Gość w dom, Bóg w dom
Nie muszę po wyborach emigrować, mogę wspominać.
Przypomniałam sobie, jak w „niepamiętnych czasach”przyjechał do Katowic pewien teatrolog i wygłosił w Teatrze Śląskim wykład. Najaki temat, nie pomnę. Po wykładzie pan zaproponował, abyśmy porozmawiali w pokojugościnnego, w tymże teatrze. Szczerze mówiąc liczyłam na to, że posiedzimy przystoliku kawiarnianym. Było to w czasach mojej manii teatralnej, więc każdarozmowa z kimś znającym się na teatrze była dla mnie ważna. – Mam lepszy pomysł– powiedziałam, próbując wybrnąć z niezręcznej dla mnie sytuacji – zapraszam Cięna kawę do mojego domu.
Ojciec moich córek też był teatrologiem, więc pomyślałam,że to może być fajna rozmowa, tym bardziej, że wszyscy się znaliśmy. Zaproszeniebyło spontaniczne, jak to dawniej bywało, kiedy nie było telefonów komórkowych,prawie wszyscy pracowali na etatach i wracali o stałej porze do domu i w modziebyło „wpadanie” do znajomych. Nie miałam wówczas samochodu, więc zamówiłamtaksówkę, zapłaciłam i w ciągu pół godziny byliśmy w domu, gdzie życie toczyłosię domowym trybem: dziewczynki odrabiały lekcje w swoich pokojach, mąż cośczytał, psy szczekały, muzyka grała, z każdego pokoju inna, itp.
Przyjechaliśmy koło 16., rodzinka była już po obiedzie, janie, więc sprawdziwszy, że rosołu (który gotowałam nocą, na mięsie wołowym i skrzydleindyczym, jak zawsze) jest pod dostatkiem, makaronu także, zaproponowałamnaszemu gościowi gorący talerz tego przysmaku, z zieloną pietruszką i młodąmarchewką. Gość zjadł z ochotą, a jakże, potem podałam kawę i „delicje”trzymane na czarną godzinę (wtedy zdobycie takich ciastek to był nie ladawyczyn). Rozmowa była miła, „teatralna” i nie tylko.
Koło godziny 19. 30 gość odjechał.
Po kilku miesiącach spotkaliśmy się ponownie, na jakiejśkonferencji wyjazdowej, w środku Polski. – Fajny masz dom – powiedział – ale tenrosół to był cieniutki, liczyłem na coś jeszcze – dodał.
Zaniemówiłam.
Jak to kobieta – pomyślałam, że może on mnie podrywał, a jadurna, zaproponowałam mu rosół.
Dobrze, że nie powiedziałam nic więcej, bo on wziąwszyoddech i widząc moją minę, wyjaśnił: – Bo, wiesz, u mnie w domu, to jest jeszczedrugie danie.
Jakaż byłam wtedy nieasertywna!
Jak dobrze, że teraz bardziej pilnuję swojego domu i niezapraszam nikogo, kto nie mógłby zostać moim dobrym znajomym lub przyjacielem.
6 komentarzy
Trzeba mu bylo czarna polewke do stolu podac Pani Marto. Alez Pani swietnie opisuje te epizodziki z zycia.Podoba mi sie.Pozdrawiam bardzo cieplutko.Acha! Tez sie ciesze,ze nie musi Pani emigrowac…
Dlaczego ktoś miałby emigrować?
O tym rosołku to chyba już czytaliśmy, a poglądy polityczne też znamy.Jednym słowem nuda na tym blogu.
Skoro nuda, to poszukaj weselszych i o zupełnie innych poglądach.
Pani Marto- DZIĘKUJĘ…Spotkanie było cudowne. 'Rozmowy z Miró’ będą mi towarzyszyć każdego dnia ;o)
Moniaczku, cieszę się, że Cię poznałam.