Lubię srebrne łańcuszki. Nie chwalęcy się, mam kilka. Także jeden złoty, którego prawie nie noszę, bo do czego? Poza tym złoto nigdy nie podniecało mojej wyobraźni. Jeśli tego jedynego się nie pozbyłam, to dlatego, że pamiętam chwilę, w której go dostałam, przed wielu laty. Pamiętam swoje zaskoczenie, zdziwienie, nieporadność, bo nie wiedziałam, jak się zachować. Jeśli dostawałam prezenty, to były nimi drobiazgi, najczęściej książki, których zdobycie w dawnych czasach wymagało nie lada konsumenckiej ekwilibrystyki. Łańcuszek był najprawdziwszym dobrem materialnym, zbytkiem nijak nie pasującym do mojego sposobu bycia.
– Nie możesz odmówić – powiedział mój wielbiciel, pan w wieku mojej matki, uznany pisarz.
– Nie mogę przyjąć takiego prezentu – powiedziałam, zdobywając się na odwagę.
– Zapracowałem na niego specjalnie dla ciebie – mówił – chcę, abyś go miała, kiedy mnie już nie będzie i abyś zakładając na szyję pomyślała o mnie i o tym, jak cię wielbiłem z daleka.
Stało się tak właśnie.
Nieczęsto go zakładam, nieczęsto więc myślę o wielbicielu. Wolę podczytywać jego książki, do których dziś mało kto zagląda, choć są ciekawe. „Zapracowałem dla ciebie”– tak mi nikt nigdy nie powiedział poza nim i chyba nikt specjalnie dla mnie nie pracował, by mi coś podarować.
Od łańcuszków srebrnych wolę łańcuszki lekturowe.
To dopiero zabawa.
Czytam na przykład powieść Rosy Montero „Instrukcja jak ocalić świat”, a tam opowieść o teorii Kammerera, o koincydencjach. Także o Jamesie Lovelocku, który uzyskał rozgłos po rozpowszechnieniu hipotezy Gai, w której postuluje, że Ziemia funkcjonuje jako ogromny organizm, przystosowany do zmian, dzięki czemu życie na Ziemi będzie trwać bez względu na poczynania ludzi. Jest w powieści także o Aaronie Fieldmanie i jego teorii naczyń połączonych. Te informacje, intrygujące mój filologiczny umysł, wplecione są w tok żwawej narracji, ponieważ jedna z bohaterek, nazywana Łebską, wtrąca je do swoich pijackich zwierzeń.
Rosa Montero, zwyczajem zachodnich pisarzy, składa na końcu książki podziękowania. wymienia wśród nich nazwisko Billa Brysona, autora popularnonaukowych książek.
Cóż więc wyczyniam?
Oczywiście „googluję”. Sprawdzam, wchodzę do internetowej księgarni, wrzucam do koszyka, jedną, drugą, trzecią książkę, bo nagle czuję, że bez nich mój świat będzie uboższy:
Krótka historia prawie wszystkiego, Zapiski z małej wyspy, Krótka historia geniuszy.
Mina Januszka rozpakowującego paczkę bezcenna.
6 komentarzy
Pani Marto, mysle o zakupach ksiazek via Internet. Tak, zapewne wspaniala mozliwosc ……. , a jednak ….. A jednak BRAKUJE w Polsce, mi brakuje NIEZALEZNYCH ksiegarn, jest to jakas pustka, przestrzen do wypelnienia tylko wlasnie poprzez niewielka ksiegarnie, ktora bylaby zalozona przez czlowieka o poczuciu misji, ktora bylaby centrum miejscowej spolecznosci.
To , ze brak takich miejsc to jest wina nas wszystkich.
To prawda, Bluebell.
„Kto czyta książki-żyje podwójnie”
Pani Marto, zapraszam na mojego nowego literackiego bloga.Proszę wyświadczyć mi ten zaszczyt 🙂 A ja pozwolę sobie dodać Pani blog do ULUBIONYCH.
Zapraszam:
http://www.esencja.blog.pl
Zaraz zajrzę, poczytam. Serdecznie pozdrawiam.
Świetne haiku II, niestety, nie udalo mi się umieścić komentarza.
Komentarz już jest. Podziękowanie również 🙂