Wyszłam z dziupli na trochę.
Poniedziałek spędzony z Ewą Lipską, miłe rozmowy o życiu, spacer po Nikiszowcu, wreszcie spotkanie w bibliotece. Tu już trudniej, bo Ewa (o czym wiem, bo już nią prowadziłam spotkanie) dystansuje się, nie rozwija wątków. Myślę, że bardziej lubi sama siebie prowadzić niż być prowadzoną. Nasze częstotliwości są podczas tej rozmowy różne, zupełnie inaczej niż w parku, przy stole, itp. Wieloletnia znajomość nam nie pomaga.
Przygotowałam się do tej rozmowy solidnie, a jednak czułam, że nie płynie gładko.
Kiedy jednak Ewa Lipska czyta wiersze, czuję, że między nią, mną, a publicznością tworzy się więź i każdy z nas, choć czuje po swojemu, to jednak odnajduje się na tej samej magicznej nitce.
Lubię takie chwile.
Na przykład taki wiersz (z tomiku Pogłos, Wydawnictwo Literackie 2010, Nagroda Gdynia:
Album
Godzina miodowa w parku.
Na ławce dwójka bez sternika.
Park dyskretnie opuszcza park.
Zostawia ich samych.
Liściasta przedszkolanka prowadzi aleję.
Przechodzą właśnie na zielonym świetle.
Oni w bezruchu. Kamienny pocałunek.
Jak słowa to w języku cyprysów.
Patrzy na nich zdumione dziecko
którego piłka wpadła do albumu.
Na FB zamieszczę fotki z naszego spaceru.
Poproszę też Januszka, by mi je zmniejszył to i tutaj dołączę. Jeszcze nie opanowałam tej sztuki.
Inne
Brak komentarzy