Pułapka na całe życie
„Życie jestopowiadaniem, tylko największym szczęściarzom udaje się je przepisać na czysto”– Janinie Katz to się udało.
„Sonia byłapułapką na całe życie (…) kochającą ofiarą, która chce pilnować swojego kata” -napisała Janina Katz w autobiograficznej powieści „Pucka”. Sonia to matkatytułowej bohaterki. Pucką nazywano autorkę książki, kiedy była pucułowatymdzieckiem, czyli dawno temu, bo dziś pani Katz jest 70-letnią kobietą, duńskąpisarką polsko-żydowskiego pochodzenia. Osobą, którą mnie intryguje i kobietą,od której nie mogłam oderwać oczu podczas rozmowy.
Dręczyłam ją pytaniami.Była czujna, odpowiadała wymijająco,uśmiechając się tak, jakby chciała powiedzieć: – Nie pytaj, przecież po tonapisałam powieść, by nie zdradzać wszystkich myśli.
Wiem, jak to jest. Samatak robię.
Najpierw czytałam „Mojeżycie barbarzyńcy” – to książkawspomnieniowa, „kadisz za matkę” autorki, która w czasie wojny przeszła przez 4obozy i wróciła pieszo z ostatniego w Bergen-Belsen , w1945 roku , by odebrać córkęoddaną do „wojennych rodziców”, dzięki czemu dziewczynka ocalała. Tyle że córkanie pamiętała prawdziwej matki. Katzopisuje tę tragiczną sytuację, wzajemne relacje pomiędzy „okrutną” córką, jak siebie nazywa i matką kochającą za bardzo.W wywiadach mówi, że nie spisała się w roli córki.
Pisać zaczęłajednak po śmierci matki. Pisanie dopadło ją w autobusie – miała wtedy 52 lata –w ciągu dwóch dni napisała cały tomik wierszy „Córka swojej matki”. Myślaławtedy, że zwariowała.
Dlaczego autorkanie odważyła się na dalszy ciąg wspomnień, opisujących jej lata szkolne istudenckie? Dlaczego wolała napisać powieść autobiograficzną?
Wspomnieniazobowiązują do trzymania się faktów. W powieści można zaszaleć, fikcjęwymieszać z prawdą, zmienić imiona, miejsca, coś dodać, coś ująć, zastosowaćodpowiedni „klucz”, na końcu jeszcze obwarować się zastrzeżeniem, że osoby iwydarzenia wykazujące podobieństwo do osób rzeczywistych są dziełem li tylkoprzypadku.
W „Pucce” autorka mówi o matce tylko dobrze,Sonia jest wspaniała i wszyscy ją kochają. Tylko ona, córka, najmniej, więcciągle siebie za to karci.
Marcel Proust teżdopiero po śmierci matki pisze „W poszukiwaniu straconego czasu”. Wcześniej bysię nie odważył powiedzieć tego, co powiedział. Próbował wprawdzie daćkrytyczny obraz rodziców w powieści „Jan Santeuil”, ale nigdy jej nie dokończył iwydana została dopiero w 1954 roku.
Proust w liście odmatki pisał, że woli mieć napady duszności i być takim jak jej się podoba niżnie podobać się jej i nie cierpieć. Dlaczego chorował na astmę?
Chorował,bo chorował, czy chorował, bo tłumił w ten sposób bunt, będący wynikiemrozpaczliwego rozdarcia pomiędzy własnymi pragnieniami, a oczekiwaniami matki,której nie chciał zawieść?
Matkikochające za bardzo są jak zmory. Duszą. Tłamszą.
Kobietykochające za bardzo swoich mężczyzn są też takie, prawda?
7 komentarzy
tak, to prawda. osaczają cienką pajęczyną zależności, poczucia winy, litości i strachu przed nieobliczalnością. Takie kobiety są jak wiedźmy. Potrafią stworzyć każdą intrygę i na to nigdy nie brak im wyobraźni. Świetnie kreują maskę ofiary, żeby w czterech ścianach mieszkania wylać cały jad i cały żal. Pamiętacie te filmy o kobietach modliszkach, wiedźmach?
W Pani książce „Święta Rito…” pisze Pani o Noemi, kochającej za bardzo, tej z opowiadania A. Rudnickiego. Znam kobiety tego typu. Dlaczego są takie zaborcze? Z czegoś to przecież musi wynikac. Czegoś się boją i nie wierzą w siebie, nie są dla siebie samych wazne. Nie analizują siebie i nie widzą tego, jak „zarażają” innych. Dobrze choć, ze Proust zamienił swoje uzaleznienie w powiesc. A co mają zrobić inni, którzy nie są artystami?
One kochają, ponieważ oni ich nie kochają. Miłość dla nich to ból i cierpienie. Są uzależnione od miłości. Boją się, że nikt nie jest w stanie pokochać je za to, jakie są, bo w ich mniemaniu są brzydkie i głupie. A o wszystkie niepowodzenia obwiniają siebie. Przeważnie spotykały się z brakiem akceptacji w dzieciństwie. I tak im niestety zostaje. Biedne kobiety…
Gdyby tylko chodziło o takie myślenie ! Kompleksy rządzą światem, niestety. Dlatego warto je sobie choć uświadomić, bo przecież o wiele trudniej się ich pozbyć.
Czytam teraz „Miastka zapomnaine” i znalazłam tam takie coś:”Miastko Dających w Nadmiarze.Pewna kobieta bardzo kochała swoje dzieci. Dawała im tyle ciepła, tyle miłości, że upiekły się i podusiły.”Skojarzyło mi się to, Marto, z Twoim wpisem.Pozdrawiam serdecznie:)
O, nowa fotka w lewym rogu, swietna, szkoda, ze taka mala.
Tak, na stronie internetowej tez ta sama, choć w większym rozmiarze. Pozdrawiam.