Fragment „kobiety zaklętej w kamień”
Filip przyjechał z Paryża do Avignon z duszą na ramieniu, dzień przedumówionym spotkaniem. O świcie przeszedł całą rue de la Republique aż do Placede L`Horloge. Była to godzina, kiedy jeszcze nie rozdawano ulotek,reklamujących spektakle teatralne, ulice były posprzątane, kawiarnie zamknięte.Odsypiano nocne szaleństwa teatralne i inne. Chciał oswoić miejsce zanimzacznie oswajać się z Emilią. Popatrzył na bajecznie kolorową karuzelę,sfotografował ją z kilku stron, wrócił do samochodu i pojechał z Davidem domałego hotelu „Roques”, położonego w odległości nie więcej niż trzy-czterykilometry od Avignonu, ale już w miasteczku Les Angles.
Zajęli pokój urządzony w styluśródziemnomorskim. Filip stanął przed lustrem, zamontowanym w drzwiach białejszafy i oglądał siebie z różnych stron, jakby poszukując pewności, że jest tymsamym Filipem sprzed siedmiu lat, tym samym, który kochał Emilię do szaleństwa,jak to się mówi, i nie chciał spędzać dnia choćby bez telefonicznej rozmowy.
Doszedł do wniosku, że jedynie wzrostpozostał mu ten sam, słuszny, jak mawiała Emilia. Włosy się przerzedziły, oczyumiejscowiły głębiej, dodając ostrości i ponurości spojrzeniu, kości policzkowewystawały bardziej, żyły na rękach, ukazujące się przy każdym zdecydowanymruchu, dodawały powagi człowieka, który albo zaparcie ćwiczył albo fizyczniepracował. Ciągle był szczupły, brzuch mu ani trochę nie wystawał, jak kolegom wjego wieku.
Dbał o to, by się właściwie odżywiać, adodatkowo w utrzymaniu sylwetki pomagała mu codzienna aktywność i zgryzota, copodkreślał David. Wziął prysznic i raz jeszcze, tym razem nagi, stanął przedlustrem. Miał zwyczaj, że co roku, w dniu swoich urodzin, w czerwcu, rozbierałsię do naga i obserwując w lustrze swoje ciało, oceniał tym samym zmiany, którerzeźbił czas.
Niby nie miał sobie wiele do zarzucenia,a jednak dopadał go smutek i co najmniej przez tydzień rozmyślał o przemijaniu,chaosie, harmonii, o świecie, będącym zamętem, czytał wiersze Fernando Pessoa woryginale, rozprawiał o próżności i błędach noszonych w sobie, na koniec,powołując się na Simone Weil, powtarzał, że istotą piękna jest dystans.
– Jesteś piękny – powiedział Davidzgryźliwie, przyglądając się z boku jegoodbiciu w lustrze – ale Emilia i tak nie będzie miała okazji cię zobaczyćnagiego, nawet gdyby miała na to ochotę.
Zgryźliwość łączyła się uDavida z nie do końca tłumionązazdrością, bo choć polubił Emilię, tę z opowieści, fotografii, telefonów, choćzaakceptował Alana i rozumiał ból Filipa, który ma syna i jednocześnie go niema, choć był już wtedy z Filipem na dobre i na złe, od czterech lat, wierząc,że nawet najbardziej pokruszone życie można poukładać, jeśli wszyscy wykażą kutemu gotowość, to jednak obawiał się biseksualnej natury Filipa i jego wyborów,dyktowanych tęsknotą i czułością.
Filip rzucił w niego ręcznikiem, nic niepowiedział, nie uspokoił Davida żadnym dobrym słowem, założył tylko kąpielówkii usiadł w ogrodzie, w cieniu drzewmorwowych. Był zmęczony, chciał odpocząć, by udźwignąć jutrzejszą rozmowę idobrze wyglądać. Przywiązywał wagę do wyglądu, którym mógł zatuszować standucha, co nieraz wypróbował, uciekając w ten sposób przed pytaniami fałszywie troskliwych.
Zamknął oczy. Emilia od razu pojawiła sięprzed nim, wesoła, szczebiocząca, zwiewna, ale dziwnie przeźroczysta. Wydało musię, że musnęła go włosami, chciał je uchwycić i poczuł, że za szybko siękończą, są króciutkie, jak u wystrzyżonego chłopca.
– Obcięławłosy? – zdziwił się oburzony.
– To niemożliwe, włosy byłyjej ozdobą, niezaprzeczalnym atutem, chyba nie pozbyła się tego, co dodawałojej blasku – pocieszył się, nie wiedząc właściwie dlaczego.
Pamiętał, jak zaplątywał się w nie,wchłaniał zapach, obwiązywał ręce na znak oddania i zniewolenia miłosnego. Niechciał, by cokolwiek się w niej zmieniło, jakby z obawy, że zmiana fryzury,zmieni Emilię.
– Może tylko zmieniła kolor –dręczył się dalej.
Emilia rudowłosa, Emiliaczarnowłosa – czy dalej byłaby Emilią złotowłosą?
Słońce grzało coraz mocniej, nawet podmorwami. Rozleniwił się na dobre.
– Sur le Pont, sur le Pontd`Avignon – zanucił.
Nagle znówzobaczył Emilię. Stała odwrócona. Jasne włosy spływały poplecach.
Podszedł cichutko.
– Emilio – wyszeptał.
Odwróciła się gwałtownie.
Nawet nie zdążył spojrzeć wjej oczy, bo od razu uderzyła go w twarz.
– Chodź na śniadanie –powiedział David, zdejmując chłodną dłoń z jego czoła. – Widziałem Emilię –powiedział wtedy Filip zdezorientowany nagłym wyjściem z drzemki – była groźna.
– To dobry znak, gdyby jeszczeod razu kopnęła cię w tyłek, mógłbyś być bardziej zadowolony.
– Spoliczkowała mnie.
– Bardzo dobrze, to znaczy, żespotkanie będzie udane.
4 komentarze
Tak! Ciekawie się zapowiada. Szczególnie fragment, w którym – Filip, dostaje w twarz. Ja też przed trzema tygodniami miałam taką sytuację, w swoim życiu, że nic nie pozostawało, jak tylko dać w pysk, i to dwa razy. Ale spotkanie – nie należało, niestety, do udanych. Pozdrawiam, Krycha
podchodzi nieco pod harlekiny i szczerze powiedziawszy, po przeczytaniu połowy tekstu, byłam znudzona sprawozdawczą formą.
Nie zamierzam Cię przekonywać, ze jest inaczej. Nie każdy czytelnik musi mnie lubić i czytać.
swietne, jakos zburzylo moje wyobrazenie o tej ksiazce z wczesniejszych fragmentow (i dobrze) z niecierpliwoscia czekam na druk 🙂