Najlepszy w katowickim spektaklu „Zbrodni i kary” w reż. Krzysztofa Babickiego jestSwidrygajłow w interpretacji GrzegorzaPrzybyła, który zagrał tak, jakby nic innego w życiu nie czytał i nie grał, tylko Dostojewskiego. Jak on tozrobił, że nic tylko o nim myślę, choć od premiery minęły dwa tygodnie?
Zaczarował mnie, potrząsnął mną, zostawił z rozdziawioną gębą, jakbym poraz pierwszy zobaczyła kogoś takiego i pozwoliła się uwieść słowom, które wypowiada jakby nie wypowiadał,gestom, które wyczynia, jakby nie wyczyniał. Niby pewny siebie, ludzi, swoich wyborów, świata, który niczym gozaskoczyć nie może, a jednak wrażliwy, nadwrażliwy, zagubiony, pojedynczy i prawdziwyw poszukiwaniu miłości. Przysięgam, do tej pory byłam pewna, że to Raskolnikow,my sweet Raskolnikow, jest postacią numer jeden w tej powieści. Potem Porfiry(tutaj: Wiesław Sławik) i Sonia ( tutaj: Małgorzata Daniłów), a teraz myślę, żeSwidrygajłow.
Kiedy wychodziłam do teatru,przekonywałam siebie, że wytrwam cztery godziny z przerwami, wytrwam, bo chcęzobaczyć ten spektakl. Dodam, że na starość tak mi się porobiło, że dwie, trzygodziny w jednym miejscu, w jednym towarzystwie, to szczyt mojej cierpliwości,niestety. Lupa więc odpada ze swoimi spektaklami. No chyba, że wezmę go na dwarazy.
Kiedy opada kurtyna po ostatniejscenie „Zbrodni”, zdziwiłam się, że to już koniec, choć wiedziałam, że koniec. Niepoczułam upływającego czasu. Jakby reżyser zrobił ten spektakl dla młodzieżywychowanej na kinie akcji, gdzie wszystko musi szybko migać i trzebabłyskawicznie rejestrować, kto jest kim i dlaczego.
Spektakl się skończył, a jachciałam, by trwał dalej. To prawie tak, jakbym słuchała Beni Krzyka, tego zBabla, który mówił mało, ale za to smacznie i jak skończył, to każdy chciał,aby mówił dalej.
Raskolnikow i Sonia mną nie potrząsają.
Godzę się z rolami zagranymi poprawnie, tym bardziej, im bardziej dostrzegam wnich poczucie odpowiedzialności, które każe tym młodym pamiętać o szlachetności,jakby na przekór „dorosłym”, którzy pośrednio zgotowali im los, będący wynikiem„czarnej pedagogiki”, zbierającej swe owoce.
Dobrze, że reżyser skupił się na wszystkichwątkach powieści, także i na tych po macoszemu pomijanych.
Zburzył tym samym nasze przyzwyczajenia, byzbrodnię widzieć tylko w Raskolnikowie. Pokazał, że popełniana jest i przezinnych, po cichu, choć podobnie wrednie. Bo zbrodnia nie tylko zabija siekierą,ale i słowami, toksyczną miłością, której owocem jest i Raskolnikow, i Dunia, iSonia, inni.
Myślę o tym spektaklu w BożeCiało, kiedy od świtu poddawana jestem rytuałom kościelnym. „Nie chcem, alemuszem”. Mieszkam dwa kroki od kościoła, więc wszystko słyszę. Z Pawciemwybrałam się na festyn, organizowany sprawnie przez Kościół i mieszkańców osiedla,choć trudno mi być w grupie, nie mówiąc już o tym, by się z nią integrować.Kupiłam chłopakowi cukrową watę, polizał i powiedział mi na uszko, że mu niesmakuje i czy może ją wyrzucić. Moja krew, ucieszyłam się, też mi nigdy watanie smakowała, ale bałam się o tym powiedzieć, bo wszyscy mi się kazali niązachwycać, także innymi duperelami z odpustu, w których też nie znajdowałam nicciekawego i dobrego. I choć zdarza mi się hołubić kicz zamiłowaniem dopocztówek z zachodzącym słońcem, to już nijak nie odnajduję się w tym odpustowo-balonikowo-piernikowym.
Powiem szczerze, że od watycukrowej wolę już klopsiki mięsno-miętowe w sosie cytrynowym, popisowe danieRemka G., którym był mnie uraczył swego czasu, co przełknęłam, za co siebie dotej pory podziwiam. Gwoli przyzwoitości dodam, że Remek ostatnio ugościł mnieprzedniej smakowitości zupą tajską i kaczką po jakiemuś tam, chyba teżtajskiemu, co mi bardzo smakowało i rada bym ponownie się na taką kolacjęwprosić, ale targi książki w Warszawie są tylko raz w roku. Wpadłam jednak naszatański pomysł, że w listopadzie, podczas targów krakowskich, zamieszkam znówz Remkiem, jak kiedyś, w wynajętym apartamencie, gdzie jest kuchnia z pełnymwyposażeniem i zachęcę go do eksperymentów. Kulinarnych, rzecz jasna.
Patrz koniecznie:
5 komentarzy
„może nie podzielam jej miłości do martini, ale Marta nie podziela mojej miłości do pulpecików miętowych w sosie cytrynowym, więc jesteśmy kwita.” ;D Nie wiem dlaczego,ale zaraz na myśl przychodzi mi fragment Pani książki: „z-kim-ci-le-piej-z-kaf-ką-czy-ze-mną?” 😉 pozdrawiam i całuję gorąco,Claire Massimo
O, Boże, rzeczywiscie tak napisalam !pOZDRAWIAM.
ja też nienawidzę waty cukrowej! jak swego czasu byłam mniejszym dzieckiem to wszystkie ciotki-klotki na odpustach ją we mnie wmuszały.Podziwiam Pawełka ,że najpierw postanowił się zapytać o zgodę na wyrzucenie waty , bo ja tam zawsze robiłam samowolkę. Do dnia dzisiejszego omijam szerokim łukiem wszelkiego rodzaju festyny.Natalia z Kamieńca Ząbkowickiego.:)
Widząc nazwe postu „Zbrodnia i odpust…” zastanawiałam się już co to za zbrodnia, śmierć stała się na odpuście haha. Cieszę się, że napisała Pani o „Zbrodni i karze”, bo byłam ciekawa Pani odbioru. Pani myśli o spektaklu a mnie rzucają po kontach i każą bujac w obłokach Pani książki. Zazwyczaj po przeczytaniu jakiejś Pani książki „myśle” o niej i często coś przekładam, analizuje na swoje życie. Watę cukrową nie powiem, że lubię, ale troche moge zjeść, lecz nie dużo. Ja świętowałam Boże Ciało procesją a potem rodzinnie. Pozdrawiam gorąco i już nie mogę się doczekac kiedy Panią zobaczę!Ania
Wpraszam się na listopadowe targi krakowskie i, na kulinarne eksperymenty. Nie przyjmuję odmowy i dysponuję, równie smacznymi daniami, typu klopsiki mięsno – miętowe w sosie cytrynowym lub wata cukrowa polana musem jablłkowo – czekoladowym.Pozdrawiam, Krystyna