O filmie „Miłość” mówi się tylko dobrze. Bo to dobry film ze świetnymi kreacjami Georgesa Jeana-Louisa Trintignant (Georges) i Emmanuelle Riva (Anne). Można byłoby też wiele dobrego powiedzieć o innych aspektach filmu. Nie będę ich analizować.
Bohaterów łączy miłość, która przetrwała wiele lat. Obiecali sobie, że się nie opuszczą aż do śmierci. Anne wymogła na mężu kolejną obietnicę podczas swojej choroby: aby jej nie oddał do szpitala. Znaczyło to tyle, że chciała umrzeć w domu. Dla Georgesa oznaczało to opiekę ponad siły. On chce się opiekować żoną. Ale my od początku widzimy, że cena, jaką przyjdzie mu zapłacić, będzie nieludzka. Niby pomagają opiekunki, ale różnie to z nimi bywa. Sąsiedzi dodają sił słowami podziwu, które krzepią na krótko.
„Miłość” to romantyczna i heroiczna historia. To obraz oddania, poświęcenia, składania okrutnych obietnic, które stawiają w roli opiekuna, ale i ofiary.
Ten film budził we mnie strach. I to było główne uczucie, które mi towarzyszyło.
Co innego wyobrazić sobie, a co innego zobaczyć, z detalami, realne konsekwencje obietnicy o nieopuszczeniu aż do śmierci.
Nie potrafiłam patrzeć na „Miłość”, nie widząc siebie w podobnej sytuacji.
Nie chcę, by moi najbliżsi podcierali mi tyłek, nie chcę, by widzieli mnie w stanie totalnej, fizycznej degrengolady.
Nie chcę, by po całym dniu pracy wysłuchiwali moich jęków, od których trudno się odgrodzić w mieszkaniu blokowym, czy nawet apartamencie.
Nie chcę, by dewastowali sobie kręgosłup podnoszeniem, podsadzaniem, podcieraniem.
Nie chcę ich skazywać na uduszenie mnie poduszką z miłości.
Nie chcę, by wraz z moim odejściem, odbierali sobie życie z miłości lub niemocy, czy psychozy spowodowanej ekstremalną sytuacją.
Nie chcę właśnie dlatego, że ich kocham.
Właśnie dlatego nie chcę ich skazywać na wybory ponad ich siły.
Co to znaczy „nie opuścić” aż do śmierci?
Czy koniecznie poświęcić swoje życie?
Czy może mniej patetycznie – po prostu być z ukochanym do końca, spędzać przy nim czas na tyle, ile własne możliwości pozwolą?
Przecież nawet najbliżsi nie wydobędą z siebie czułości, jeśli moje jęki nie pozwolą im spać w nocy i jeśli będą na nie skazani przez całą dobę.
Tylko jak to zrobić w polskich warunkach?
Kogo stać na wynajęcie opiekunek na wiele godzin?
Albo opłacanie miejsca w pensjonacie, który nie przypominałby schroniska dla bezdomnych?
Może więc z konieczności „nie opuszczamy aż do śmierci”, zapewniając sobie podziw sąsiadów, poczucie szlachetności. A że pomiędzy da się cierpiącemu w pysk, jak Georges ukochanej żonie, no, cóż, tak bywa, bo każde poświęcenie ma swoje granice wytrzymałości.
12 komentarzy
Pani Marto – zgadzam się w pełni ze wszystkimi Pani argumentami w zakresie „Nie chcę… „.
Zgadzam się, bo to mnie by dotyczyło i w taki sposób teraz myślę. Nie wiem jak będzie i czy starczy mi odwagi na stare lata .
Moja mama miała to szczęście, że była w szpitalu kilka razy w życiu, na dłużej może 2 razy. Te ostatnie pobyty przypadły na jej stare lata – mimo codziennych odwiedzin w szpitalu widziałam jej lęk przemożny i wysłuchiwałam jej błagań o zabranie do domu.
Raz przez tydzień przebywała w ośrodku opiekuńczym (w mieszkaniu trwał remont). Ten pobyt odchorowała.
Decydował zawsze brak opieki nad chorymi i starymi, kilka razy w nocy znajdowano mamę na podłodze bo nikt nie pomógł wyjść do ubikacji. Po pobycie w ośrodku trzeba było uczyć ją chodzić, bo traciła tę umiejętność na skutek „uwiązania” przy łóżku.
Jak się okazało, że mamy nie da się już wyleczyć – zgłosiłam ją do hospicjum ale postanowiłam, że dopóki dam radę będę się nią opiekować. Nie miałam sumienia jej oddać. Nie mogłam. Kosztowało mnie to sporo mojego zdrowia, mąż musiał zrezygnować z dorabiania by włączyć się do pomocy. Wytrzymaliśmy – może dlatego, że otrzymaliśmy pomoc z hospicjum, bezpłatną i znakomitą – oraz wizytę lekarza na każde zawołanie.
Mama odeszła spokojnie, pewnej niedzieli pod wieczór.Trzymałam ją za rękę. Może odeszła spokojnie i bez lęku bo była w domu ? Nie leżała w mokrych pampersach i cuchnącej pościeli ? Bez upokorzenia ?
Zgadzam się, że często opieka nad ciężko chorymi jest ponad siły – ja też pewnie oddałabym mamę do hospicjum (to jednak jakościowa rożnica ) gdyby się jej znacznie pogorszyło – ale udało się pożegnać ją w domu.
Małżeństwo z „Miłości” Hanekego z pewnością mogłoby pozwolić sobie na płatną opiekę w dobrych warunkach ale wydaje mi się, że oboje dokonali wyboru, który nie jest łatwy. Sądzę, że to raczej film skłaniający do dyskusji na temat godnej śmierci. Nie wiem czy w naszym kraju i kiedy wystąpią warunki, kiedy każdy sam, bez lęku odda się pod „opiekę” naszej służby zdrowia, bo tylko nieliczni skorzystać bedą mogli z komfortowych pensjonatów. Ja – tak dzisiaj myślę, kiedy jestem stosunkowo zdrowa i jeszcze w sile wieku – wolałabym mieć prawo do wyboru jak i kiedy chcę odejść z tego świata i w ten sposób ochronić moich bliskich przed moim cierpieniem i bezwładem.
Film „Miłość” obejrzałam w wielkim napięciu i bardzo długo o nim myślałam – moja ostatnia refleksja dotyczyła eutanazji i przekonania, że za mojego życia ten temat nawet nie będzie w Polsce dyskutowany, więc żyję nadzieją, że chociaż zaistnieje tzw. testament życia.
Pozdrawiam – Rena
Szczęściara z Pani. „tyle wiemy o sobie, ile nas sprawdzono”.
Płaczę czytając wypowiedź Reny. Szczęśliwa była Mama Reny, że miała TAKĄ Córkę.
Super! Polecam mojego bloga!!!
Też jest ciekawy jak ten blog!
Wzruszająca była wypowiedź Pani Reny. Przypomina mi się moja prababcia, która niedawno od nas odeszła. Była naprawdę wspaniałą kobietą. Aż trudno to opisać, jak bardzo..
A co do miłości, mam pewne własne refleksje. Miłość jest jak dzika róża. Rośnie w trudno dostępnych miejscach, trudno ją dostrzec i zasadzić w odpowiednim dla siebie miejscu. A i tak nie wiadomo, czy wypuści nowe pąki. Gdy jest w pełni sił i spróbuje się ją zerwać, rani dotkliwie swoimi kolcami. Gdy ktoś ją podlewa, rośnie coraz większa i piękniejsza. Lecz wystarczy, by o niej na moment zapomnieć, a zaczyna usychać. Listek, po listku. Płatek, po płatku. Żółknie. Robi się brązowa. I odpada na ziemię, pozostawiając ogrodnika w smutku i rozpaczy. Jednak jeśli ten się pozbiera i ponownie zacznie podlewać łodygę, może z powrotem zakiełkować. Ale to nie będzie już dzika róża. Ogrodnik nie będzie dbał o nią należycie dobrze, bo pomyśli, że i tak nie dorówna poprzedniej. I w końcu i ta uschnie. Z braku swojego pożywienia, jakim jest uczucie. Nie wiem do końca, czy to właściwy ,,opis” miłości. Ale myślę, że Pani będzie wiedzieć, Pani Marto. Ta refleksja o miłości nasunęła mi się, gdy dostałam na swoje urodziny róże. Patrzyłam tak na nie i patrzyłam… Zdawało mi się nawet, że mnie hipnotyzują. Aż w końcu wiedziałam, co chcą mi przekazać. To, że są jak miłość.. Mam nadzieję, że dobrze odczytałam ich przekaz. Wiem, jak to jest usychać z miłości.. Niedawno bardzo polubiłam jednego chłopaka z naszej klasy i gdy nadszedł czas na ferie… W domu po prostu płakałam z tęsknoty. Później, gdy wróciłam do szkoły po 2 tygodniach, poczułam się… Jak nowo narodzona. I nie tylko dlatego, że byłam wypoczęta po takiej przerwie.. Głównie dlatego, że GO zobaczyłam…
Wprawdzie nie oglądałam filmu ,,Miłość”, ale czytałam bardzo dużo książek o miłości i myślę, że rzadko która historia mnie zaskoczy..:-)
….nie na temat….
http://kultura.onet.pl/wiadomosci/autor-strrrasznej-historii-namawia-do-zamkniecia-b,1,5422966,artykul.html
Przerażająca wypowiedź pisarza… przerażająca w kontekście tego, jak wygląda czytelnictwo w Polsce, wiedza ogólna Polaków, w kontekście kryzysu, który towarzyszy nam od kilku lat… Zgroza.
A kiedy nie było u nas kryzysu ? Mogłoby być lepiej gdybyśmy byli świadomym konieczności rozwoju duchowego i intelektualnego społeczeństwem. Gdybyśmy byli mniejszymi egoistami.
Przeczytałam. Ręce opadają i piersi. Tu nawet nie ma co się sprzeciwiać, bo głupoty trzeba przemilczeć. Jak ktoś nie widzi różnicy miedzy obiadem a książką, to nic mu się nie wytłumaczy.
P.S.
Może niepotrzebnie tak się emocjonuję wypowiedzią kogoś, kto pewnie nie zasłużył na miano pisarza, ale bardzo oburzyła mnie jego wypowiedź.
Boże, przecież gdyby nie moja mała publiczna biblioteka, gdyby nie Pani Krysia, jedyna TAKA bibliotekarka to dzisiaj nie byłabym tu, gdzie jestem i nie byłabym tym, kim jestem.
Pani Marto, zauważyłam, że na facebooku udostępniła Pani piosenkę Beneath Your Beautiful! Nie musiałam jej teraz słuchać, bo już od paru tygodni ten utwór nie daje mi żyć! Jest po prostu cudowny! Gdy pierwszy raz usłyszałam go w stacji Eska TV, pobiegłam do pianina, by nauczyć się grać. Dlatego ucieszyłam się, gdy zobaczyłam Pani post na fb.
Czytam Komentarze, dziękuję za nie! Nie od razu znajduję czas, by odpowiedzieć. Tak bym chciała rozszerzyć dobę! Zal, że tak poźno cos odkrywam, ale lepiej późno niż później. Sciskam.