Teatr Bez Sceny istnieje już 15 lat.
Jak sama nazwa wskazuje, nie ma swojej własnej sceny, gra gościnnie, a to na Kameralnej czy w Malarni, w Teatrze Śląskim, a to w Teatrze Korez, a ostatnio w Marchołcie, w Katowicach, w poniedziałki, na Warszawskiej 37.
Jego założycielem (także aktorem, reżyserem, scenografem) jest Andrzej Dopierała, aktor Teatru Śląskiego od 30 lat. Pamiętam, jak grał Kordiana w roku 1984. Był wówczas nie więcej jak dwa lata po studiach.
Podziwiam Andrzeja Dopierałę także za upór, konsekwencję, ambicje, bo nie było i nie jest łatwo prowadzić ambitny, niekomercyjny teatr. Spektakle Teatru Bez Sceny były ośmiokrotnie nominowane do Złotej Maski, otrzymały ją pięciokrotnie.
Najbardziej osobiście przeżyłam sztukę, wystawianą w roku 2004 „Wszystkie dni, wszystkie noce”, reż. A. Dopierała (ZŁOTA MASKA dla Stanisławy Łopuszańskiej za rolę drugoplanową, Violetty Smolińskiej za rolę pierwszoplanową oraz dla Andrzeja Dopierały za autorską koncepcję teatru). Było to w trzy lata po śmierci mojej Mamy. W matce, granej przez Stanisławę Łopuszańską, zobaczyłam dobrą twarz mojej matki. Przeżyłam to bardzo, zapomniałam, że siedzę w pierwszym rzędzie w teatrze, a nie w kinie, gdzie bezkarnie pozwalałam sobie na płacz. Kiedy zaczęłam szlochać i wycierać nos bynajmniej nie po cichu, widownia poszła za mną. Mam nadzieję, że ku radości aktorów, którzy nie wyszli z ról, a być może bardziej jeszcze się w nie wcielili.
W repertuarze teatr miał „Pannę Julię” A. Strinndberga, „Przemianę” F. Kafki, „Sanatorium pod klepsydrą” wg Schultza, „Przy drzwiach zamkniętych” J.P. Sartre`a. A teraz „Diabelski młyn”, farsę, a może tragifarsę Erica Assousa, francuskiego dramatopisarza.
Mówię „może”, bo czyste gatunki w teatrze już nie istnieją, podobnie jak i w literaturze. „Diabelski młyn” to sztuka na dwoje aktorów, np.: Agnieszkę Radzikowską i Andrzeja Dopierałę. Reżyseria, scenografia i opracowanie muzyczne także Andrzej Dopierała. Niewiele jest elementów scenograficznych, z konieczności, bo to przecież teatr bez stałego zaplecza. Ale za to każdy szczegół jest wykorzystany, ograny aktorsko: trzy fotografie w ramkach, stojące na szafce, karafka z alkoholem i szklanki, telefon, czy figurka kiwającego łapą kota.
Fabuła niby prosta i niby banalna, ale jak to w życiu, nic nie jest banalne, jeśli w grę wchodzi własna historia, którą możemy „podłożyć” pod historię scenicznych postaci i odnaleźć się w nich. Mężczyzna po niebezpiecznej stronie pięćdziesiątki poznaje w barze młodą dziewczynę i zaprasza ją do domu. Oczywiście żony nie ma, bo wyjechała z synem na weekend. Dziewczyna zaproszenie chętnie przyjmuje. Dlaczego? Mogło być prosto, gdyby i ona potrzebowała seksu, czy odmiany w seksie, gdyby i jej zależało tylko na mile spędzonej nocy bez zobowiązań. Na to liczy On, Pierre. Ona, Juliette, ma jednak inne plany i realizując je, skrzętnie wciela się raz w zawodową „dziewczynę barową”, dziennikarkę-feministkę, dziewczynę współdziałającą z żoną, która wystawia męża na próbę, wreszcie skrzywdzoną, szukającą zemsty kobietę. Tyle, że nie zawsze zemsta stanie się zemstą, szczególnie wówczas, kiedy dziewczyna nie jest do cna niemoralną manipulantką, a Pierre do cna nieuczciwym mężem. Jak się okazuje można być „nie za bardzo żonatym” i „trochę nieuczciwym”.
Psychodrama, którą sobie zafundują bohaterowie, obnaży skrywane w nich dobro i da nadzieję na to, że w chwili ważnej uda się zdjąć z twarzy błazeńską maskę i spojrzeć prawdzie w oczy. Może więc uwodziciel jest i dżentelmenem, i wrażliwym człowiekiem, i niedocenionym fachowcem, i mężczyzną-marzycielem, próbującym się raz jeszcze sprawdzić. Może młoda, inteligentna dziewczyna jest także stęsknioną domu współuzależnioną córką albo czułą i szukającą prawdy marzycielką. Zarówno Juliette, jak i Pierre żonglują kreacjami, tak, by to, co niby oczywiste, stało się zagmatwane, a co podejrzane moralnie, stało się tajemnicze i nie do końca podejrzane. Raz patrzymy na bohaterów sztuki jak na nisko upadłe osóbki, raz jak na ludzi, którzy potrafią wspiąć się wyżej, by uratować to, co w człowieku jest bezsprzecznie wartością. Wzorce, skrypty, jakie w sobie przechowujemy, przydadzą się, kiedy trzeba dokonać wyboru. Choć jest śmiesznie, choć nie zawsze wesoło, to jednak widać, że każdy ma własną samotność, własne lęki, których kolejne „twarze” nie wymażą.
Spektakl jest aktorsko dopracowany, każdy gest przemyślany. To dowód, że komedię trzeba grać tak samo pracowicie jak dramat, tylko jeszcze lepiej. Dobry smak widać także w scenach intymnych. Specjalnie nie nazywam ich erotycznymi, bo i tutaj granica pomiędzy erotycznym klimatem a komizmem, została rozmyta, by nie epatować jednoznacznością i nie iść na łatwiznę. To nie młoda Juliette biega goła po scenie, ale Pierre i w dodatku w stroboskopowym świetle, co przydaje scenom dyskotekowego kamuflażu. Dzięki takim chwytom (także wykorzystaniu prześcieradeł i poduszek) widz nie czuje się onieśmielony, ani zniesmaczony podglądactwem. Przypomnę, że spektakl jest kameralny, aktorzy (mimo amfiteatralnej widowni w Korezie), jak na dłoni, bez dystansu wyznaczonego proscenium.
I mimo że teatr jest dla mnie najmniej po to, aby bawić, to jednak „Diabelski młyn” w Teatrze Bez Sceny, jest spektaklem, na którym się pośmiałam, i o którym nie przestaję myśleć.
I dlatego się cieszę, że zobaczyłam kolejny Twój spektakl, Andrzeju Dopierało.
13 komentarzy
http://modlitwa-teatr-milosc.blogspot.com/
Rozpocząć pisanie bloga z racji przeczytania tylko 3 rozdziałów mojej „Kobiety zaklętej w kamień”, nono, jestem pod wrażeniem.
Czytam dalej.
Zaczęłam pisać od tego momentu ponieważ wydaje mi się, że wiele informacji zawartych jest w tych trzech rozdziałach. Nie mam zamiaru kończyć czytania na trzech rozdziałach.
Pomyślałam, że lepiej zacząć pisać teraz (będąc na czwartym rozdziale) i dopisywać informacje zawarte w kolejnych częściach.
Ok, miło mi, będę śledzić. Pozdrawiam.
Dzisiaj Twój blog nie działa. Nie ma go.
http://www.likely-a.blogspot.com
Nowa nazwa.:D
Właśnie, też przed chwilą sprawdziłam i jest informacja, iż taki blog NIE istnieje.
http://www.likely-a.blogspot.com
Tak, juz jest .
Przepraszam ale nie wiem gdzie złożyć prośbę .Niech pani zrobi kontynuacje Karoliny XXL ,kocha tą powieść,Utożsamiam się z nią .Troche mnie rozczarowała końcówka .Niech pani napisze o jej ojcu,o szczurku i jej siostrze,kocham ja.Niech zrobi to pani dla mnie.Błagam
W jakims sensie kontynuacja jest w kolejnych powieściach z tej serii: Iza Anoreczka i Iza Buntowniczka. Miło dostać taki list, może wróce do tematu. Dziekuję i pozdrawiam.
Bardzo fajne przedstawienie uśmiałam się