatku uczestniczył w spotkaniu od początku do końca, co niekoniecznie jest normą. Zawsze czuję się dodatkowo pogłaskana, kiedy mojej opowieści słucha kolega po piórze.
W Gołdapi, na rynku, zajadałam się kartaczami. Jak ja to lubię! W Szczytnie Jagoda Pijanowska mnie ugościła babką ziemniaczaną (jak to się nazywa po ichniemu?), to dopiero przysmak!
Z Gołdapi przyjechałam do hotelu „Marysieńka” w Bisztynku. Nie miałam siły na spacer po miasteczku. Rozsiadłam się w ogrodzie z lampką czerwonego wina i laptopem. Pod wieczór Ewelinka, recepcjonista i kelnerka, przyniosła mi do pokoju czajniczek herbaty z cytryną i nauczyła, jak uruchamiać telewizor, hehhe. Nie radzę sobie z wielkością pilotów, a bez mruczącego telewizora w hotelu trudno mi zasnąć.
W nocy obudził mnie deszcz. Uderzał głośno o blaszany dach. Opłucze mi samochód z pyłu, pomyślałam i zasnęłam na powrót. Rano świat zapachniał zielenią, kwiatami i świeżością. Pojechałam do Rodnowa, to wieś za Bartoszycami. W niej bocianich gniazd więcej niż domów. Biblioteka mała, ale jakaż urokliwa. Po czym się poznaje, że jesteśmy w Europie? Po czystych, wyremontowanych toaletach i nowoczesnych komputerach do użytku Czytelników z dostępem do internetowej sieci, rzecz jasna. Biblioteką kieruje pani Stanisława Hładasz, pomaga jej w tym mąż, Józef, aż miło patrzeć na tę małżeńską komitywę. Moje słoneczko, mówi pan Józef o żonie.
I pomyśleć, że nigdy bym nie zawitała do Rodnowa, gdyby nie Dyskusyjne Kluby Książki i patronat Wojewódzkiej Biblioteki w Olsztynie.
Z Rodnowa dojechałam do Reszla. Zwiedziłam to miasteczko kilka dni wcześniej i teraz ponownie obeszłam rynek wkoło, zaglądając do sklepików. Także do baru „Pod warkoczem” z nadzieją, że zjem coś dobrego. Niestety, menu odstraszyło mnie fast foodami. Zauważyłam naleśniki, więc na wszelki wypadek zapytałam, czy przyrządzane są na miejscu.
– Żartuje pani? – oburzyła się kelnerka ( właścicielka?).
– Mrożone? – zapytałam.
– Oczywiście – burknęła kelnerka, patrząc na mnie, jakbym się domagała co najmniej gwiazdki z nieba.
W pizzerii przystojny kelner ze smutkiem mi obwieścił, że nie ma u niego nic poza pizzą, ani spaghetti, ani ryb, ani frutti di mare, o które dopytywałam w naiwności ducha swego. Ale za to uprzejmie mi polecił konkurencję, czyli bar u Renatki, w pensjonacie. Tam też nie było ryby. Widocznie taki mój los, że chcą nie chcąc, pozostaje mi kotlecik schabowy, co mnie bynajmniej nie martwi.
Spotkanie w bibliotece było ucztą. Z dyrektorką, Barbarą Bielską, rozgadałyśmy się w różnych kierunkach. Okazało się nawet, że łączy nas Platerów, wieś mojej babci Marianny. Postanowiłyśmy zgłębić temat i czuję, że coś z tego wyniknie. Za kilka dni będę w Platerowie właśnie i porozmawiam ze stryjenką Zosią. Intuicja mi podpowiada, że świat jest mniejszy niż kacza dupa.
Na spotkanie przyjechał klub czytelniczek z Działdowa (ponad 100km), jakże się ucieszyłam, widząc Ewę Sotomską, bibliotekarkę, u której też gościłam kilka lat temu. Podarowała mi kolejny wachlarz, „na zawsze”. Ups, to był klub Czytelników, bo wśród dużej grupy kobiet był jeden rodzynek, Edward Świątkowski.
Przyjechała także Kasia Enerlich, pisarka, na którą się napatrzeć nie mogę, bo włosy ma tak rozwichrzone i rude, jak Alicja w Krainie Czarów. Poza tym, jak pisarka honoruje pisarkę, to jest w tym dodatkowy powód do radości. Jakaż to była rozmowa podczas tego spotkania! Dociekliwość Czytelników dodaje dzikiej doprawdy energii (Krystyna Sztramska).
Potem jechałam lasem, powoli, aż dojechałam do Szczytna, do Jagody, która mnie nakarmiła kolejnym smakołykiem i zabrała na spacer wokół jeziora.
Rano, w sobotę, wyjechałam do domu.
Objechałam Warmię i Mazury, zrobiłam ponad 1000 kilometrów. Jechałam drogami nowymi i dziurawymi. Ale w dziurę wpadłam w Częstochowie, w środku miasta, na głównej ulicy i środkowym pasie, jadąc przepisowo. W chwili, kiedy pomyślałam, że jeszcze tylko 80 km i będę w domu. Opona uszkodzona. Chłopak z pomocy drogowej zacierał ręce, mówiąc: Ależ żniwo ostatnio. Wymienić musiałam dwie opony. Ale oczywiście nijak się to ma do tego, co przeżyłam i zobaczyłam.
10 komentarzy
Pani Marto,
Pani w podróży z „Lisiczką”, a ja cała w czytaniu, „Lisiczki” właśnie 🙂 Tak się nie mogłam doczekać i teraz dawkuję sobie tak jak Pani Cortazara 🙂
Nie „Mils” tylko Mila 🙂 Co za podstępne literówki.
I znów w hotelu, w Warszawie, dziękuję za tę energię, ktorą mi Pani przekazuje. Szczęsliwość, powiada Pani a co to jest? Nie jestem nieszzczęsliwa, aloe tez nie znam stanu nieustającej szczęskiwosci Wczoraj mialam bardzo szczesliwe pol godziny: zasnęłam w słoncu, w zielelni. Jakbym trosk nie miala. Papap.
No to miałaś – Marto, na koniec udanej podróży – pecha. U nas w D K K, też – rodzynek. Pewnie się domyślasz – kto? Nie wiem dlaczego tak mało – ” chłopa ” – czyta, a może się ukrywają. Ja mam to szczęście, że jestem z czytającym.
Pozdrawiam, K.
Czytającego znam. Jak dobrze, ze zostawiasz tu swoje slady, Krystynko. Pozdrawiam.
Co za wspaniały objazd, pani Marto!
Pani Marto, „lisiczka” wciąz jest o mnie ;-)))
Spotkanie było cudowne. Pewnie popytałabym jeszcze o to i owo (zwłaszcza o to „owo” ) ale nie tylko ja chciałam zamienic z Panią kilka słów, zresztą tak jak Pani mówiła, wiele odpowiedzi już znalazłam na kartach Pani najnowszej Ksiązki.
Smutno mi, gdy pisze Pani o tej samotności w hotelowych pokojach ;-(((, ale i wsród ludzi mozna być czasem bardzo samotnym…..Mam nadzieję , że nagromadzona w trakcie spotkań z czytelnikami pozytywna energia wystarcza Pani przetrwać te nocne (czasem bezsenne ) godziny .
Pani Marto, usmiecha się Pani tak pięknie i patrzy Pani tak radośnie …i wtedy wydaje się, że nie „ima” się Pani żadne zło, żaden smutek, żaden zbyt bolesny zakręt…To się udziela uczestnikom spotkań z Panią (tak mniemam, bo bynajmniej jak tak to czuje 😉 i każdy z nas, słuchających, czytających uszczknie sobie dla siebie odrobinę tej Pani szczęśliwości. Na zawsze- oczywiście !!!!!!!!!!
Zastanawia mnie sprawa samotności wśród ludzi; czy to jest tak, iż to szwankuje umiejętność utrzymywania kontaktów społecznych ? Być może to z powodu niedostosowania tej samotnej osoby ? Może powinna podjąć pracę nad sobą w szerszym kontekście ? Czyż nie jest tak, że: „Jak sobie pościelesz, tak się wyśpisz”, czy „Każdy jest kowalem swego losu” ?
Czyli każdy ma to, na co zapracował w jakiś sposób ? Biedak, sam sobie winien, nieprawdaż ?
Chyba nie o takiej samotności myślisz o jakiej ja piszę Bluebell;-))Jestem osobą bardzo towarzyską i gdybym tylko chciała mogłabym codziennie spędzać wsród ludzi (prócz pracy oczywiście) bardzo aktywnie po kilka godzin na rozmowach, byciu z sobą itp …ja raczej mówiłam o samotności egzystencjonalnej – o takiej pustce czasami, której nikt i nic nie może wypełnić…może tylko Bóg, ale i On bywa nieraz „nieuchwytny ” 😉
A o tym, ze każdy jest kowalem swojego losu nie zgadzam się w pełni – sa takie nieraz zawiłe i skomplikowane ludzkie dzieje, gdzie samotnosc wpisuje się jakby bez zamierzenia, bez przyzwolenia Nigdy nie wiadomo jakie rany nosi w sobie człowiek i czy ma siłę czy jej nie ma, by pozwolić im się zabliźnić …i czy one nie ogradzają go od innych mimo pragnienia bycia blisko…
Krystyno, własnie, łatwo cytować: „Jak sobie pościelesz, etc. ……..”. Nieuchwytność to jest chyba w ogóle jedna z cech życia.
Samotność nie wybrana jest czymś trudnym do zniesienia.
Co do zabliźniania zranień pokłutej osobowości, to zgodzę sie z tym , co powiedziała pani Danuta Szaflarska w rozmowie z Justyną Dąbrowską w książce „Spojrzenie wstecz”, że czas nie leczy ran, on tylko zamazuje pamięć.