Jakiż to jest miły dzień, pomyślałam w południe, dwa dni temu, siedząc przy biurku i patrząc na kwitnące orchidee. Pracę chciałam zakończyć o 18. bez względu na to, czy podołam narzuconej sobie normie. Planowałam zobaczyć film na DVD i mieć równie miły wieczór jak dzień.
Ale życie pisze własne scenariusze.
Nagle poczułam silny ból za mostkiem, promieniujący do lewej ręki. Leżałam na szezlongu i cierpiałam po cichu, podglądając Tarantino.
Myślami jednak byłam w bólu. Oddychałam powoli, ale coraz duszniej, nie wyczyniałam ostentacji, bo kobiety potrafią nie machać cierpieniem. Zażyłam „bajerancką” aspirynę. Ale kiedy po 3 godzinach ból nie ustąpił, a wstając, oblałam się zimnym potem, spakowałam cichcem torbę i powiedziałam, że jadę do szpitala szukać pomocy. Janusz podniósł larum i chciał telefonować po pogotowie. Pogotowie to ostateczność, powiedziałam, a szpital rzut beretem. No, tak, tyle, że to ja prowadzę samochód.
Dojechałam. Drzwi izby przyjęć były zamknięte na wszystkie spusty, okna zaciemnione, naciskanie dzwonka niczego nie zmieniało. Odczekałam kilka minut i wsiadłam na powrót w samochód z zamiarem dojechania na pogotowie, bagatela, 8 kilometrów, do centrum miasta. Ból trzymał, śnieg sypał, trzymałam kierownicę prawą ręką, bo lewa mi co nieco drętwiała.
Jechałam powoli i jeśli policja by mnie zatrzymała, to tylko z posądzeniem o włóczęgostwo samochodowe.
Pogotowie „stało” w tym samym miejscu, co zawsze, koło Biblioteki Śląskiej, ale nie było w nim nikogo poza portierem. Bo było to pogotowie bez pogotowia, co mnie jakoś nie zdziwiło. Dysząc, zapytałam, co mam zrobić. Portier też dyszał, ale to dlatego, że właśnie skończył odśnieżać. Wykręcił numer do, jak powiedział, dyspozytora medycznego, oddał mi słuchawkę. Powiedziałam, co mi dolega. Zanim skończyłam mówić, pod pogotowie przyjechał samochód pogotowia. Ratownik medyczny o cudnym głosie wprowadził mnie do karetki i na miejscu zrobił EKG. Po czym zdecydował, że zawiezie mnie do szpitala. Samochód pozostał pod biblioteką, Januszek pieszo szedł za karetką. Szpital blisko, na Reymonta.
W karetce pomyślałam, że nie mogę tak sczeznąć ni stąd ni zowąd, przecież w poniedziałek idę do jednego wnuka na święto babci w przedszkolu, w czwartek do drugiego. A poza tym, na biurku czekało sześć książek, które właśnie przyniósł kurier i które tak bardzo chciałam przeczytać. I jeszcze powieść chcę dokończyć, i jeszcze swoją szkołę pisania poprowadzić. Nie mogę? A Michał Smolorz mógł sczeznąć z dnia na dzień? A Andrzej Piecha, mój ulubiony malarz, mógł? Jeśli oni tak niespodziewanie, to czemu ja nie? Lęk się nasilił, ale byłam już w ciepłym pomieszczeniu i wszyscy byli dla mnie mili.
W szpitalu się mną zaopiekowano dokładnie. Zrobiono szczegółowy wywiad, badania powtórne EKG, także krwi. Ułożono wygodnie w cichym pokoiku. Januszek siedział obok, oddychałam już bez duszności. Wyniki badań były gotowe za godzinę. Sercu nic zagrażało. Neuralgiczny ból zapewne wygenerowała moja głowa i kręgosłup.
Do domu wróciliśmy o 3 nad ranem. Miasto było uśpione, jasne i czyste od śnieżnej poświaty. Januszek głodny. Niebo rozsiewało nienapisane wiersze. Moje życie jest diabelnie dowcipne, pomyślałam, choć mało śmieszne. Nie zatrzasnęłam się.
Właśnie zaczynam kolejny akapit z lękiem w nawiasie. Obym miała serce bez pośpiechu i niech traci rozum tylko na wiosnę i dla kwiatów, które zrywają się same. I niech wyznacza mi nowe początki, sekretne ścieżki.
I niech lisiczka chodzi koło drogi, wypatrując skarbów i podśpiewując – bella bella donna, wieczór taki piękny, a kysz, a kysz, upiorne pacynki, a kysz, a kysz, walerianowe trumienki.
13 komentarzy
Pani Marto, jedni mówią, że śmierć przychodzi w porę, drudzy uważają, iż zawsze śmierć przychodzi nie we właściwym czasie. Jedno jest pewne, iż każde ocalenie jest tymczasowe. Cieszę się, że pani ocalała tym razem.
Coraz częściej mam „przyjemność” doświadczać, że życzenia „zdrowia”, czy to na Nowy Rok, czy Urodziny, to najlepsze, jakie można złożyć. Wszystko przestaje mieć znaczenie, kiedy boli.
Pani Marto,
ma Pani jeszcze tak wiele książek do napisania, tyle uśpionych dusz do obudzenia.
Emilka
Emilko, dziekuję. Buziaczki.
Marteczko, przytulam Cię z czułością- Januszka też!
I ja też. Pa, Iza.
Babatendai. Czuję Twoją dobroć.
a mnie przychodzi tylko jedna mysl…. cieszmy sie zyciem!
Tak. Każdym dniem.
Przepraszam ale nie wiem gdzie złożyć prośbę .Niech pani zrobi kontynuacje Karoliny XXL ,kocha tą powieść,Utożsamiam się z nią .Troche mnie rozczarowała końcówka .Niech pani napisze o jej ojcu,o szczurku i jej siostrze,kocham ja.Niech zrobi to pani dla mnie.Błagam
http://kultura.onet.pl/wiadomosci/klub-tworczego-pisania-marty-fox,1,5395981,artykul.html
Pani Marto,
dlaczego nie pochwaliła się Pani, że na wiosnę ukaże się nowa powieść i takich rzeczy muszę się dowiadywać z onetu… No, chyba że informacja jest na facebooku, którego nie mam.
Znów jest na co czekać 🙂
Emilko, ksiązka ukaze się w maju. Będę się jeszcze chwalić, będę. Powoli. Myslę, że znajdziesz tam duzo dla siebie. Sciskam.
Czyli już wiem, co dostanę na urodziny 🙂
Buziaki, Milu.