Zamilkłam, ale…
- Zamilkłam na 10 dni. Przepraszam. Tak czasem mam. „Przerabiam” rzeczywistość na wpis do bloga, a potem mi się wydaje, że to bez sensu i kogo to obchodzi, i po co to komu, i do czego się przyda. Czym dłużej się milczy, tym bardziej milczenie wciąga. Tematy się gromadzą, nie wiadomo który wybrać, a nie chcę pisać o tym, że deszcze, zimno, że mój dom przed remontem zamienia się w magazyn, co mnie dodatkowo rozbija, bo nie umiem żyć w bałaganie na zewnątrz, wystarczy ten, który jest w środku. Jednym słowem: błędne kółeczko.
- Kiedy weszłam wczoraj późną nocą do sypialni, poczułam zapach świeżego chleba, takiego tuż po wypieku. Żadne omamy, przywiało go z pobliskiej piekarni, do której lubi chodzić Pawcio, bo tam są lody i malutkie bułeczki, zwane szkolnymi.
Przyfrunęła do mnie wówczas scena sprzedco najmniej 10 lat: Czerwcowy gorący wieczór spędzam z Ricardo don Gil`em wpubie „Ragtime”, obok „Żabki” i piekarni. Siedzimy w ogródku pubu, gadamy,piejmy piwo. I nagle czujemy ten zapach. Natychmiast głodniejemy.
Ricardomówi, że jest głodny, a nie ma nic w domu, ja mówię, że też jestem głodna, alenikt rozsądny nie obżera się nocą. Ale czy musimy być codziennie rozsądni?Wychodzimy z pubu, skręca nas od zapachu chlebowego. Drzwi do piekarni otwarte,piekarze uwijają się przy pracy. Ricardo podchodzi i prosi, by mu sprzedalijeden z tych gorących chlebków, a oni, że nie mogą, bo są od pieczenia, a niesprzedawania. Sklep już zamknięty.
Widzimykamery rejestrujące pracę piekarzy. Ricardo nie daje za wygraną. Podchodzi bokiem,bierze okrągły chlebek, zostawia pieniądze. Piekarze nie zauważają albo udają.Nieważne.
Łamiemy ten gorący chleb, zajadamy. Pamiętamsmak do dziś. Śmiejemy się, cieszymy. Przechodzą panie z pieskami. Patrząłakomie, częstujemy je. Zjadamy ten bochenek do ostatniego okruszka. Chciałobysię czymś popić, ale już nie zimnym piwem. W domu herbata. Po godzinie Ricardotelefonuje, że ten chleb mu ciąży na żołądku i co ma zrobić.
Dziśjuż nie piję piwa w „Ragtimie”. Zniknęły tamte klimaty i ludzie, którzy jetworzyli. Jesteśmy coraz starsi. Dziś zapewne nie zjedlibyśmy nawet ćwiartkibochenka. Nie zmieściłby się. I nie smakowałby tak samo.
- Dziś jeszcze napiszę o pytaniu, które zadano mi na spotkaniu autorskim. Jutro o książce, którą czytam. O „Zbrodni i karze” (wczoraj była premiera w Teatrze Śląskim).
3 komentarze
Dobrze, że już jesteś…
O jak dobrze, że Pani napisała. Wiernych czytelników napewno obchodzi co u Pani. Ja czasami też mam podobne odczucia, kiedy np. rano idąc do szkoły czuje zapach chleba spod piekarni Kauf. Najchętniej poszłabym, kupiłabym pierwszy bochenek, zjadła i położyła się na nowo do łóżka. Czy „Zbrodnia i kara” to w wykonaniu m.in. Aliny Chechelskiej?Prowadziłam na cele szkolne wywiad z tą Panią i wspominała o premierze, lecz ja okazji nie miałam zjawić się niestety. Jak wrażenia po spektaklu?Gorąco pozdrawiam mimo tej brzydkiej pogody!Ania
Witam :)Cieszy, to, że jest nowy wpis :)Dosyć ciekawy.Co do „Zbrodni i kary” to właśnie ją przerabiałam w LO i teraz zabieram się za wypracowanie z dosyć ciekawym, twórczym tematem:Jakie zmiany w psychice i życiu Marmieładowa spowodował nało alkoholowy i jakie miał skutki dla jego najbliższych?Myślę, że jakoś dam radę!Życzę miłego czytania! Karolina